TAJEMNICE MURAKAMIEGO
Nowa książka Harukiego Murakamiego Murakami mówi swoim krytykom: „Wiem, co nie podoba wam się w mojej prozie i nic sobie z tego nie robię. Dalej będę tak pisał. I co mi zrobicie?”. Ukazał się najnowszy zbiór jego opowiadań.
Większość pisarzy nie narzeka na pandemiczne ograniczenia. Na co dzień spędzają czas w samotności, a do pracy potrzebują przede wszystkim ciszy i spokoju. Całe ich życie to pewnego rodzaju lockdown. Część literatów potrzebuje czasem opuścić własne m2, aby poszukać inspiracji do pisania. Murakami do nich nie należy. Na początku pandemii znalazłam gdzieś zdanie, że musi być teraz szczęśliwy – pisarz, którego książki w dużej mierze składają się z opisów muzyki, jedzenia i ćwiczeń fizycznych, może teraz spędzać cały czas jedząc, słuchając muzyki i ćwicząc.
W najnowszym zbiorze opowiadań japońskiego pisarza znalazły się oczywiście jego ukochane tematy.
NIE ZNOSZĘ, CHĘTNIE POCZYTAM
Jak to jest z tym Murakamim?
„Non stop pisze to samo”; „Streszczę ci jego książki: bohater siedzi w domu, nic się nie dzieje, a całość do niczego nie prowadzi” – słyszę od znajomych, gdy mówię, że będę recenzować „Pierwszą osobę liczby pojedynczej”, najnowszą książkę Japończyka. Ale po chwili pytanie: „Pożyczysz?”.
Opinie na temat prozy Murakamiego są zazwyczaj skrajne: od zachwytów po zdecydowaną niechęć. Jedni wróżą mu rychłego Nobla, inni przewidują, że szybko zostanie zapomniany. Sam Murakami regularnie wydaje nowe książki. Rzeczywiście jakoś podobne do siebie.
Tym razem, po sążnistej, dwutomowej „Śmierci komandora”, opublikowanej u nas przed dwoma laty, czytelnicy otrzymują skromniejszy objętościowo zbiór ośmiu opowiadań „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” w tłumaczeniu Anny Zielińskiej-Elliott. Zbiór już pnie się na liście najlepiej sprzedających się książek w Polsce.
BEZBARWNY JAK MURAKAMI
Jak zawsze u Murakamiego historie opowiadają bezimienni, pierwszoosobowi narratorzy, niektórzy piszą, myślą o pisaniu bądź pasjonują się literaturą i muzyką (zupełnie jak sam Murakami). Ale oczywiście nie oznacza to wcale, że to on jest bohaterem opowiadań.
No dobrze, możemy na moment uchwycić się tej myśli, że pisarz rzeczywiście hojnie czerpał ze swojej biografii i to on był chłopcem, który zakochał się w fance Beatlesów, to właśnie jego dawna dziewczyna zaprosiła na koncert fortepianowy, to on cierpi na ataki paniki.
To zapewne gratka dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Pisarz jest tajemniczy, rzadko udziela wywiadów. Ale ciężko powiedzieć, żeby dzięki „Pierwszej osobie liczby pojedynczej” udało się zbudować jakiś portret psychologiczny Murakamiego. Jego bohaterowie są idealnie przezroczyści, trudno znaleźć w nich coś charakterystycznego, może poza tym, że każda kobieta, którą spotykają, jest dla nich ładna bądź brzydka. Do tego, nawet jeśli kobieta jest znajomą, której nie widział od lat, narrator bez problemu potrafi sobie przypomnieć, że pachniała np. cytrusami.
Ważna jest także przeszłość, ta prawdziwa i ta jedynie wyśniona. Ta, której można być pewnym, i jakaś inna, alternatywna wersja, do której umysł broni dostępu. Do bohaterów opowiadań wracają obrazy, które są „Jak rzucony bumerang, o którym się zapomniało, i który powraca do niczego niepodejrzewającego właściciela”. Lektura wiersza dawnej kochanki przywraca bohaterowi wspomnienie o jej ciele. Sen przypomina studencki wygłup i jego nieoczekiwane konsekwencje. Narrator wspomina, jak „na rozstajach dróg” mógł „pójść w lewo lub w prawo”. I tak dalej.
Fani Japończyka powinni być zadowoleni, choć nie da się ukryć, że Murakami lepiej się czuje w dużych formach, kiedy może się rozpisać, mnożyć tajemnice, zaskakiwać nimi bohaterów i czytelników.
PYTANIE DO TEKSTU
Nie oznacza to jednak, że brakuje tu typowych dla tego pisarza chwytów, które można określić zbiorczym hasłem: *dzieje się coś nietypowego i nieprzewidywalnego, a czytelnik sam musi wymyślić, co to oznacza*. W jednym z opowiadań pojawia się dziwny staruszek, który siada obok bohatera na ławce i każe mu myśleć o kole z wieloma środkami, ale bez obwodu. Narrator nie wie, czy to jakaś metafora, staruszek patrzy na niego znacząco, bohater jest zagubiony, czytelnik też. Jesteśmy w typowej sytuacji murakamicznej.
Momentami Murakami zdaje się polemizować ze swoimi krytykami. Jakby chciał im powiedzieć: „Wiem, co nie podoba wam się w mojej prozie i nic sobie z tego nie robię. Dalej będę tak pisał. I co mi zrobicie?”. Choćby wtedy, gdy bohater jednego z opowiadań przypadkiem po latach spotyka brata Sayoko, swojej dawnej ukochanej (nietypowe spotkanie, którego sensu musimy się domyślać). Niedoszły szwagier mówi narratorowi, że Sayoko popełniła samobójstwo, opowiada też o tym, jak udało mu się wyleczyć z pewnej nieprzyjemnej choroby. Miały mu pomóc właśnie rozmowy z głównym bohaterem (niewytłumaczalne wydarzenie, które konfuduje bohatera).
Na zakończenie Murakami pisze: „Pytanie do tekstu: Jakie elementy życia tych mężczyzn symbolizuje rozmowa podczas ich drugiego spotkania?”.
Główny bohater jednego z opowiadań męczy się z książką, ale nie może jej odłożyć, ciągle nie chcąc spisać jej na straty. „Myślałem, że może na ostatnich stronach wydarzy się nieoczekiwanie coś interesującego, choć w rzeczywistości prawdopodobieństwo, że tak się stanie, było niewielkie”. I tu szansa utożsamienia się z bohaterem jest już znacznie większa.
+
Opinie na temat prozy Murakamiego są zazwyczaj skrajne: od zachwytów po zdecydowaną niechęć