Strzelając oczami
Mam świeżą anegdotę z planu telenoweli. Wiadomo, że grywają w nich weterani scen teatralnych, aktorzy doświadczeni i nierzadko wybitni, czynią to oczywiście dla pieniędzy i żadnej w tym nie ma hańby, zwłaszcza teraz, kiedy wobec pandemicznego zamachu na teatry, dokonanego przez rząd kaczystów, seriale telewizyjne są jedynym źródłem zarobku.
Opery mydlane reżyserują często ludzie, którzy z punktu widzenia pomazańca Melpomeny jawią się jako trzeciorzędni wyrobnicy. Profesjonaliści zaciskają zęby i wykonują swoje obowiązki, ale wielki aktor musi czasem strzelić focha, to niejako współtworzy jego personę.
Oto więc ostatnio Wielki Aktor, swoim zwyczajem przeczytawszy treść scenariusza pobieżnie i tuż przed ujęciem, nie chciał przyjąć rekwizytu do sceny morderstwa. Zrugał nieopierzonego reżysera i powiedział: – Po co mi ten pistolet?! Dajcie mi to zagrać, ja go zabiję wzrokiem.
Przywołuję tę historyjkę nie bez przyczyny po ostatnich meczach reprezentacji Polski, w których najlepszy napastnik świata strzelał oczami. Robert Lewandowski był wyraźnie zniechęcony, by nie rzec: sfochowany wobec bezradności, jaką współdzielił z całą drużyną.
Jestem ostatnim kibicem, któremu przyszłoby do głowy bronić Jerzego Brzęczka na stanowisku trenera kadry, ale samymi dąsami zwolnić się go nie da. Pragnienie zmiany selekcjonera w narodzie jest już tak wielkie, że gdyby PiS miał w PZPN władzę, dawno rzuciłby Brzęczka ludowi na rozszarpanie zastępcze, a słupki poparcia odrosłyby kaczystom w mgnieniu oka. Jednakowoż wolałbym widzieć rozpaczliwą szarpaninę kapitana kadry, który do ostatniego tchu próbuje poderwać niemrawych kolegów do walki, niż ostentacyjne fochy gwiazdora, z ulgą schodzącego do szatni.
Kiedyś zatrudniano specjalistów od czytania z ust, żeby się dowiedzieć, co też szepnął na boisku zawodnik, teraz doszło do tego, że specjaliści od mowy ciała i tłumaczą nam, o czym milczał przez osiem sekund Robert Lewandowski po haniebnym występie kadry we Włoszech. A wymilczał to, co napisał na Facebooku jeden z naszych najlepszych znawców futbolu, Paweł Czado: „Uważam, że stać nas na zatrudnienie dobrego selekcjonera. Nie stać nas na to, żeby nie było nas stać”. Selekcjoner kadry powinien być dobierany spośród zawodowców, którzy gwarantują wartość dodaną; powinien odpowiedzieć na pytanie „Jakie masz supermoce, trenerze?”. W przypadku Jerzego Brzęczka potrafi je znaleźć tylko Małgorzata Domagalik.
Czy Jerzy Brzęczek choć raz sprawił, że Polacy zagrali powyżej swoich możliwości? Nie przypominam sobie. Czy regularnie grają poniżej krytyki, gorzej, niż potrafią? Tak. Dwa lata miał trener, żeby widać było po jego reprezentacji rozwój, styl, zgranie na boisku. Po takim występie, jak ten w Italii, doprawionym mową milczenia kapitana, zobaczyliśmy, że ta łajba dryfuje, ster został porzucony, a załoga zaczyna się bardziej interesować szalupami ratunkowymi, niż dalszym ciągiem rejsu. Do reszty zepsuli nam humory Niemcy, dostając szóstkę w Hiszpanii (a właściwie siódemkę, bo sędzia niesłusznie gwizdnął ofsajd przy golu Moraty) – odebrali nam resztki nadziei na szybką dymisję sztabu szkoleniowego reprezentacji.
Ktoś tam przebąkiwał, że może sabotaż kadry narodowej, która się pozwoli Holendrom rozstrzelać, wytrąci ostatnie argumenty obrońców Brzęczka. Po kompromitacji Niemców nie było sensu się podkładać, przecież tłumaczenie „Ale Niemcy zagrali jeszcze gorzej i nikt tam trenera nie zwalnia” miałoby rację bytu. A skoro na dobry wieczór w Chorzowie młodziak Jóźwiak na lewym skrzydle dał się ponieść i po ułańskiej szarży wpakował gola cudo, a zaraz potem powtórzył to samo z drugiej strony młodziak Płacheta, tyle że obił słupek, już głupio było oddać mecz.
No trudno, powalczyli chłopaki o wygraną i choć skończyło się jak zwykle, załatwili trenerowi spokojną zimę. Będziemy się jeszcze musieli pomęczyć.
+
Czy Jerzy Brzęczek choć raz sprawił, że Polacy zagrali powyżej swoich możliwości? Nie przypominam sobie