Odwołać Czarnka
Blisko 90 tys. studentów, pracowników naukowych i nauczycieli akademickich domaga się odwołania ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka. Złożyli w Sejmie petycję i grożą strajkiem
– Jeśli nasze postulaty zostaną zignorowane, nie wykluczamy strajku, który zakłada również zajmowanie budynków – mówi dr Joanna Puchalska (Uniwersytet Jagielloński) z obywatelskiej inicjatywy „STOP deMENtażowi edukacji”.
Według jej przedstawicieli szowinistyczne, mizoginistyczne i nienawistne wypowiedzi ministra Czarnka „naruszają godność dużej liczby mieszkańców Polski i zagrażają etosowi akademickiemu”.
Dlatego przygotowali petycję, pod którą podpisało się już 88 tys. osób. We wtorek złożyli ją w Sejmie.
Naciski na uczelnie…
Mimo że groźby ministra o odbieraniu uczelniom środków na razie się nie ziściły, kolejni nauczyciele akademiccy muszą się tłumaczyć z udziału w strajkach kobiet. W poniedziałek opisywaliśmy przypadek literaturoznawczyni z Uniwersytetu w Białymstoku dr Sylwii Borowskiej-Szerszun. W jej sprawie do rektora tej uczelni napisał osobiście minister Czarnek, cytując szeroko skargę, którą ktoś złożył do ministerstwa. Dr Borowskiej-Szerszun zarzucono „udział w nielegalnych manifestacjach mimo epidemii”, „wykrzykiwanie wulgarnych haseł” i „budzący odrazę profil na Facebooku”.
Czarnek, „szanując autonomię uczelni”, zażądał od rektora pilnego zbadania sprawy, „podjęcia niezbędnych działań” i „przekazania stosownych wyjaśnień”.
Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym uczelni, rektor uważa zarzuty za bezzasadne, nie ma więc podstaw do podejmowania dalszych kroków. I taką informację przekaże ministrowi.
Po podobnym nacisku ze strony ministerstwa Uniwersytet Szczeciński
powołał rzecznika dyscyplinarnego w sprawie literaturoznawczyni prof. Ingi Iwasiów, która również brała udział w strajku kobiet. W obronie profesor listy poparcia pisali zarówno naukowcy, jak i studenci oraz absolwenci.
Rzeczniczka szczecińskiej uczelni podkreśla, że wobec prof. Iwasiów nie wszczęto jeszcze formalnego postępowania wyjaśniającego ani dyscyplinarnego.
…i na szkoły
Podobne donosy wpływały również do kuratoriów na nauczycieli, którzy brali udział w strajkach. Kuratorzy przepytywali więc pedagogów, sprawdzali wpisy w mediach społecznościowych i pisali obszerne wyjaśnienia na żądanie ministerstwa. Jak dotąd wszystkie działania wobec nauczycieli zatrzymują się na postępowaniu wyjaśniającym.
Wcześniej Czarnek groził odebraniem finansowania uczelniom, które zdecydowały się na godziny rektorskie w czasie strajków kobiet.
Ostro skrytykowali to rektorzy polskich uczelni we wspólnym oświadczeniu, a unijna komisarz Marija Gabriel poprosiła o wyjaśnienia.
Więcej lektur narodowych
Teraz Czarnek zapowiada, że do grudnia przygotuje projekt ustawy, która zapewni zwolnienie z odpowiedzialności dyscyplinarnej i wyjaśniającej wszystkich nauczycieli akademickich o poglądach konserwatywnych lub narodowych. Jego zdaniem są oni szykanowani na liberalnych uczelniach.
Szef resortu edukacji i nauki ogłosił, że trzeba również zmienić podstawy nauczania, przede wszystkim historii, oraz kanon lektur. W tym ostatnim ma być więcej dzieł Jana Pawła II.
Zanim Czarnek został posłem i ministrem, był wojewodą lubelskim. Wziął wtedy udział w marszu ONR, na którym był jednym z głównych mówców.
+
•
Wypowiedzi ministra Czarnka naruszają godność dużej liczby mieszkańców Polski i zagrażają etosowi akademickiemu PISZĄ AUTORZY PETYCJI
W ostatnich tygodniach słyszeliśmy od ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka wielokrotnie, że „w szkołach powinno być więcej treści katolickich i patriotycznych, na przykład poprzez zmianę kanonu lektur”. Dodawał, że chciałby umieścić w nim dzieła Jana Pawła II (na liście lektur nieobowiązkowych już jest wywiad rzeka z papieżem „Przekroczyć próg nadziei”).
Minister tłumaczył się ostatnio w rozmowie z telewizją wPolsce.pl, że to dziennikarze są „śmieszni” i „pędzą w tym swoim radykalizmie”, a on jedynie „prowadzi rozważania” o zmianie. Te rozważania dotyczą również spisu lektur. – Oczywiście, że analizujemy lektury, które znajdują się w tym kanonie, i w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny, będziemy tak ewentualnie zmieniać ten kanon, by było w nim więcej treści, które pozwolą poznać młodym Polakom, skąd są i dlaczego mogą żyć w wolnym kraju. Młodzież musi poznać dziedzictwo wielkich Polaków.
Jedno jest pewne: minister ma zastrzeżenia do aktualnego kanonu lektur, wprowadzonego przez jego poprzedniczkę z PiS Annę Zalewską. Zresztą nie tylko on. Poloniści biją na alarm już od trzech lat bezskutecznie.
Prof. Krzysztof Biedrzycki, literaturoznawca z UJ, przypomina, na czym zarzuty praktyków i znawców tematu polegają: – Kiedy w 2017 r. ogłaszano tamten spis lektur, pojawiały się zarzuty o to, że jest zbytnio zideologizowany, poddany konserwatywnej wizji literatury prawicowej. Ale ten zarzut nie do końca był zasadny. Spis był o tyle konserwatywny, że przywrócono jedynie klasyczną listę, która obowiązywała przez całe dziesięciolecia w PRL-u – stwierdza.
Wymienia problemy obowiązującego kanonu: – Po pierwsze jest on zbyt rozbudowany. Zarówno dla szkoły podstawowej, jak i liceum. Lektury omawia się zdawkowo, interpretację sprowadza się do paru stereotypowych spostrzeżeń – mówi profesor.
Gimnazjaliści przez trzy lata musieli obowiązkowo przeczytać po pięć książek rocznie. A dzisiejsze klasy VII i VIII mają aż dwadzieścia jeden obowiązkowych pozycji do przeczytania w dwa lata.
– Po drugie: książki, które nam podobały się w dzieciństwie, jak „W pustyni i w puszczy” czy „Chłopcy z placu broni”, dla dzisiejszej młodzieży są niezrozumiałe bez przypisów – zauważa prof. Biedrzycki.
W klasach VII i VIII młodzież ma czytać obowiązkowo już klasykę literatury: „Balladynę”, „Quo Vadis”, „Zemstę”. – Jeśli weźmiemy do ręki porządne wydanie „Zemsty”, to zobaczymy, że połowę strony zajmują przypisy, objaśnienia kolejnych słów. Moje córki po 10 pierwszych stronach Sienkiewicza zniechęcały się, bo co i rusz musiały zastawiać się, co czytają, w sensie najzupełniej dosłownym. Sprawdzać kolejne słowo. Czytelnik nie jest w stanie w ten sposób wejść w lekturę – mówi. Czy to oznacza, że nastolatki nie mogą czytać klasyki? – Mogą. Nauczyciel jest w stanie oczywiście wytłumaczyć te wszystkie zawiłości, ale musi mieć na to czas.
Dzisiejsi siódmoklasiści poszli do szkół o rok wcześniej, jako sześciolatki. Teraz mają po 12 lat i przerabiają m.in. II część „Dziadów”, która dla uczniów gimnazjum była fakultatywna. – Ten dramat jest bardzo trudny. Wymaga dużej dojrzałości czytelniczej, historycznej i osobowościowej, żeby różne warstwy tego utworu zrozumieć – zauważa prof. Biedrzycki. – Na omówienie tej pozycji polonistom muszą starczyć zaledwie cztery godziny, może sześć. Efekt jest taki, że objaśniają sam obrzęd, omawiają, jakie duchy przychodzą, i na tym się kończy. Nie ma czasu na poruszenie kwestii moralności wyrażonej w tym utworze. Byłby zresztą to temat dla 12-letnich dzieci bardzo wymagający, trudny światopoglądowo, filozoficznie. I one po przeczytaniu tego dramatu nie wiedzą, dlaczego karę muszą ponieść niewinne dzieci, dlaczego te najmłodsze duchy nie mogą pójść do nieba – dodaje.
Czytanie wielu niezrozumiałych tekstów na akord może zniechęcić do czytania. Tego najczęściej obawiają się rodzice. A pozycji, którymi można do książek przekonać swoje dzieci, jest dużo. Które poleca prof. Biedrzycki? – W literaturze polskiej w ciągu ostatnich 20 lat pojawiło się rewelacyjne zjawisko bardzo ambitnej i bardzo dobrej literatury dla dzieci i młodzieży. Marcin Szczygielski, Anna Onichimowska, Katarzyna Ryrych – mamy do dyspozycji całą plejadę autorów nowej fali literatury młodzieżowej, omawiającej tematy dorastania, tożsamości, uchodźców – wymienia.
Po pierwsze: kanon lektur jest zbyt rozbudowany. Omawia się je zdawkowo, a interpretację sprowadza do paru stereotypowych spostrzeżeń
litaraturoznawca