Tajniacy jak OMON
Wśrodę jako dziennikarz relacjonowałem protest Strajku Kobiet. Tydzień temu w środę – 11 listopada – jako dziennikarz relacjonowałem Marsz Niepodległości. I poraża mnie to, jak policjanci potraktowali pokojowo demonstrujących sprzeciw wobec wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji.
Nigdy wcześniej nie widziałem takiej taktyki policji: funkcjonariusze z premedytacją dążyli do konfrontacji, prowokowali zajścia, wielokrotnie użyli siły fizycznej przeciwko uczestnikom demonstracji w sytuacjach, kiedy nic tego nie uzasadniało.
W policjantów nie leciały kamienie, butelki, petardy, jak to się działo od pierwszych minut Marszu Niepodległości. Wczoraj nikt ich nie atakował. Mimo to od początku podsycali emocje. Zaczęło się od masowego legitymowania zbierających się na pl. Trzech Krzyży. Ewidentnie chodziło o zastraszenie protestujących, pokazanie siły. Zwłaszcza że ten protest nie był tak liczny jak poprzednie.
Od samego początku policjanci blokowali demonstrację. Stawali na drodze marszu, napierali na tłum. Do pierwszej szarpaniny doszło na rondzie de Gaulle’a, kiedy policyjny kordon stanął wszerz Al. Jerozolimskich. Z każdą minutą napięcie rosło. W końcu ludzie przedostali się wąziutką Warecką na pl. Powstańców Warszawy.
Tam nastąpiła eskalacja działań policji. Na miejsce sprowadzono wielkie siły, funkcjonariuszy w pełnym rynsztunku, z tarczami, w kaskach, z pojemnikami gazu na plecach.
Widziałem policjantów używających tego gazu. Ludzie próbowali się rozejść, było ok. 22. Cały plac był szczelnie okrążony przez policję. Stałem na schodach od ul. Boduena i widziałem szeroki strumień gazu wypuszczony przez funkcjonariuszy w stronę tłumu. Nic tego nie uzasadniało. Na placu było spokojnie. I wtedy do akcji wkroczyła policja.
Nigdy wcześniej nie widziałem takiej liczby tajniaków wpuszczonych w tłum. Zakapturzonych, zamaskowanych mężczyzn. Nie kryli się, w grupach demonstracyjnie chodzili między przestraszonymi ludźmi. Wyglądali jak naziole. Wczoraj rano, oglądając nagrania, zdałem sobie sprawę, do czego byli potrzebni.
Na pl. Powstańców policja zatrzymała kilka osób. Kiedy wieść o tym się rozeszła wśród demonstrantów, część z nich ruszyła przed komendę przy Wilczej na solidarnościową pikietę. Zebrało się tam kilkadziesiąt osób. Było pokojowo. Skandowano hasła, nic nie wskazywało, że ludzie zamierzają np. wedrzeć się do komendy. Za rogiem czekało kilkudziesięciu policjantów w pełnym rynsztunku. Nagle ruszyli do akcji. Ludzie w panice rzucili się do ucieczki. Tych, których złapano, policjanci wynosili za nogi na komendę.
To, co widziałem w środę, niczym nie różni się od akcji OMON-u na Białorusi. Ta sama agresja, ten sam bezczelny pokaz siły, ta sama taktyka – tajniacy okładają na oślep niewinnych ludzi.
Nie wiem, dlaczego policja zdecydowała się na taką akcję. Być może nadzorujący ją minister Mariusz Kamiński chciał przypodobać się rozjuszonemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wiem jedno: ci, którzy wydawali w środę rozkazy, oraz ich posłuszni wykonawcy powinni ponieść karną odpowiedzialność za tę agresję. Nie ma dla nich miejsca w policji demokratycznego państwa.
+