Znów porażka prokuratury w sprawie Giertycha
Roman Giertych nie musi wpłacać 5 mln zł poręczenia majątkowego, którego zażądała poznańska prokuratura. Przede wszystkim jednak może z powrotem wykonywać zawód adwokata.
Romana Giertycha, znanego adwokata, byłego wicepremiera, zatrzymali w połowie października agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Poznańska prokuratura uważa, że Giertych razem z 11 innymi osobami uczestniczył w wyprowadzeniu ponad 92 mln zł z deweloperskiej spółki Polnord.
Gdy agenci CBA przeszukiwali jego dom, Giertych zasłabł. Prokuratorka odczytała mu zarzuty przy szpitalnym łóżku. Leżał wtedy pozbawiony świadomości. „Nie ma z nim kontaktu” – zapisano w protokole
Widząc stan Giertycha, prokuratura nie wystąpiła o jego aresztowanie.
Zakazała mu jednak wykonywania zawodu adwokata i nakazała wpłacić 5 mln zł poręczenia majątkowego. To tzw. środki zapobiegawcze, które miały sprawić, że Giertych na wolności nie będzie utrudniał śledztwa.
– Środki zapobiegawcze prokurator może zastosować tylko wobec osoby podejrzanej. A nasz klient nie jest podejrzanym, bo nie doszło do skutecznego przedstawienia mu zarzutów – podkreślał obrońca Giertycha, adwokat Jakub Wende.
Zdaniem poznańskiej prokuratury odczytanie zarzutów przy łóżku podejrzanego, z którym nie ma kontaktu, było skuteczne, więc można też było zastosować poręczenie majątkowe i zakaz wykonywania zawodu.
Obrońca Giertycha złożył zażalenie na decyzję prokuratury. Domaga się uchylenia środków zapobiegawczych, a do czasu rozpoznania zażalenia – wstrzymania wykonania postanowienia.
We wtorek poznański sąd przychylił się do tej drugiej prośby. Wstrzymanie wykonania postanowienia oznacza, że Giertych nie musi wpłacać 5 mln zł poręczenia (nie zrobił tego, mimo że wyznaczony przez prokuraturę termin już minął). Przede wszystkim jednak Giertych może z powrotem wykonywać zawód adwokata.
Nie jest to jeszcze pełen sukces, bo sąd ostateczną decyzję co do zażalenia obrońcy Giertycha dopiero podejmie. Skoro jednak przychylił się do wniosku o wstrzymanie wykonania postanowienia, musiał uznać argumenty obrońcy za przekonujące.
W poniedziałek w „Wyborczej” opisaliśmy kulisy działań poznańskiej prokuratury. Według naszych informatorów śledztwem od początku sterowali agenci CBA. Poznański prokurator Marcin Jędruszczak podjął decyzję o zarzutach i zatrzymaniach zaledwie po dwóch miesiącach zajmowania się sprawą. CBA zgromadziło wtedy już 111 tomów akt – to 22,2 tys. stron. Żeby się z nimi zapoznać, Jędruszczak musiałby czytać po 450 stron dziennie.
Według naszych informatorów śledczy dostał od CBA gotowiec: to agenci napisali zarzuty dla podejrzanych, a prokurator jedynie je podpisał.
Sprawa Giertycha miała być pokazową akcja CBA i poznańskiej prokuratury. Ale śledczym od początku nic nie szło tak, jak powinno.
Najpierw zły stan zdrowia Romana Giertycha nie pozwolił na jego aresztowanie. Potem prokuratura postanowiła wsadzić za kratki pięciu innych zatrzymanych, w tym znanego biznesmena Ryszarda Krauzego. Sąd rejonowy odrzucił jednak wnioski śledczych.
Prokuratura zaskarżyła tę decyzję i podtrzymywała, że podejrzani powinni siedzieć w areszcie. Ale w poniedziałek sąd okręgowy zdecydował, że pozostaną na wolności.
Dla prokuratury miażdżące jest również uzasadnienie. Zarówno sąd rejonowy, jak i sąd okręgowy doszedł do wniosku, że zebrane przez prokuraturę dowody nie wskazują obecnie na duże prawdopodobieństwo popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa.
Sąd doszedł do wniosku, że zebrane przez prokuraturę dowody nie wskazują obecnie na duże prawdopodobieństwo popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa
l