• Czym jest „Wydział Chaos”
Gdy Jarosław Kaczyński grzmiał w Sejmie o esesmańskich błyskawicach – symbolu ogólnopolskich protestów – policjanci, także po cywilnemu i z pałkami w rękach, rozprawiali się na ulicach Warszawy z protestującymi w obronie praw kobiet.
Po kilku dniach przerwy od ulicznych akcji Ogólnopolski Strajk Kobiet zaplanował na godz. 18 w środę blokadę Sejmu. Już godzinę wcześniej ulice koło parlamentu były zamknięte, a wokół gmachu było mnóstwo policji i Żandarmerii Wojskowej. Kolumny radiowozów zjeżdżały do stolicy kilka godzin wcześniej spoza Warszawy. Jak mówili dziennikarze, nigdy w najnowszej historii parlament nie był tak szczelnie obstawiony.
Dojście pod Sejm wydawało się niemożliwe, dlatego uczestnicy protestu gromadzili się w małych grupkach przy sąsiednich ulicach. Policjanci ich legitymowali, nawet tych, którzy twierdzili, że ze strajkiem kobiet nie mają nic wspólnego. A gdy niektórym udało się pod Sejm dostać – w tym dziennikarzom – nie mogli spod parlamentu potem wyjść, bo policja im to długo uniemożliwiła.
Zamiast blokady zaczął się więc marsz przez Warszawę. Transparenty przypominały, o co toczy się walka: „Wasze kaplice, nasze macice”, „Nawet papier toaletowy się rozwija, a my się cofamy”. Kolumnie protestujących towarzyszyły od początku dziesiątki policjantów i radiowozów. Tłum skandował: „Polska policja chroni dyktatora” i „Zdejmij orła, przypnij kaczkę”. W kilku miejscach funkcjonariusze starali się powstrzymać marsz. Pierwsza szarpanina wybuchła na pl. de Gaulle’a, gdy policjanci próbowali podzielić maszerującą kolumnę na mniejsze grupki i spisać uczestników pochodu.
„Naziole atakują!”. A to byli policjanci
Gdy marsz dotarł do pl. Powstańców Warszawy przed siedzibę TVP, zaczęła się uliczna zabawa. Policja wykorzystała to, by zamknąć pierścień wokół zgromadzonych na placu. I naparła na tłum. Protestujący próbowali się wydostać z kotła. Ale funkcjonariusze nikomu nie pozwalali go opuścić, dopóki nie zostanie spisany. Ci, którzy nie chcieli czekać, wybrali ucieczkę ul. Warecką. Ponieważ jest tu wąsko, tłum naparł na policję zgromadzoną w tym rejonie. Znów doszło do przepychanek. W tym czasie na pl. Powstańców byli już policjanci w białych kaskach z butlami gazu na plecach. I ruszyli w kierunku manifestujących, odcinając im drogę ucieczki. Gdy użyli gazu, ucierpiało ok. 30 osób. Jedną z kobiet musiała zabrać karetka. Ludzie krzyczeli: „Zomo! Jak na Białorusi!”.
Chwilę potem w tłumie wybuchła panika. Zgromadzeni krzyczeli, że naziole zaatakowali pochód. Dlatego napadnięci zaczęli się przed nimi bronić. Dopiero po chwili ktoś krzyknął, że to był szturm policjantów po cywilnemu. Tajniacy rzucili się na uczestników protestu z teleskopowymi pałkami w rękach, by wyciągnąć kogoś z tłumu.
W tym momencie było już wiadomo o zatrzymaniu kilkunastu osób. Gdy ktoś rzucił, że są one wywożone poza Warszawę, ale ktoś jest nadal przetrzymywany w komisariacie przy Wilczej, padł pomysł, by marsz poszedł w tamtą stronę. Na Wilczą udaje się dotrzeć jedynie 200 osobom. Tańczą, śpiewają, ktoś odpalił racę na środku jezdni. Do ataku na nich rzuciło się kilkudziesięciu policjantów. Uczestnicy pikiety byli wyciągani z tłumu. – Przeciwko marszowi narodowców nie byliście, a przeciwko kobietom jesteście? – krzyczeli ludzie.
Policjanci rozpędzili ostatnich zgromadzonych i gonili po sąsiednich ulicach. Ludzie w popłochu uciekali. Ci, którzy wpadli w ręce policji, krzyczeli swoje imiona i nazwiska, by inni wiedzieli, kogo mają szukać w komisariatach. Kilka minut po północy na Wilczej protestujących już prawie nie było.
Policja nie oszczędziła nawet posłanek
Ostateczny bilans protestu to 497 osób wylegitymowanych, 320 wniosków o ukaranie