W polskie góry raczej nie pojedziemy, co z Alpami?
Z powodu lockdownu kurorty w Tyrolu czy w części Dolomitów są nadal zamknięte. To, czy w ogóle ruszą w tym roku, stoi pod wielkim znakiem zapytania.
W austriackim Kitzbühel sezon rozpoczęto już 24 października. Spadł pierwszy śnieg, właściciele hoteli i wyciągów chwalili się dziennikarzom, że zanotowali rekordową liczbę rezerwacji. Słynny ośrodek spodziewał się treningów 50 drużyn narciarskich z całego świata.
Turyści, którzy w październiku wybrali się w Kitzbühel na trasę, w prezencie dostali maski zakrywające nos i usta.
Pandemia koronawirusa w Tyrolu i całej Austrii jeszcze była wtedy pod kontrolą. W landzie notowano mniej niż 300 infekcji dziennie, w kraju liczba nowych zakażeń utrzymywała się poniżej 2 tys.
Dziś optymistyczny nastrój w branży siadł. Statystyki gwałtownie poszły w górę (dzienna liczba zakażeń zaczęła dochodzić do 9 tys.), a kanclerz Sebastian Kurz ogłosił 17 listopada ponowne zamknięcie kraju. Austriakom zabroniono wychodzenia z domu bez wyraźnej potrzeby. Z tras narciarskich mogą korzystać jedynie profesjonalni sportowcy.
– Znaczny spadek liczby infekcji to warunek otwarcia wyciągów i hoteli. Mamy nadzieję, że władze pozwolą nam się otworzyć w grudniu. Zrobimy wszystko, by utrzymać wyciągi i trasy w takim stanie, by zacząć natychmiast, gdy będzie to możliwe – mówi Anton Bodner, szef jednego z tyrolskich związków przedsiębiorców.
Branża zainwestowała miliony euro, by podnieść standard higieniczny i sprostać obostrzeniom. Nie będzie tzw. apres ski, czyli przesiadywania w zatłoczonych barach, w restauracjach posiłki będą podawane wyłącznie gościom przy stolikach.
W Ischgl, tyrolskim kurorcie, który zdobył złą sławę w marcu, jako jedno z pierwszych wielkich ognisk koronawirusa w Europie, sezon ma ruszyć dopiero 17 grudnia. Tydzień wcześniej – według zapowiedzi rządu – ma skończyć się lockdown.
Austriacy najbardziej boją się, że zabraknie gości z Niemiec, którzy stanowią lwią część przybywających do kraju turystów. Rząd w Berlinie wpisał Austrię na listę krajów, które nie radzą sobie z pandemią. Niemcy powracający z Austrii muszą poddać się testom na koronawirusa lub iść na dwutygodniową kwarantannę. Podobne obostrzenia wobec Austrii wprowadziło wiele krajów, choć na razie nie Polska.
– Jeśli sezon się nie uda, to będzie katastrofa – mówią austriaccy eksperci. W 2019 r. turystyka zimowa przyniosła w Austrii przychody rzędu 15 mld euro.
Dolomity na pół gwizdka
Z kolei w Dolomitach branża narciarska w ogóle nie wie, czy turyści będą mieli po co przyjeżdżać.
Prawdziwy sezon we Włoszech zaczyna się zwykle w weekend poprzedzający Święto Niepokalanego Poczęcia
Marii Panny (8 grudnia), ale pierwsze stacje być może zostaną otwarte już 28 listopada. Gdyby opierać się na obecnym dekrecie (z 4 listopada), dzielącym Włochy na strefy epidemicznego ryzyka i wprowadzającym dla każdej odpowiednie obostrzenia, większość wyciągów pozostałaby zamknięta. Jednak wszyscy spodziewają się, że następny, 3 grudnia, wprowadzi łagodniejsze regulacje.
W sobotę rząd przedstawił projekt zakazu uprawiania narciarstwa w strefach czerwonych oraz ograniczenia w strefach pomarańczowych. Na razie wykluczone jest jeżdżenie na nartach w Dolinie Aosty, Piemoncie i w Dolomitach w prowincji Górna Adyga. Z kolei w strefach pomarańczowych, np. w Dolomitach w regionie Friuli-Wenecja Julijska, obowiązują ograniczenia co do liczby osób, które mogą korzystać z kolejek linowych – maks. 50 proc. pojemności wyciągów.
Celem rządu jest doprowadzenie do sytuacji, w której 3 grudnia większa część Włoch stanie się żółta (najłagodniejsze obostrzenia) albo przynajmniej pomarańczowa (średnie zagrożenie wirusem). Piemont i Lombardia spodziewają się, że zejdą do strefy pomarańczowej już 28 listopada.
Na razie, za w miarę bezpieczny, tzn. żółty, uznawany jest region Wenecji Euganejskiej i jego dwieście ośrodków narciarskich ze słynną Cortiną d’Ampezzo na czele, a także prowincja Trydent-Górna Adyga.
We włoskich górach na pewno trzeba będzie rezerwować bilety na wyciąg przez internet oraz cały czas nosić maseczki.
Wiele mówi się o współpracy regionów, zwłaszcza że np. Szwajcaria postanowiła nie zamykać swoich wyciągów. Do samego przygotowania stoków co roku we Włoszech zatrudnia się 400 tys. pracowników, a pokrycie sztucznym śniegiem długiej trasy to koszt 100 tys. euro. W sytuacji, gdy nie ma pewności, czy stacja w ogóle zostanie otwarta, regiony nie chcą ryzykować marnowania pieniędzy. Postanowiły więc, że na razie zajmą się opracowaniem planu na „fazę A”, czyli ewentualnego częściowego rozluźnienia obostrzeń, i przygotowują listę stoków „strategicznych” (np. pozwalających na połączenia między dolinami), które w tym pierwszym etapie miałyby być otwarte.
+
We włoskich górach na pewno trzeba będzie rezerwować bilety na wyciąg przez internet oraz cały czas nosić maseczki