Nowe otwarcie w Mołdawii
Władimir Putin pogratulował nowej proeuropejskiej prezydent Mołdawii Mai Sandu zwycięstwa wyborczego. Moskwa jednak przypomina, że jej kraj jest bardzo uzależniony od Rosji i musi się z tym liczyć.
Media moskiewskie, prezentując Sandu, podkreślają przede wszystkim jej „zachodniość”. A więc, co powtarzają raz za razem – że ma też, jak wielu rodaków, obywatelstwo Rumunii, kraju członka UE. Ma dyplom Harvardu. Pracowała w Banku Światowym. A na dodatek biegle włada angielskim i hiszpańskim.
W kampanii wyborczej, a wcześniej jako premier, Maia Sandu powtarzała, że rosyjski kontyngent wojskowy musi być wyprowadzony z samozwańczej Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej (liczący 4,2 tys. km kw. region między Mołdawią a Ukrainą) i zastąpiony przez siły pokojowe pod egidą ONZ lub OBWE. I jeszcze jako minister oświaty zdecydowała, że rosyjski przestał być przedmiotem obowiązkowym w szkołach mołdawskich, dając rodzicom uczniów swobodę wyboru języka, którego uczą się ich dzieci.
„Lista prezydentów rusofobów się powiększyła”
To wszystko sprawiło, że dzisiejszy dziennik „Moskiewski Komsomolec” wypisał Sandu taką laurkę: „Lista prezydentów rusofobów w krajach byłego ZSRR się powiększyła. Miejsce lubiącego rozmawiać o przyjaźni z Rosją Igora Dodona zajęła madame, która potrafi mówić po rosyjsku, ale woli tego nie robić z powodów politycznych”.
Spokojniej do sukcesu Sandu podeszła gazeta „Kommiersant”, przypominając, że mołdawska prezydent deklaruje chęć nawiązania dobrych kontaktów z Moskwą.
Media i komentatorzy nie bardzo żałują odchodzącego Dodona, który, choć twardo obstawał przy pozostawieniu garnizonu rosyjskiego w Naddniestrzu i obiecywał uczynić język rosyjski drugim państwowym, nic nie zrobił ani dla rozwiązania zamrożonego konfliktu wokół spornego regionu, ani w kwestii językowej.
Sandu wygrywa w prorosyjskich dzielnicach
Moskwa mimo to zdecydowanie stawiała na dotychczasowego prezydenta.
22 października Putin wyraził to jednoznacznie. – Bardzo liczymy na to, że w najbliższych wyborach naród mołdawski doceni wysiłki obecnego prezydenta republiki na rzecz budowy stosunków z Rosją – mówił i dodał, że to od kontaktów z jego krajem zależy los gospodarki Mołdawii. – Kto kupuje wino mołdawskie? Komu jest ono potrzebne na rynkach europejskich, gdzie nie wiedzą, co robić ze swoim własnym? Tam zatrzymują transporty z winem i na pole je wylewają – przekonywał.
Dodona popierały też w czasie kampanii wyborczej media kremlowskie.
Jednak już w poniedziałek, zaraz po ogłoszeniu wyników głosowania, gospodarz Kremla złożył nowej prezydent gratulacje. Klęska Dodona okazała się bowiem porażająca. Konkurentka wyprzedziła go o ponad 15 punktów procentowych (57,75 proc. do 42,25 proc.). Postawiła na nią, co podkreślają agencje informacyjne, nawet Botanika, rosyjska dzielnica Kiszyniowa, do tej pory wierna politykom promoskiewskim. Za Sandu byli przede wszystkim ludzie młodzi, wykształceni, mieszkańcy miast i emigranci pracujący za granicą. Poza Mołdawią oddano jedną siódmą głosów, a 92 proc. z nich przypadło pretendentce.
Dodon zrezygnował z zapowiadanych jeszcze w piątek planów zorganizowania w Kiszyniowie masowej demonstracji w obronie swojego „zwycięstwa”. Zapowiedział, że zamiast nawoływać do protestów ulicznych, będzie się starał dowodzić na drodze sądowej, że wyniki wyborów sfałszowano. Ale on też już w poniedziałek złożył gratulacje Sandu.
Moskwa nie rezygnuje jednak ze swojego dotychczasowego faworyta. W Mołdawii, która jest republiką parlamentarną, nikt nie ma większości w 101-osobowym parlamencie. Najbliżej jej utworzenia jest Partia Socjalistów Dodona (37 mandatów), którą przy wsparciu Rosjan mogłyby wesprzeć inne ugrupowania lewicowe.
Być może wkrótce Sandu uda się doprowadzić do wyborów parlamentarnych, a wtedy Moskwa, jak zapewniają media rosyjskie, postawi znów na Dodona.
Rosja wspomina o sankcjach
To, że Rosjanie nie zamierzają rezygnować z należącej do Wspólnoty Państw Niepodległych Mołdawii, bez owijania w bawełnę wyraził Konstantin Kosaczow, przewodniczący komisji zagranicznej rosyjskiego senatu, czyli Rady Federacji.
Na swoim blogu cytowanym przez agencje, telewizje, radia i gazety Kosaczow napisał, że społeczeństwo mołdawskie jest bardzo podzielone na miasto, wieś, młodych i starych, wykształconych i niewykształconych. Przy tym Mołdawia jest „krajem rolniczym”, a wieś popiera Dodona.
„Wielu ludzi orientuje się na współpracę z Rosją z powodów czysto ekonomicznych i rozumie, że »jechać do Tuły ze swoim samowarem«, czyli żywnością i winem, nie ma sensu” – napomina Mołdawian parlamentarzysta, wykorzystując powiedzenie o słynącym z produkcji samowarów rosyjskim mieście. Kosaczow przemilczał jednak, że dziś już nie Rosja, lecz Unia Europejska jest najważniejszym partnerem handlowym Mołdawii.
Przewodniczący senackiej komisji zagranicznej przypomina, że Moskwa ma czym pogrozić pozwalającemu sobie na zbyt wiele niezależności Kiszyniowowi: „Bliski sojusz z UE, a tym bardziej rumunizacja kraju wciągnie Mołdawię w ślepą uliczkę sankcji na kierunku rosyjskim. A bajeczki o szczęśliwej europrzyszłości Mołdawian z niej nie wyprowadzą” – pogroził na blogu.
Takimi deklaracjami Moskwa straszy mołdawskich producentów wina i owoców, na których już w przeszłości nakładała bolesne w skutkach sankcje, a przede wszystkim rzeszę Mołdawian (ocenia się, że może ich być i 400 tys.), którzy jako gastarbeiterzy zarabiają w Rosji.