Mamy chory system testów
Polski system wykrywania zakażeń wygląda dziś najgorzej nie tylko w Europie, ale i na świecie. W danych nie widać tysięcy osób, które zakażają.
Robimy za mało testów na koronawirusa, a pod względem wyników pozytywnych jesteśmy na 2. miejscu – po Meksyku
Liczba stwierdzanych codziennie nowych przypadków zakażenia koronawirusem w Polsce kilka dni temu zatrzymała się na stabilnym poziomie tuż pod progiem narodowego lockdownu. Jednocześnie jednak zaczęła spadać liczba wykonywanych codziennie testów. Trudno nie odnieść wrażenia, że strategią rządu na uniknięcie wprowadzenia pełnowymiarowego lockdownu faktycznie jest ograniczenie wykrywalności zakażeń koronawirusem. Tym bardziej że odsetek testów, które dają pozytywny wynik, jest w Polsce obecnie prawie najwyższy na świecie.
Testować tylko chorych z objawami?
Pod względem polityki masowego testowania populacji kraje przyjmują kilka strategii. Część bada każdego, kto się zgłosi. Według danych Blavatnik School of Government na Uniwersytecie Oksfordzkim do tego grona należą m.in. Niemcy, Francja czy Portugalia.
Inne kraje – wśród nich Polska, ale też Norwegia czy Hiszpania – testują dzisiaj masowo jedynie osoby mające symptomy.
Jeszcze bardziej restrykcyjnie do testów podchodzi np. Meksyk – tam testuje się osoby, które nie tylko mają symptomy, ale należą też do określonych grup zagrożonych szczególnie ostrym przebiegiem choroby lub te z kluczowych sektorów gospodarki.
Rezultatem polityki testowania jest liczba codziennie wykonywanych badań. W ostatnich miesiącach w przeliczeniu na populację Polska była cały czas na samym dole europejskiej stawki pod względem liczby testów. Szczególnie gorliwie testowały Belgia i Dania, gdzie testów – w przeliczeniu na populację – wykonuje się wielokrotnie więcej niż w Polsce.
Bezobjawowi niewykryci
Jednym z rezultatów niskich liczb testów i poddawania badaniom tylko osób, które mają symptomy, jest niewykrywanie bezobjawowych roznosicieli COVID-19. To osoby, które są zakażone, choć nie mają symptomów, i przez to szczególnie skutecznie rozprowadzają wirusa.
Jedną z miar, którą posługują się analitycy, by porównywać systemy wykrywania zakażonych w poszczególnych krajach, są odsetki testów pozytywnych. Im więcej ich jest, tym większa szansa, że testów wykonuje się za mało, że niedostatecznie skutecznie wykrywa się zakażonych zarówno z symptomami, jak i bez.
Wg rekomendacji WHO odsetek testów pozytywnych nie powinien przekraczać 5 proc. Tymczasem w Polsce 7-dniowa średnia udziału testów pozytywnych to już ok. 45 proc. Dane z ostatnich dni wskazują, że wzrostowa tendencja się utrzymuje.
Ale odsetek testów pozytywnych nie musi wcale dalej rosnąć, by Polska była pod tym względem w ścisłej światowej czołówce. Wg danych z 20 listopada jedynym krajem na świecie, który ma wyższy współczynnik, jest Meksyk.
Przy analizie odsetków testów pozytywnych w przypadku Polski musimy brać jeszcze pod uwagę problem zliczania testów. Ministerstwo Zdrowia nie podaje w swoich komunikatach pełnych liczb testów wykonywanych komercyjnie, tzn. na zlecenie prywatne, nie ze skierowania od lekarza, szpitala czy sanepidu. Oznacza to, że faktyczny współczynnik testów pozytywnych jest niższy niż ten, który wynika z danych podawanych przez MZ. Staramy się ustalić, ile testów może umykać statystykom Ministerstwa. Wydaje się jednak, że nawet odpowiednia korekta nie zbliży odsetka testów pozytywnych w Polsce do rekomendowanego poziomu 5 proc.
Biorąc pod uwagę wszystkie te dane, trzeba stwierdzić, że system wykrywania zakażonych koronawirusem w Polsce działa najgorzej nie tylko w Europie, ale i w skali świata jest naprawdę fatalny.