Bieg prawicy do prawej ściany
Frakcje w obozie władzy Zdumiewające, że szykując się do objęcia schedy po Kaczyńskim, wszyscy politycy obozu władzy szukają miejsca wyłącznie blisko prawej ściany.
231 posłów klubu PiS oraz pięciu PSL-Kukiz’15 poparło uchwałę wspierającą stanowisko rządu wobec Unii Europejskiej. Czytamy w niej: „Sejm z uznaniem przyjmuje fakt zablokowania przez przedstawicieli Polski dalszych prac nad pakietem rozwiązań budżetowych”.
Chodzi, rzecz jasna, o budżet Unii Europejskiej i Fundusz Odbudowy, z którego Polska ma otrzymać około 60 mld euro, w tym 27 mld euro bezzwrotnej dotacji. Stanowisko rządu Morawieckiego przez optymistów jest oceniane jako ryzykowny blef, który pogorszy stosunki Polski z większością krajów Unii, lecz w ostatniej chwili zostanie wycofany, a przez pesymistów jako krok, z którego „zjednoczona”, ale mocno skłócona prawica nie będzie się już mogła wycofać. Jarosław Kaczyński, żądając od Morawieckiego, by zgłosił weto wobec budżetu, zareagował na ofensywę małego ugrupowania Zbigniewa Ziobry, któremu na rękę jest rozbicie rządzącego obozu. Jazda na zderzenie czołowe (tzw. chickie-run) to ulubiona taktyka Kaczyńskiego. Tym razem stosuje ją młodszy i mniejszy koalicjant, a prezes ustępuje. Czyni tak, gdyż boi się, że rząd utraci większość. Ustępstwa zachęcą Ziobrę do kolejnej prowokacji i albo ostatecznie doprowadzi do destrukcji rządu, albo wywalczy dla siebie w obozie prawicy mocniejszą pozycję.
Co więcej, w samym PiS jest grupa posłów rozważających możliwość wyjścia z tej partii i tworzenia innej. To, że w następnych wyborach (w 2023 roku lub wcześniej) prawica wystąpi w dotychczasowym składzie, jest mniej prawdopodobne niż to, że powstaną na prawicy nowe byty i koalicje. Taka jest kalkulacja Ziobry, a także niektórych posłów PiS.
Dla 50-letniego Ziobry to ostatni dzwonek, by zagrać w pierwszej lidze polskiej polityki. Kaczyński odmówił mu powrotu do PiS, a Solidarna Polska cieszy się poparciem zaledwie kilku procent wyborców, więc samodzielnie nie ma szans na sukces. Inna jednak będzie sytuacja, jeśli prawica rozpadnie się na kilka podmiotów, które na nowo będą się łączyć. W takiej sytuacji Ziobro jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych polityków, który zawsze w swoim okręgu dostaje w wyborach dobry wynik, będzie jednym z liderów nowego ugrupowania, być może najważniejszym. W interesie Ziobry jest nie tylko wzniecenie zamętu na prawicy, ale także upadek rządu Morawickiego i utrata przez prawicę na jakiś czas władzy. To przyspieszy zmiany, które dla ambitnego ministra sprawiedliwości są pożądane. Jest wystarczająco młody, by liczyć się za kolejne cztery lata. Tego komfortu nie mają ani Kaczyński, ani Macierewicz, ani wielu polityków PiS, którzy trwają przy Kaczyńskim od kilku dekad.
Przez prawie 20 lat PiS był partią Jarosława Kaczyńskiego, który narzucił statut pozwalający prezesowi wyrzucić każdego niepokornego polityka. Nie ma naturalnego następcy. Za pozorną jednością kryją się frakcje zawzięcie ze sobą walczące. Kaczyński skończył 71 lat, ale jest wątpliwe, by jeszcze raz w kolejnych wyborach poprowadził prawicową drużynę. Nie tylko popełnia błędy, które obniżają poparcie dla jego ugrupowania, ale też niektóre wypowiedzi i decyzje wskazują na to, że traci kontakt z rzeczywistością. Jak sobie wyobraża dalsze funkcjonowanie rządu, jeśli Polska zostanie pozbawiona środków z Funduszu Odbudowy? Dlaczego w środku kryzysu gospodarczego i epidemiologicznego prowokuje bunt kobiet, a jednocześnie niezadowolenie na wsi z powodu kontrowersyjnej ustawy? Nawet najbardziej oddani akolici chyba przestali już wierzyć, że prezes ma jakąś strategię, tyle że trudną do zrozumienia przez „maluczkich”.
Bardziej ambitni politycy przygotowują się zatem na czas po Kaczyńskim. Zdumiewające jest jednak to, że szukają swego miejsca wyłącznie blisko prawej ściany. Kilkunastu posłów przez pewien czas zawieszonych z powodu sprzeciwu wobec „piątki dla zwierząt” to prawe skrzydło PiS chętnie zapraszane do Radia Maryja.
Kaczyński uległ szantażowi Ziobry. Nie wyrzucił go z rządu, gdy bez uzgodnienia z innymi politykami obozu prawicy zorganizował konferencję prasową, podczas której przesądził o stanowisku rządu w sprawie budżetu unijnego. Dlaczego jednak podobnej taktyki nie zastosowali politycy racjonalnie oceniający szanse Polski w starciu z Unią i znaczenie dla naszej gospodarki Funduszu Odbudowy Gospodarki? Sądzę, że nie brakuje ich w samym PiS, a tym bardziej w partii Gowina, który kreuje się na pragmatyka skupionego na sprawach gospodarczych. Pragmatyzm jest jednak na prawicy uważany za zdradę ideałów, więc pragmatycy wolą pozostać niewidoczni. Ta taktyka na krótką metę, która w dłuższej perspektywie oznacza oddanie pola radykałom. Poparcie bardziej pragmatycznych polityków prawicy dla antyeuropejskiego kursu radykałów jest niezrozumiałe i nielogiczne.
Z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że obecna scena polityczna jest w przededniu znaczącej dekompozycji. Gdyby wybory odbyły się dziś, prawica – wskazują na to sondaże – nie zdobyłaby większości, choć wciąż byłaby najsilniejszym ugrupowaniem. PiS od biedy mógłby dogadać się z Konfederacją, ale obie partie raczej nie zdobędą wystarczającej liczby mandatów, by współrządzić. Po wyborach powstanie zatem rząd wielopartyjny, programowo niezbyt spójny, którego głównym zadaniem będzie przywrócenie praworządności i usunięcie z państwowych instytucji i spółek osób, których główną kwalifikacją są związki rodzinne lub towarzyskie z politykami prawicy.
Prawicowi pragmatycy podzielą los całego obozu, który dziś rządzi Polską – zostaną odsunięci od wpływów, mediów publicznych, ważniejszych komisji sejmowych. Zupełnie inna byłaby ich sytuacja, gdyby dziś odważyli się ujawnić swoje poglądy i ogłosić prawdy oczywiste – Polska musi być krajem praworządnym, a obecność w UE jest warunkiem rozwoju i bezpieczeństwa kraju.
W kraju, w którym na scenie są więcej niż dwa ugrupowania, ważną walutą jest zdolność do zawierania koalicji. Dzisiejszy PiS takiej zdolności nie ma, zaś prawicowi pragmatycy mieliby, gdyby odważyli się dziś przyznać, że są pragmatykami.
l