Mądry rząd po szkodzie
Rodzice są rozżaleni decyzjami premiera o skumulowanych dla całej Polski feriach, które potrwają do 18 stycznia i będą przypominały kwarantannę, bo wyjechać nigdzie nie będzie można. Rodzice podnoszą, że w styczniu czeka ich praca zdalna ze „snującymi się po domu dziećmi”, bo nikt nie da im czterotygodniowego urlopu. Pytają, co jeśli wszyscy pracownicy o to poproszą? Zakłady staną? Sugerują, że to taka darmowa kwarantanna domowa, za którą zapłacą właśnie oni, a nie rząd, np. dodatkowymi zasiłkami.
Martwią się też, że przez miesiąc wiedza, szczególnie u młodszych dzieci, po prostu wyparuje. Tabliczki mnożenia będą musiały się uczyć od nowa. Dr Iga Kazimierczak z fundacji „Przestrzeń dla edukacji”, obawia się, że zaległości, które powstały podczas zdalnej nauki jeszcze się pogłębią, więc lepiej byłoby z ferii zrezygnować.
Z kolei nauczyciele i dyrektorzy decyzje rządowe podkreślali, że premier w końcu zaczął słuchać ekspertów, nie polityków. Ale dodawali, że to przez to, że doszliśmy do ściany i innego wyjścia już po prostu nie ma. Ja też częściowo mogę pochwalić rząd: w końcu mamy długofalowy plan dla edukacji. Wiemy, co się będzie działo w święta i po świętach. Wiemy też, co będzie po feriach. Ileż to apeli i próśb skierowano do rzadu, by pozwolił ludziom przygotować się zawczasu. W końcu to mamy.
Na tym pochwały się jednak kończą. Zgadzam się z rodzicami, że czterotygodniowa przerwa z nakazem siedzenia w domu to tak naprawdę kwarantanna dla prawie połowy kraju (z grubsza 4,5 mln uczniów i 9 mln rodziców). Skoro rząd chce ją wprowadzić, szkoda, że nie ma na to odwagi (a pewnie i pieniędzy) i nie zakomunikuje tego otwarcie.
Zgadzam się również, że ferie nie są teraz potrzebne. Zaległości szkolne wciąż rosną. Problem jest poważny, skoro właśnie mamy w konsultacjach projekt rozporządzenia okrawający wymogi egzaminacyjne dla ósmoklasistów i maturzystów.
Ważną rzecz mówią też nauczyciele i dyrektorzy: gdyby poprzedni minister edukacji Dariusz Piontkowski posłuchał ich jeszcze w sierpniu, gdy prosili o naukę hybrydową, tak by rozrzedzić maksymalnie dzieci i rotować ich pracę w szkole, pewnie teraz bylibyśmy w mniejszych tarapatach. Ale minister Piontkowski powtarzał jak mantrę, że „mury nie zarażają”, a „przytłaczająca większość szkół jest gotowa na naukę stacjonarną”.
We wrześniu rząd zdecydował się iść na żywioł mimo ostrzeżeń naukowców. Otworzył szkoły praktycznie bez zabezpieczeń. I mamy, co mamy: 4 tygodnie wolnego od szkoły, które tak naprawdę są kwarantanną, i wściekłych rodziców, bo to oni tę kwarantannę muszą udźwignąć.
+
Rodzice podnoszą, że w styczniu czeka ich praca zdalna ze „snującymi się po domu dziećmi”, bo nikt nie da im czterotygodniowego urlopu