Zabici przez siłowików
Ofiary śmiertelne wśród protestujących na Białorusi nie budzą zainteresowania władz. Obrońcy praw człowieka doliczyli się już dziesięciu zabitych podczas trwających od sierpnia protestów.
O śmierć dziesięciu osób oskarżają reżim Łukaszenki obrońcy praw człowieka. Ten bagatelizuje przemoc i nie wszczyna w tych sprawach śledztw ►
Białorusini wyszli na ulice 9 sierpnia, gdy Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła, że Aleksander Łukaszenka po raz szósty z rzędu został wybrany na urząd prezydenta, uzyskując ponad 80 proc. głosów. Za nimi ponad sto dni codziennych marszów, akcji i formowania „łańcuchów solidarności”. Żądają nie tylko unieważnienia wyników wyborów, lecz także osądzenia winnych brutalnej przemocy, którymi pokojowe demonstracje próbuje spacyfikować Łukaszenka.
Pierwsze sto dni białoruskiej „pokojowej rewolucji” w liczbach podsumowała niezależna redakcja Swaboda. Z przygotowanego przez nią raportu wynika, że funkcjonariusze struktur siłowych zatrzymali w tym czasie 25 800 osób, 24 tys. z nich ukarali karami administracyjnymi, wszczęli 900 postępowań karnych. Mimo że 4 tys. osób złożyło skargi na siłowików, oskarżając ich o tortury, brutalność i przemoc, komitet śledczy nie wszczął ani jednego postępowania przeciwko pracownikom systemu. Podobnie zresztą jak w sprawie mniej lub bardziej tajemniczych zgonów osób biorących udział w akcjach protestu.
Liczba śmiertelnych ofiar powyborczych protestów na Białorusi jest nieoczywista. Wersja opozycji i obrońców praw człowieka różni się od liczb potwierdzonych przez władze. Aleksandra Zwieriewa ze sztabu Wiktara Babaryki opublikowała w ubiegłym tygodniu listę dziesięciu ofiar, do śmierci których doszło z powodu działań siłowików.
Jak podkreśla opozycyjny kanał informacyjny Nexta prowadzony w komunikatorze Telegram, MSW potwierdziło jedynie cztery przypadki – ani razu nie użyło jednak w swoich oświadczeniach sformułowania, które pozwalałoby twierdzić, że białoruskie władze biorą na siebie odpowiedzialność za śmierć czterech obywateli. Alaksandr Bialacki, dyrektor Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna”, podkreśla, że ze względu na utrudnianie przez władzę przeprowadzenia rzetelnego śledztwa pozostałe śmierci nazywane są przez obrońców praw człowieka „podejrzanymi”.
Władze pytane o przyczyny śmierci dziesięciu ofiar oraz możliwości przeprowadzenia śledztwa najczęściej unikają odpowiedzialności lub bagatelizują sprawę. Śmierć Aleksandra Tarajkowskiego, który zginął 10 sierpnia podczas protestu przy stacji metra Puszkinska, ówczesny szef MSW Białorusi Jurij Karajew skomentował słowami: „Być może strzelano do niego z broni nieśmiercionośnej. Nie wiem, nie jestem śledczym. Umarł. Ale ile osób umarło podczas zamieszek w Ameryce?”. Podobnym argumentem posłużył się w zeszłym tygodniu Aleksander Łukaszenka, komentując śmierć Romana Bandarenki: „Zapoznałem się ze statystykami wypadków. W ciągu doby zginęło pięć innych osób, m.in. w wypadkach drogowych. Dlaczego o nich nikt nie mówi?”.
Białorusini strzegą jednak pamięci o zabitych podczas manifestacji. – Nie wybaczymy tego zabójstwa. Imię Romana znajdzie się na kartach współczesnej historii Białorusi jako imię bohatera – zapewniała Swiatłana Cichanouska.
Dziesięć ofiar reżimu
• Aleksander Tarajkowski zginął 10 sierpnia, miał 34 lata. Jest pierwszą osobą, której śmierć oficjalnie potwierdziło MSW Białorusi. Mężczyzna brał udział w akcji protestu przy stacji metra Puszkinska. W wywiadzie dla rosyjskiej niezależnej telewizji Dożd jego partnerka Jelena powiedziała, że Tarajkowski poszedł na protest motywowany przede wszystkim oburzeniem. Nie mógł się pogodzić z tym, jak siłowicy obeszli się dzień wcześniej z pokojowo protestującymi obywatelami. Ona sama dowiedziała się o jego śmierci z telewizji.
Zgodnie z pierwszą wersją białoruskich władz Tarajkowski zginął w efekcie wybuchu samodzielnie przygotowanego materiału wybuchowego, trzymanego rzekomo w dłoniach. Ze śledztwa niezależnej grupy dziennikarzy Conflict Intelligence Team oraz opublikowanych później nagrań dokumentujących moment śmierci Tarajkowskiego z różnych perspektyw wynika, że mężczyzna zginął na skutek dwóch strzałów oddanych w niego przez białoruski specnaz. Tuż przed śmiercią mężczyzna stał przed uzbrojonymi siłowikami z uniesionymi w geście poddania się rękoma. Po dwóch wystrzałach w klatkę piersiową upadł. • Aleksander Budnicki zaginął 11 sierpnia podczas jednej z akcji protestów nieopodal centrum handlowego Ryga w Mińsku. O śmierci Budnickiego rodzina – mimo poszukiwań i zgłoszenia zaginięcia mężczyzny milicji – dowiedziała się po dziewiętnastu dniach, choć z raportu Komitetu Śledczego wynika, że ciało zmarłego mężczyzny śledczy zidentyfikowali już 12 sierpnia. Rodzina i sąsiedzi Budnickiego wierzą, że mężczyzna zginął podczas brutalnej pacyfikacji akcji protestu. Komitet Śledczy utrzymuje, że śmierć nastąpiła na skutek zatrucia alkoholem etylowym. Miał 52 lata.
• Aleksander Wichor zmarł w nocy z 11 na 12 sierpnia w szpitalu w Homlu, do którego trafił po brutalnym zatrzymaniu przez siłowików. 25-latek nie brał udziału w proteście. Z opowieści jego bliskich wynika, że w momencie zatrzymania chłopak czekał na przystanku autobusowym. Miał zamiar odwiedzić swoją dziewczynę. Kiedy trafił do milicyjnego autobusu, źle się poczuł, prosił o wezwanie karetki. Bezskutecznie. Inni zatrzymani tego dnia mężczyźni, którzy razem z Wichorem trafili na komendę, a później do sądu, potwierdzili, że w odpowiedzi na prośby chłopaka o pomoc lekarza funkcjonariusze struktur siłowych potraktowali go gazem pieprzowym, co tylko pogorszyło jego stan. Do szpitala w Homlu Wichor trafił nieprzytomny. W akcie zgonu jako przyczynę śmierci wpisano „nieustalona”. Szukająca sprawiedliwości rodzina usłyszała natomiast od śledczego, że Aleksander Wichor zmarł z powodu „przedawkowania narkotyków”.
• Artiom Parukow zginął pod kołami samochodu 16 sierpnia. Jest trzecią ofiarą śmiertelną, oficjalnie uznaną przez białoruskie MSW. Reporterom redakcji Euronews udało się wyjaśnić, że chłopak wracał do domu, kiedy nagle zmuszony został do ucieczki najprawdopodobniej – jak podejrzewają rodzina zmarłego i obrońcy praw człowieka – przed wyłapującymi protestujących siłowikami. Na skutek doznanych obrażeń zmarł na miejscu. Miał 19 lat.
• Giennadij Szutow zmarł 19 sierpnia w mińskim szpitalu wojskowym na skutek ran odniesionych podczas akcji protestu 11 sierpnia w Brześciu. Miał 43 lata. Został postrzelony w głowę, pocisk rozbił czaszkę i uszkodził mózg.
Naoczni świadkowie wypadku opowiedzieli dziennikarzom redakcji Tut.By, że w momencie zdarzenia Szutow spokojnie maszerował razem z innymi uczestnikami. Nie zachowywał się agresywnie i nikogo nie prowokował. Ich świadectwom zaprzeczyło MSW, które potwierdziło śmierć Szutowa, ale tłumaczyło zastosowanie broni palnej koniecznością „obrony życia przed agresywną grupą obywateli”.
• Konstantin Szyszmakow został znaleziony martwy 19 sierpnia, czwartego dnia od zaginięcia. Był dyrektorem muzeum historycznego w Wołkowysku. Mężczyzna ze względu na pełnioną funkcję był członkiem komisji wyborczej, jednak 9 sierpnia odmówił podpisania sfałszowanego protokołu głosowania. Po kilku dniach urlopu, 15 sierpnia, wrócił do pracy. Jak relacjonuje redakcja Meduza, w ostatnim telefonie do żony Szyszmakow powiedział jej, że nie chce i nie może dłużej pracować w muzeum i że wraca do domu. Później zniknął. Znaleziono go w lesie, gdzie rzekomo popełnił samobójstwo przez powieszenie. Miał 29 lat.
• Nikita Kriwcowzginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego ciało znaleziono 22 sierpnia w lesie pod Mińskiem. Milicja poinformowała, że Kriwcow popełnił samobójstwo przez powieszenie. W pierwszej wersji oświadczenia MSW mówiono także o śladach pobicia na ciele mężczyzny, później oświadczenie zostało zredagowane, a informację o siniakach i krwiakach usunięto. W wersję komitetu śledczego o samobójstwie nie wierzy rodzina zmarłego, która podkreśla, że Kriwcow brał udział w akcjach protestu i chodził na nie z biało-czerwono-białą symboliką, uznawaną przez białoruskie władze za zakazaną. Uczestnictwo Kriwcowa w protestach potwierdziła redakcja Nasza Niwa dysponująca nagraniami, na których wyraźnie widać mężczyznę na tle biało-czerwono-białej flagi podczas akcji w Mołodecznie. Komitetowi Śledczemu nie dowierzają także obrońcy praw człowieka z Wiasny. Mężczyzna miał 28 lat.
• Aleksiej Demidow został znaleziony martwy 7 września w Mińsku. Redakcja Nasza Niwa podkreśla, że okoliczności jego śmierci nadal nie są jasne. Komitet Śledczy – mimo licznych, widocznych śladów pobicia i tortur na ciele mężczyzny – wydał opinię, zgodnie z którą „śmierć nie nosi znamion kryminalnych”. Obrońcy praw człowieka traktują ją jako „podejrzaną”. Bliskim, mimo ich licznych próśb, nie zwrócono rzeczy osobistych zmarłego, nie wszczęto też śledztwa. Demidow miał 25 lat.
• Denis Kuzniecow zmarł 29 września w szpitalu w Mińsku, do którego trafił z aresztu Okrestino, miał 41 lat. Z opublikowanej przez Naszą Niwę dokumentacji medycznej wynika, że mężczyzna doznał w areszcie licznych ran i obrażeń, m.in. uszkodzenia płuca, złamania kości żeber i czaszki, otwartego złamania kości mózgoczaszki i obrażeń narządów wewnętrznych. Kuzniecow zdążył przed śmiercią powiedzieć medykom, że „pobili go milicjanci”. Komitet Śledczy nie wszczął śledztwa, dając wiarę wyjaśnieniom pracowników aresztu Okrestino, którzy utrzymywali, że więzień spadł z łóżka piętrowego.
• Roman Bandarenka zmarł 12 listopada w szpitalu w Mińsku, do którego trafił prosto z komendy milicji. 11 listopada wybiegł z domu, by powstrzymać – jak utrzymują lokalni dziennikarze oraz obrońcy praw człowieka – grupę tajniaków ściągających biało-czerwono-białe wstążki na placu Przemian. Bandarenka został przez nich pobity i zabrany na komendę nieoznakowanym busem, gdzie prawdopodobnie był dalej bity i torturowany. Po przewiezieniu do szpitala lekarze ocenili jego stan jako krytyczny. Mimo operacji nie udało się go uratować. Miał 31 lat. Aleksander Łukaszenka oraz MSW Białorusi za jedną z przyczyn jego śmierci podali „stan głębokiego upojenia alkoholowego”, pod wpływem którego mężczyzna miał się wdać w bójkę z niezidentyfikowanymi osobami. Lekarze zaprzeczyli tej wersji wydarzeń.
Zapoznałem się ze statystykami. W ciągu doby zginęło pięć innych osób, m.in. w wypadkach drogowych. Dlaczego o nich nikt nie mówi?
ALEKSANDER ŁUKASZENKA o śmierci Romana Bandarenki
l