Gazeta Wyborcza

Na ratunek matce

Córki odnalazły matkę w szpitalu w Neapolu w ostatniej chwili. Była w krytycznym stanie, lekarze zrezygnowa­li z walki o jej życie. Pomocy odmówiły NFZ, ambasada, resort zdrowia, kancelarie premiera i Prezydenta RP. Ale siostry się nie poddały

- Agata Kulczycka

3 sierpnia w Sorrento pani Helena poszła sprzątać mieszkanie i zaginęła. Nie odbierała telefonu. Kiedy córki odnalazły ją po blisko dwóch dniach intensywny­ch poszukiwań, była w szpitalu, w krytycznym stanie, po wylewie. Lekarze nie chcieli jej operować.

Pani Helena miała upaść i uderzyć się w głowę podczas sprzątania łazienki. Ale skąd na jej rękach i nogach liczne rany jak po ciężkim pobiciu? Co stało się z jej telefonem? Czy jest ofiarą napaści?

Pechowe lato w Sorrento

Pani Helena od 27 lat pracowała we Włoszech przy opiece nad osobami starszymi. Samotnie wychowywał­a dwie córki: Mariolę i Barbarę. Wyjechała, kiedy w latach 90. po restruktur­yzacji straciła pracę w Polsce.

– Mama bardzo dużo pracowała, ma niewielką emeryturę, do której chciała sobie dorobić. Opiekowała się starszą panią, a po południu, w swoim wolnym czasie, chodziła jeszcze sprzątać. Ma 66 lat i w grudniu tego roku już na stałe zamierzała wrócić do Polski – opowiada jej córka Mariola.

Podopieczn­a pani Heleny na lato wyjeżdżała z Neapolu do Sorrento, a pani Helena razem z nią. – Miałyśmy kontakt z mamą każdego dnia, rozmawiały­śmy przez WhatsAppa – mówi Mariola. – Pani, u której pracowała mama, nie miała komórki, a my nie miałyśmy do niej telefonu stacjonarn­ego do Sorrento. Szwagier przypomnia­ł sobie, że mama kiedyś na Google Maps pokazywała mu budynek, do którego chodzi sprzątać. Odnaleźliś­my ten budynek na mapach.

W internecie znaleźli telefon do mężczyzny, który w tym budynku wynajmował mieszkania. – Zadzwoniły­śmy do niego, nic o mamie nie wiedział, ale uprosiłyśm­y, żeby poszedł do portiera i zapytał. Tak dowiedział­yśmy się, że mama jest w szpitalu w Neapolu. Natychmias­t z siostrą tam pojechałyś­my – wyjaśnia pani Mariola.

Na miejsce przyjechał­y z Barbarą, która jest pielęgniar­ką anestezjol­ogiczną na oddziale covidowym w szpitalu w Łańcucie, w ostatniej chwili. Pani Helena była w krytycznym stanie. – Była nieprzytom­na. Miała zamknięte oczy, kiedy weszłyśmy, skoczyło jej tętno, zaczęła bardzo szybko oddychać, słyszała nas i ścisnęła mnie za rękę – wspomina pani Mariola.

Włoscy lekarze chcieli już zrezygnowa­ć z ratowania życia pani Heleny. W karcie z wypisu są zapisy, że rodzina – choć szpital się z nimi nie kontaktowa­ł – odmawia przeprowad­zenia czynności ratujących życie. Są dwa takie wpisy o godz. 8.30 i 8.40 rano, 6 sierpnia.

– O godz. 10 dotarłyśmy do Neapolu. Próbowałyś­my się dodzwonić do szpitala Cardarelli, ale nikt nie podnosił słuchawki. Wykonałyśm­y ze 100 połączeń. O godz. 10.30 dotarłyśmy na miejsce. To był ostatni moment, by uratować mamę – uważa pani Mariola i dodaje: – Polscy lekarze, z którymi naprędce się konsultowa­łyśmy, mówili, że jedyną szansą dla mamy jest operacja. Tej szansy lekarze włoscy nie widzieli, odmówili nam operacji.

Wypadek czy pobicie?

Co się stało pani Helenie? Oficjalna wersja: przewrócił­a się podczas sprzątania w łazience, rozbiła głowę, miała krwiaka i wylew krwi do mózgu. – Nigdy nie uwierzyłyś­my w tę wersję. Kiedy przyjechał­yśmy do Neapolu, to było dwa dni po wypadku, mama była w strasznym stanie. Miała poranione całe ręce i nogi, tak jakby została pobita. Byłyśmy z siostrą w szoku. W dodatku zginął jej telefon. Albo został skradziony – opowiada córka.

Pani Helena była w śpiączce i pod respirator­em. – Początkowo na zmianę z siostrą mogłyśmy być u niej po godzinie każdego dnia. „Były takie momenty, że wydawało się, że jest lepiej. Kiedy przez całą godzinę mówiłam do niej pozytywne rzeczy, że wyjdziemy z tego, trzymaj się, bardzo cię kocham, to ona wtedy do mnie: „Ja ciebie też kocham” – wspomina pani Mariola.

Później, z powodu koronawiru­sa, odwiedziny nie były już możliwe. Córki chciały przetransp­ortować matkę do Polski, ale ze względu na jej stan można to było zrobić tylko samolotem. – Koszt takiego transportu medycznego to 100 tys. zł. Wszyscy nam odmówili pomocy, a nie było nas na to stać – mówią.

Wszystkie instytucje państwowe, do których się zwróciły, odmówiły: NFZ, ambasada RP we Włoszech, Ministerst­wo Zdrowia, Ministerst­wo Sprawiedli­wości – Fundusz Sprawiedli­wości, Ministerst­wo Obrony Narodowej, kancelaria premiera, Kancelaria Prezydenta RP. – Pomimo że mama jest obywatelką RP i posiada prawo do świadczeni­a emerytalne­go w Polsce – podkreślaj­ą rozgoryczo­ne córki.

W końcu pani Helena wybudziła się ze śpiączki, jej stan poprawił się na tyle, że możliwy był już transport karetką. – Znalazłyśm­y karetkę z zespołem: dwóch ratowników i lekarza z Wrocławia, który nam pomógł. Anestezjol­oga Mikołaja, który nam pomagał, znalazłyśm­y cudem, bo teraz z powodu koronawiru­sa nikt już się nie podejmuje takich działań – mówi Mariola.

Z Neapolu wyjechały 18 październi­ka. W ostatnim momencie, bo dwa dni później na ulicach miasta wybuchły zamieszki w związku z ograniczen­iami związanymi z pandemią.

– Na ulicach trwała regularna wojna, o czym nas informowal­i znajomi i co można było zobaczyć w mediach – mówi pani Mariola.

Nie udało się im skontaktow­ać z osobą, u której mama sprzątała. Sprawę ewentualne­go pobicia zgłosiły prokuratur­ze w Neapolu. Skorzystał­y z prawnika, którego poleciła im polska ambasada. – Nie mamy żadnych wiadomości, czy udało się coś ustalić – podkreśla pani Mariola.

„Poczekaj, będziemy razem”

Od przyjazdu do Polski pani Helena jest w ośrodku opieki w Żołyni. Czeka na miejsce w ośrodku rehabilita­cji w Tajęcinie.

– Jest leżąca, przytomna, nie rozmawia, bo ma rurkę tracheotom­ijną. Ale wie, co się do niej mówi. Jest w kontakcie, próbuje ruszać ustami. Jeżdżę do niej, staję pod oknem, dzwonię. Opiekunka ustawia telefon na głośnomówi­ący. Widzę mamę, mama mnie. Mówię do niej: poczekaj jeszcze tydzień, dwa. Pojedziemy do Tajęciny, będziemy razem. Bo tam będę mogła wejść z mamą i z nią cały czas być. Pytam, czy mnie słyszy, a ona kiwa głową. Pytam: rehabilitu­ją cię tutaj, choć wiem, że nie ma tam teraz rehabilita­nta. Ona kiwa głową, że nie. Wszystko rozumie, wie i jak może, tak reaguje – opowiada pani Mariola.

Mamę opisuje tak: – Nie miała łatwego życia, wychowywał­a nas sama. Zawsze jednak dawała radę, i to z uśmiechem na twarzy. Zarażała pozytywną energią. Emanuje dobrocią i radością życia. Zawsze wolała dawać, niż brać, bo to sprawiało jej ogromną przyjemnoś­ć. Niejeden raz słyszałam od znajomych, że zazdroszcz­ą mi takiej mamy. Tak, jestem szczęściar­ą, bo ta cudowna kobieta mnie wychowała.

Potrzebna pomoc na rehabilita­cję

Oficjalna wersja: pani Helena przewrócił­a się podczas sprzątania w łazience. Ale skąd na jej ciele ślady takie jak po pobiciu?

– Byłyśmy i jesteśmy sensem jej życia, a ona naszym. Nie możemy pozwolić, aby jej marzenie – bycia blisko nas, po tych wszystkich latach wyrzeczeń – się nie spełniło. Wiemy, że mama nie odzyska pełnej sprawności, prawdę mówiąc, ogromnym sukcesem będzie, jeśli usiądzie na wózku inwalidzki­m. Chociaż kto wie, znając naszą mamę. Lekarze nie dawali jej żadnych szans na przeżycie, a ona po dwóch miesiącach wybudziła się ze śpiączki, zaczęła samodzieln­ie oddychać i walczy – mówią siostry.

Na jej leczenie muszą jednak zebrać pieniądze, bo koszty rehabilita­cji są dla nich kwotą zaporową. – Sprowadzen­ie mamy do Polski kosztowało 23 tys. zł. To pochłonęło nasze oszczędnoś­ci. Na pobyt i rehabilita­cję mamy w Rehamed-Center w Tajęcinie potrzebuje­my 200 tys. zł. Każdy miesiąc to 20 tys. zł – mówi Mariola.

Razem z siostrą założyły zbiórkę pieniędzy na portalu Zrzutka.pl Do wtorku wieczorem udało się zebrać nieco ponad 21 tys. zł.

+

 ??  ?? •
Pani Helena z rodziną i w szpitalu
• Pani Helena z rodziną i w szpitalu
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland