KOREAŃSKI DYNAMIT
BTS nagrali płytę „Be” przez lockdown. To drugi tegoroczny album gwiazd k-popu i już nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z najbardziej popularnym zespołem na świecie. BTS nagrali „Be”
Septet z Seulu powinien właśnie kończyć objazd kuli ziemskiej z gigantyczną trasą koncertową promującą wydany pod koniec lutego album „Map of the Soul: 7”. Jednak czasy mamy tak szalone, że nie tylko odwołano koncerty, ale nawet nie wiadomo, czy Ziemia wciąż jest okrągła. Koreańczycy nie poddali się jednak, nie zrobili sobie długiego urlopu, tylko już w kwietniu zabrali się do pracy nad kolejnym materiałem. Armia – tak o sobie mówią najzagorzalsi fani grupy – pewnie błogosławi pandemię.
UNBOXING „BE” BTS: PIDŻAMY I PODOMKI
Recenzję kolejnego wydawnictwa BTS powinienem chyba zacząć od opisu procesu wydobywania płyty z kryjącego wiele niespodzianek opakowania, od pisanej wersji czegoś, co w portalu YouTube nazywa się unboxingiem. Oto mamy sporych rozmiarów pudełko, którego elegancka biel na froncie skalana jest tylko tytułem materiałów.
W środku znajduję książkę z dziesiątkami fotografii członków zespołu. Czarno-białych i kolorowych, solo i z kolegami, w eleganckich garniturach i szlafrokach (no tak, lockdown ma swoje prawa), w plenerze i w studiu nagraniowym… Nie oglądam wszystkich, za jednym posiedzeniem nie wytrzymuję takiej dawki zdjęć nawet najbliższej rodziny, co dopiero niewątpliwie miłych, ale jednak obcych mi ludzi.
Znowu sięgam do pudełka – plakat, dalej płachta z tekstami i adnotacjami do poszczególnych piosenek, broszura zawierająca notatki z sesji nagraniowej (chyba, bo większość po koreańsku), pocztówki z martwą naturą, która ma na mnie zrobić wrażenie głębokiej sztuki (np. zdjęcie rozbitego lustra albo ulicznej latarni), i wreszcie karty z każdym z muzyków BTS rozciągniętym na kanapie w rozkosznej pozie, w pidżamie lub podomce. Wyglądają w tej stylizacji jak gimnazjaliści, którzy witają uśmiechem mamę stojącą z kubkiem ciepłego kakao. A przecież niektórzy z nich dobiegają już trzydziestki.
Są pewne tajemnice k-popu, które zawsze zostaną przede mną zakryte…
Wreszcie dokopuję się do płyty i wkładam ją do odtwarzacza. Spodziewałem się tego, co słyszę. Zgrabnych piosenek popowych, ze sporadycznymi wycieczkami w balladową rzewność, westchnienia pościelowego r’n’b albo w grzeczny rap. Wykonawczo i produkcyjnie – mucha nie siada. Żałuję, bo ja akurat lubię muzykę upstrzoną nie tylko przez owady, ale i grubszego zwierza, wiem jednak, że to nie jest propozycja dla mnie.
Wiem też, że jeżeli nastolatki (generalizuję, ale większość Army to dziewczęta w tym wieku) zaczną swoją wielką przygodę z muzyką od BTS, to krzywdy sobie nie zrobią, bo powiedzieć, że Koreańczycy dbają o jakość, to nic nie powiedzieć.
Mnie co prawda mdli od tego cukierkowego sentymentalizmu – o zdjęciach już wspominałem, ale anglojęzyczne wtręty w (na szczęście) koreańskich tekstach są równie dobre, np. „Wyciągnij mnie z tego doła / I już się czuję jak nowy” – ale po pierwsze, z tego się wyrasta, a po drugie, jeżeli dzieciaki naprawdę znajdują w tym pocieszenie, choćby chwilową ucieczkę od trudów adolescencji, to BTS chwała i wdzięczność.
MIĘDZYNARODOWA KORPORACJA PRODUKUJE DYNAMIT
Płyta trwa niespełna pół godziny, a wieńczy ją utwór „Dynamite”, na który szczególnie warto zwrócić uwagę, bo już przeszedł do historii. To pierwsza piosenka BTS zaśpiewana w całości po angielsku i pierwsza, którą zadebiutowali na szczycie zestawienia największych hitów tygodnika „Billboard”.
Teledysk – pląsy i pastele, tańce i tęcza – pobił kilka rekordów Guinnessa, choćby osiągając 10 mln wyświetleń w ciągu 20 minut od premiery, a 101,1 mln w ciągu doby. Po trzech miesiącach to już ponad 600 mln.
Jin, Suga, J-Hope, RM, Jimin, V oraz Jungkook długo szturmowali listę „Billboardu”. Szczyt zestawienia najlepiej sprzedających się płyt osiągali już wcześniej, bo ku zdziwieniu wszelakich ekspertów młodzi ludzie bardzo chcą mieć te cudacznie wydane albumy, nie zadowalają się odtworzeniami piosenek z sieci.
Tylko z singlami był problem. W Stanach Zjednoczonych hity mierzy się bowiem nie tylko sprzedażą i odsłuchami w serwisach streamingowych, ale też popularnością piosenek w radiu. A amerykańskie radiostacje nie rwały się jak dotąd do puszczania kawałków BTS, wychodząc z założenia, że słuchacze (raczej starsi od przeciętnego żołnierza Army) niekoniecznie łakną cukierkowego popu śpiewanego po koreańsku.
Cóż było robić – skoro nie dało się po dobroci, zespół odpalił dynamit.
„Dynamite” jest nie tylko anglojęzyczny, ale też brzmi po prostu jak zachodni pop. To numer, który mogliby nagrać Justin Timberlake, Bruno Mars albo i One Direction. Zmyślny wyciąg z historii szczytów list przebojów – doskonale znacie i te jacksonowskie falsety, i funkowe dęciaki, i gitarę udającą disco groove Nile’a Rodgersa. Skąd ci młodzi ludzie z dalekiej Azji tak doskonale znają historię zachodniej muzyki popularnej?
Otóż nie znają – numer napisał dla nich i wyprodukował niejaki David Stewart. Nie ten z Eurythmics, ale o pokolenie młodszy obywatel Szkocji. Partnerowała mu Jessica Agombar, piosenkarka z Londynu. Nie ma tu żadnej romantycznej historii, to czysty biznes – wytwórnia reprezentująca Koreańczyków szukała hitu, który będzie pasował do BTS i zarazem spodoba się na Zachodzie, Brytyjczycy się zgłosili, dostali od klienta szczegółowe wytyczne i wywiązali się z zadania.
W muzyce popularnej na tym poziomie – nie mam na myśli artystycznych lotów, ale wysokość budżetu – nie ma mowy o przypadkowości.
Zresztą muzycy, opowiadając fanom o okolicznościach powstawania tych wszystkich wspaniałości, nie mówią językiem wieszczów i szamanów, ale kadry kierowniczej średniego szczebla – ten pan tym razem był menedżerem projektu, a tamten był odpowiedzialny za „concept development”. Nie, fanów BTS to nie zniechęca, doskonale wiedzą, że mają do czynienia z perfekcyjnie zorganizowaną, rozśpiewaną i roztańczoną korporacją. Firmą o międzynarodowym zasięgu, w której na sukces centrali zaczynają też pracować oddziały. Dlaczego mieliby się tym brzydzić, czemu miałoby ich to martwić? Przecież taki właśnie świat im zorganizowaliśmy, sami nie wierząc w te swoje, stawiane po godzinach, ołtarzyki dla Woodstocków i Jarocinów.
BTS to nie tyle najbardziej popularny dziś zespół na globie, ile muzyczna globalizacja wcielona. Kupowałbym akcje za ostatni grosz.
+
I wreszcie karty z każdym z muzyków BTS rozciągniętym na kanapie w rozkosznej pozie, w pidżamie lub podomce. Wyglądają w tej stylizacji jak gimnazjaliści, a przecież niektórzy z nich dobiegają już trzydziestki