Coraz droższy prąd
Cztery największe firmy sprzedające prąd złożyły propozycje taryf na 2021 r. Podwyżki mogą sięgać kilkunastu procent. To nakręci dalszy wzrost cen i wydrenuje i tak już uszczuplone przez pandemię dochody obywateli.
Koniec roku to gorący czas na rynku energii. Firmy, które sprzedają prąd, składają do Urzędu Regulacji Energetyki (URE) wnioski ws. cen na przyszły rok. Jak poinformowała PAP rzeczniczka Urzędu, wszyscy czterej sprzedawcy złożyli wnioski taryfowe dla gospodarstw domowych. Chodzi o spółki z kontrolowanych przez skarb państwa grup PGE, Energa, Tauron i Enea.
Co jest we wnioskach? To tajemnica, ale wiceprezes PGE, a to największa firma sprzedająca energię, powiedział w rozmowie z „Parkietem”, że jego firma oczekuje podwyżki cen energii o kilkanaście procent. Najprawdopodobniej podobne podwyżki zafundują swoim klientom też inne firmy. Tak było w latach poprzednich.
Jakie podwyżki?
Rachunek składa się z dwóch części – za sprzedaż prądu (produkcję) i dystrybucję (niezwiązaną z biznesem węglowym). Sprzedawcę prądu można dowolnie zmieniać (i szukać tańszego), firma dystrybucyjna jest przypisana do danego obszaru kraju, np. PGE działa na wschodzie i w centrum kraju, a Tauron na południu. Z zapowiedzi PGE wynika, że podwyżka ma objąć część sprzedażową. Ile może wynieść?
Już w ubiegłym roku PGE podniosło klientom ceny z 0,29 zł za kWh do 0,356 zł czyli o 19 proc. Gdyby zachować taką skalę, to w tym roku klienci zapłacą 0,423 zł. W skali roku będzie to 166,5 zł więcej, prawie 14 zł miesięcznie. A nie wiemy, jak zmieni się drugi składnik rachunku za prąd – w ostatnich latach rósł o symboliczne 1-3 proc.
Czy można szukać tańszych ofert energii?
Sprzedawcę prądu od ponad 10 lat można zmieniać. Dziś na prawie 16 mln odbiorców aż 5,6 mln nie jest w taryfach i decyzja URE ich nie dotyczy – część z nich to klienci działającej w Warszawie firmy Innogy, ale większość to osoby, które kupiły ofertę prądu np. z pakietem usług dodatkowych. Oferty wolnorynkowe jednak rzadko są tańsze niż te, które zatwierdza URE.
Oznacza to, że od nowego roku prawdopodobnie będziemy musieli głębiej sięgnąć do kieszeni. Poprzednio URE zgodził się na podwyżki – choć nie tak duże, jak oczekiwały tego firmy, a sam termin ich wprowadzenia w życie był dla złagodzenia efektu rozłożony w czasie – głównie po nowym roku. Ostatecznie jednak przed podwyżkami nie uciekliśmy.
Nie ma też co liczyć na pomoc rządu, który w 2019 r. ze względu na wybory parlamentarne zdecydował się na bezprecedensowy i zdaniem ekspertów od rynku energetycznego szkodliwy ruch polegający na zamrożeniu cen prądu na poziomie z 2018 r. Mimo obietnic ministra Jacka Sasina z początku roku konsumenci nie dostali rekompensat za podwyżki tegoroczne, a co dopiero mówić o przyszłorocznych.
Koniec tarczy ochronnej
Tymczasem niedawno skończył się okres ochronny dla konsumentów energii wprowadzany w trakcie pierwszego lockdownu. Na mocy ustawy firmy energetyczne nie mogły odcinać dłużnikom prądu. Po podwyżkach opłacenie rachunku będzie jeszcze trudniejsze, a tarczy ochronnej dla najuboższych rząd nie zamierza wprowadzić.
A firmy? Firmy korzystają z ofert wolnorynkowych i ich taryfy nie dotyczą. Za to stawki dla firm już od wielu lat były i tak wyższe niż dla konsumentów, co nie znaczy, że ich podwyżki ominą. Skutkiem wzrostu cen będzie nakręcenie dalszego ich wzrostu, już teraz poziom inflacji w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie.
Co gorsza, w dającej się przewidzieć przyszłości nie widać perspektyw na zmianę tego trendu, ponieważ Polska będzie zależna od węgla jeszcze kilka dziesięcioleci. Tauron właśnie oddał do użytku nowy blok energetyczny 910 MW elektrowni Jaworzno, który będzie pracować co najmniej 30 lat.
+
Mimo obietnic ministra Jacka Sasina z początku roku konsumenci nie dostali rekompensat za podwyżki tegoroczne, a co dopiero mówić o przyszłorocznych