Trump nie składa broni
Wobec druzgocących porażek sądowych Donald Trump zaczyna wcielać w życie kolejny etap karkołomnego planu, by uniknąć wyprowadzki z Białego Domu. Szanse ma bardzo niewielkie, ale i tak poważnie testuje amerykańską demokrację.
Szanse Donalda Trumpa na zabranie zwycięstwa prezydentowi elektowi Joe Bidenowi od początku były nikłe, ale ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej je torpedują. ►
Do niedawna takie wydarzenia wydawałyby się w USA nie do pomyślenia. „Zabiegi prezydenta Trumpa w celu odwrócenia wyniku wyborów są bezprecedensowe w amerykańskiej historii”, ocenia „New York Times”.
„Dlaczego Joe Biden tak szybko formuje rząd, podczas gdy moi śledczy znaleźli setki tysięcy fałszywych głosów, wystarczających do zwycięstwa w co najmniej czterech stanach, co jest więcej niż wystarczające do wygrania wyborów?” – zapytał w sobotę wieczorem na Twitterze prezydent Trump.
Pomijając fakt, że Biden rekrutuje współpracowników w tempie jak każdy prezydent elekt, najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: bo sądy na potęgę odrzucają pozwy owych „śledczych”.
34 porażki sądowe
Szanse prezydenta na zabranie wyborczego zwycięstwa Joemu Bidenowi na drodze sądowej od początku były nikłe, ale ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej je torpedują.
W sobotę z hukiem upadło powództwo obozu prezydenta w Pensylwanii. Z hukiem, bo sędzia Matthew Brann – republikanin – zganił prawników Trumpa za próbę podważenia ważności głosów prawie 7 mln ludzi z powodu „spekulatywnych oskarżeń” bez dowodów. Uzasadnienie ich wniosku nazwał „potworem Frankensteina”.
CNN określiła ten wyrok mianem „pocałunku śmierci” dla sądowej kampanii teamu Trump. Jej bilans to 34 porażki i dwa zwycięstwa niemające żadnego wpływu na wynik wyborów.
Krótko po wyroku republikański senator z Pensylwanii Pat Toomey pogratulował zwycięstwa w wyborach Bidenowi. Jednak większość jego partyjnych kolegów na Kapitolu, z wyjątkiem znanych krytyków Trumpa takich jak senator z Utah Mitt Romney, wciąż jeszcze tego nie uczyniła.
Rudy Giuliani szarżuje
Trump i jego stronnicy rzucają gromy w mediach społecznościowych, ale w sądach zwykle przedstawiają pozwy o znacznie węższym zakresie (np. skarżąc się, że obserwatorzy Republikanów przy zliczaniu głosów byli za daleko od stołu).
Do tego nie udało im się wyrekrutować żadnego gracza z prawniczej ekstraklasy. W ekipie George’a W. Busha, która reprezentowała go podczas pamiętnego ponownego przeliczania głosów na Florydzie w 2000 r., było trzech przyszłych sędziów Sądu Najwyższego. Jednak tam wynik rzeczywiście wisiał na włosku, ostatecznie o zwycięstwie Busha nad Alem Gore’em zadecydowało 537 głosów.
Pierwotnie kampanii sądowej Trumpa miał przewodzić aktywista David Bossie, który nie jest nawet prawnikiem. Jednak rozłożył go COVID-19, więc „zaszczyt” przypadł byłemu burmistrzowi Nowego Jorku i doradcy Trumpa Rudy’emu Giulianiemu, który ostatni raz pojawił się na sali sądowej w zeszłym stuleciu. Uznane kancelarie, nawet jeśli podejmowały sprawy, szybko się z nich wycofywały. Jak wylicza „New Yorker”, pałeczkę przejmowali inni, np. pewna lokalna prawniczka rozwodowa lub prawnik z St. Louis o pseudonimie „Thor”, który złożył pozew w niewłaściwym sądzie.
Giuliani przekonuje, że oszustwa musiały być koordynowane na szczeblu centralnym. Roztoczył wizję wszechogarniającego spisku obejmującego zawodne maszyny do głosowania i systemy komputerowe, urzędników organizujących wybory, komisje zliczające głosy. Na jego celowniku znalazły się zwłaszcza duże miasta w kluczowych stanach, takie jak Filadelfia w Pensylwanii, Detroit w Michigan czy Atlanta w Georgii. Nawiasem mówiąc, zdaniem liberalnych komentatorów bezpodstawne oskarżenia trumpistów mają rasistowskie zabarwienie, bo we wszystkich tych miejscach żyją liczne czarne społeczności. Zdecydowanie poparły one Bidena. Bilans batalii sądowych jest dla Giulianiego i spółki fatalny. Ich pozwy mają znacznie skromniejszy charakter niż dzikie oskarżenia w mediach społecznościowych. W tych ostatnich mowa np. o dowożeniu lub wywożeniu kart do głosowania ciężarówkami czy manipulowaniu systemami zliczania.
Co postanowi partia
Ciosem dla tlących się nadziei Trumpa było również certyfikowanie w piątek wyniku wyborów przez Georgię, gdzie ponowne przeliczenie głosów potwierdziło zwycięstwo Bidena, a także przez największe hrabstwo Arizony.
W Arizonie, gdzie Biden wygrał różnicą 11 tys. głosów, republikański spiker stanowej Izby Reprezentantów Russell Bowers wysłał do swoich kolegów z partii oświadczenie. „Przysięgałem wspierać konstytucję Stanów Zjednoczonych i prawa stanu Arizona”, napisał Bowers, dając jasno do zrozumienia, że nie pozwoli wypaczać woli wyborców.
Postawa takich republikanów w terenie kontrastuje z zachowaniem ich kolegów na Kapitolu, którzy najczęściej milczeniem, a czasem nawet wprost wspierają ataki prezydenta.
W nadchodzącym tygodniu decyzje o certyfikacji mają wydać Michigan, Nevada i Pensylwania, a w jeszcze kolejnym – Arizona i Wisconsin. W Michigan, na którym koncentrują się ostatnio oskarżenia Trumpa, komisja spotyka się w poniedziałek. Zasiada w niej po dwóch demokratów i republikanów.
Jeden z tych ostatnich zasugerował, że należałoby przeprowadzić najpierw dokładny audyt głosowania. Tego samego domagają się władze stanowe Partii Republikańskiej. Ale gdyby w komisji powstał impas, sądy mogą ją zmusić, by dokończyła pracę. Gdyby członkowie nie respektowali wyroków, gubernatorka z Partii Demokratycznej Gretchen Whitmer może ich wymienić.
Tyle że to dałoby Trumpowi kolejny argument w tyradach na temat rzekomego spisku i oszustw wyborczych. Wiele wskazuje na to, że nie chodzi już o podważenie wyniku głosowania, ale właśnie o potęgowanie takiego wrażenia.
Trump dopuścił się jeszcze innej niespotykanej rzeczy: osobiście zadzwonił do republikańskiej członkini komisji certyfikującej wyniki głosowania w hrabstwie Wayne, gdzie leży Detroit (to również stan Michigan). Monica Palmer i drugi republikanin, William Hartmann, najpierw odmówili podpisów pod certyfikatem, powołując się na drobne nieprawidłowości, choć Biden wygrał hrabstwie o 330 tys. głosów. Potem, gdy o ich postawie zaczęła mówić cała Ameryka, podpisali dokument. Właśnie wtedy zadzwo
nił Trump. Następnego dnia Hartmann i Palmer próbowali odwołać swoją zgodę, składając wniosek w sądzie, ale zdaniem ekspertów jest już na to za późno.
A gdyby zmienić elektorów?
Ostatnią deską ratunku prezydenta będą stanowe legislatury. Trump ma nadzieję, że tam, gdzie kontrolują je Republikanie, mogłyby wprost zignorować wynik głosowania i pod pretekstem rzekomych oszustw powołać elektorów nie na rzecz Bidena, ale Trumpa (w USA obywatele formalnie głosują tylko na elektorów, którzy w ich imieniu wybierają głowę państwa). Jednak choć elektorów wybierają parlamenty stanowe, to certyfikat wskazujący zwycięskich kandydatów i elektorów w danym stanie wydają gubernatorzy. Mogłoby dojść do wysłania do Waszyngtonu dwóch rywalizujących ze sobą grup elektorów (tak było już w 1876 r.) – wówczas spory rozstrzygałby Kongres. Byłaby to rzecz niesłychana. Plan jest desperacki, bo jego realizacja wywołałaby ogromne protesty obrońców demokracji, ale przede wszystkim z uwagi na wątpliwe szanse powodzenia na dalszych etapach.
Jednak Trump podjął próbę i w piątek zaprosił do Białego Domu przywódców Republikanów w stanowej Izbie Reprezentantów i Senacie Michigan. Tyle że po spotkaniu z prezydentem zastrzegli oni w oświadczeniu, że nie mają żadnych informacji, które miałyby zmienić wynik wyborów w Michigan (Biden wygrał tam o 157 tys. głosów) i będą kierować się „normalnym procesem” wyboru elektorów.
Ich postawa pokazuje, jak wiele zależy teraz od poczucia odpowiedzialności Republikanów za państwo. „New York Times” ocenia, że to dla nich „moment prawdy”: „Kraj znajduje się na ostrzu noża, a politycy Partii Republikańskiej od parlamentów stanowych po Kapitol wybierają pomiędzy wolą wyborców a wolą jednego człowieka”.
Poza tym Biden zdobył aż 306 głosów elektorskich, a do prezydentury wystarczy mu 270. Nawet przejęcie głosów Michigan Trumpowi by nie wystarczyło.
Prezydent się nie poddaje: CNN doniosła w sobotę, że w Białym Domu trwały dyskusje nad zaproszeniem oficjeli z parlamentu stanowego Pensylwanii.
Po co Trumpowi ta krucjata
Wygląda na to, że tak naprawdę ekipie Trumpa chodzi o przekonanie wyborców Partii Republikańskiej, że wybory sfałszowano. Oskarżeń jest tyle, że – nawet jeśli są niestworzone – potęgują wrażenie chaosu i podkopują zaufanie do systemu politycznego. W nowym sondażu Vox i Data for Progress zwycięstwo Bidena kwestionuje 73 proc. sympatyków Republikanów.
Nawet jeśli pozornie wydaje się, że Trump działa pod wpływem frustracji, eksperci przewidywali jego obecne ruchy już przed wyborami. Przedłużająca się ofensywa prawna jest sposobem na mobilizowanie darczyńców. Wciąż otrzymuję od sztabu Trumpa (jak każdy, kto rejestrował się na przedwyborcze wiece) po kilka wiadomości tekstowych dziennie z prośbą o wsparcie. Niektóre utrzymane są w agresywnym tonie stylizowanym na tweety Trumpa: „Prezydent Trump: wysłałem do ciebie wiadomość. Mój syn wysłał do ciebie wiadomość. Teraz piszę do ciebie ZNOWU. Musimy BRONIĆ wyborów. Przyczynisz się do tego? Wpłać teraz”.
– To, co robi teraz prezydent, to kolejna rzecz, która przyczyni się do tego, że zapisze się w historii jako jeden z najbardziej nieodpowiedzialnych przywódców w amerykańskiej historii – powiedział Joe Biden.