Polska nie leczy
Miliony porad mniej, zarówno u lekarzy rodzinnych, jak i specjalistów, setki tysięcy mniej hospitalizacji – w dobie epidemii opieka zdrowotna w Polsce kompletnie się załamała
Dyrektor szpitala covidowego: – Zaczyna się od tego, że człowiek nie może się dodzwonić do lekarza rodzinnego. Jak już się dodzwoni, to ma tylko poradę przez telefon. Pomogłem takiej chorej: 40 lat, ból brzucha, bardzo złe wyniki badań krwi. Nie mogła się dostać na USG. Nie mogłem położyć jej u mnie, poprosiłem i przyjęli ją w innym szpitalu. Zrobili badania. Okazało się, że to chora wątroba. Zmarła po tygodniu. Może by żyła, ale trafiła na najgorszy moment w środku października, kiedy od wszystkich szpitali zażądano, by organizowały łóżka covidowe.
Efekt tej reorganizacji szpitali jest taki, że przy ok. 20 tys. nowych zakażeń dziennie ustabilizowała się liczba hospitalizacji z powodu COVID-19. Natomiast pacjentom niecovidowym o pomoc jest coraz trudniej.
– Mam dziesiątki telefonów z prośbą o pomoc i sam dzwonię w dziesiątki miejsc, ale nawet przy znajomościach trudno dziś załatwić komuś leczenie – przyznaje w rozmowie z „Wyborczą” profesor ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
Rak mniej straszny niż COVID
To, o ile trudniej o leczenie w czasie epidemii, pokazują dane z NFZ. W poradniach rodzinnych w kwietniu i maju udzielono po 5 mln porad mniej niż w tych samym okresie rok wcześniej. W czerwcu o 1,3 mln mniej, a w lipcu – o 2,6 mln zł. W sumie od marca do lipca liczba porad spadła o ponad jedną piątą.
Jeszcze bardziej ubyło porad specjalistycznych – aż o 11 milionów, czyli o jedną trzecią. W kwietniu i maju wydano też o jedną trzecią, czyli o 15 tys., mniej kart diagnostyki i leczenia onkologicznego (DiLO). – Jedni zostali w domach ze strachu przed wirusem, który w ich oczach stał się groźniejszy niż rak. Inni bali się raka, ale nie mogli się nigdzie dostać na badanie – mówi Magdalena
Sulikowska z fundacji Alivia, która pomaga chorym na raka.
W kolejnych miesiącach liczba kart DiLO była już wyższa, ale wciąż niższa niż przed rokiem. Dopiero we wrześniu nastąpiło odbicie. – Niestety, w październiku znów odnotowaliśmy spadek – przyznał w ubiegłym tygodniu na posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia wiceminister Sławomir Gadomski. – Sytuacja nas przerosła – dodał.
Dwa razy więcej zgonów
To oznacza kolejne tysiące chorych, którzy nie mają badań i leczenia. Widać to także po liczbie hospitalizacji. Od marca do lipca było ich nieco ponad 3 mln, o 1,4 mln mniej niż przed rokiem. W woj. śląskim w kwietniu hospitalizacji było aż o dwie trzecie mniej, w maju – o połowę. W żadnym miesiącu nie nastąpiło odbicie.
Z ostatnich danych GUS wynika natomiast, że od końca września z tygodnia na tydzień umiera coraz więcej osób. W ostatnim tygodniu października liczba zgonów była niemal dwukrotnie wyższa niż przeciętna – wyniosła ponad 14 tys. Takiego wzrostu nie da się wytłumaczyć epidemią.
– Epidemia pokazuje słabość naszego systemu opieki zdrowotnej i zarządzania nim. Od początku uważałem, że rząd powinien ustanowić pełnomocnika, który w porozumieniu z szefami różnych resortów zarządzałby sprawami związanymi z epidemią. Minister zdrowia, a zwłaszcza szef NFZ powinni byli skoncentrować się na tym, by utrzymać w miarę możliwości normalne funkcjonowanie poradni i szpitali. To zaniedbano, wszyscy się pozamykali. Gdyby chociaż zapewniono testy na szeroką skalę, to baliby się mniej, ale nawet tego nie zrobiono. No i mamy ofiary – komentuje poseł Andrzej Sośnierz, były szef NFZ.
W ostatnim tygodniu października umarło ponad 14 tys. osób. Takiego wzrostu nie da się wytłumaczyć epidemią
• Jaki jest sens otwierać sklepy i jednocześnie zamykać wyciągi narciarskie i szkoły – odpowiada prof. Robert Flisiak, członek Rady Medycznej przy premierze
Poza milionami nieodbytych porad i setkami tysięcy nieodbytych hospitalizacji jest też znacznie mniej badań. Tych, które się zleca podczas wizyt u lekarza rodzinnego czy specjalisty, nikt nie liczy. Ale dane NFZ mówią też o spadku liczby drogich badań obrazowych. W okresie od marca do lipca liczba badań z użyciem tomografii komputerowej wyniosła nieco ponad 400 tys. i była o ponad 200 tys. niższa niż przed rokiem. Badań z użyciem rezonansu magnetycznego było o 70 tys. mniej.
Załamanie się systemu opieki nad pacjentami non-COVID było w ubiegłym tygodniu tematem posiedzenia sejmowej komisji zdrowia. Posłowie pytali, skąd nadmiarowa liczba zgonów w październiku. Na ich pytania odpowiadał wiceminister Sławomir Gadomski. O zgonach powiedział, że GUS będzie miał dane na ten temat za półtora roku. Natomiast pobieżne analizy wskazują, że ich przyczyną mogą być choroby kardiologiczne i onkologiczne – według NFZ w tych dziedzinach bardzo spadła liczba świadczeń.
W październiku do fundacji Alivia zadzwoniła zrozpaczona kobieta z Wielkopolski. Jej ojciec osiem miesięcy czekał na diagnozę, bo z powodu epidemii badania były odwoływane albo przesuwane. Wreszcie niespełna miesiąc temu dowiedział się, że ma chłoniaka. Długo nie mógł znaleźć miejsca w żadnym szpitalu. W dniu, w którym w końcu miał zostać przyjęty, okazało się, że oddział został zamknięty z powodu CO
VID-19. Teraz na jego leczenie jest już za późno.
– Lekarze stwierdzili, że tata nie ma szans. Gdyby trafił do nich dwa tygodnie temu, kiedy był jeszcze przytomny, może byłoby inaczej – mówi rozgoryczona córka chorego. I dodaje: – Przez całą epidemię wierzyłam, że przypadki onkologiczne będą traktowane z najwyższym priorytetem. Nic z tego.
Inna podopieczna fundacji to chora z rakiem piersi. Przez epidemię nie dostała pełnej terapii. – Po pojawianiu się przerzutów byłam leczona połączeniem chemioterapii, leków nierefundowanych oraz hormonoterapią. Udało się doprowadzić do cofnięcia raka z kości. Ale po zakończeniu chemioterapii nie otrzymałam dalszej terapii hormonalnej. Przerzuty wróciły z jeszcze większą siłą – mówi kobieta.
Inny przykład: Juliusz Czupak z Lubina choruje na guza mózgu.
Skorzystał już z refundowanych metod leczenia. Teraz na prywatne leczenie immunoterapią wydaje prawie 2 tys. zł miesięcznie. Ze skromnej renty byłoby to niemożliwe. Pomagają mu ludzie, bo rodzina opuściła go w czasie choroby. W październiku skończyła mu się renta z tytułu niezdolności do pracy. Musi na nowo wypełniać wnioski i dostarczać zaświadczenia. – Trudno dostać się do lekarza, żeby to załatwić. Z powodu epidemii wizyta z października została przełożona dopiero na 27 listopada – mówi siostra Czupaka. W ramach programu Skarbonka fundacją Alivia pomaga mu zbierać pieniądze na leki przeciwbólowe i nierefundowaną immunoterapię (https://skarbonka.alivia.org. pl/juliusz-czupak).
Ale sytuacja z utrudnionym dostępem do świadczeń dotyczy nie tylko chorych onkologicznych. Kilka tygodni temu jeden z katowickich szpitali zmieniono na covidowy. Szef okulistyki cały dzień musiał walczyć o to, by mógł przyjąć pacjenta z rozwarstwieniem siatkówki, któremu bez pomocy groziłaby ślepota.
Z danych przedstawionych przez wiceministra Gadomskiego na posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia wynika też, że z powodu epidemii mniej było operacji wszczepienia endoprotezy (o 27 proc.) i zabiegów usunięcia zaćmy – o 30 proc. Niewielki spadek odnotowano na oddziałach udarowych, za to hospitalizacji z powodu zawału serca było o 30 proc. mniej. W czasie epidemii spadła także o jedną piątą liczba świadczeń w szpitalnych oddziałach ratunkowych oraz na izbach przyjęć. Do dentysty, który ma kontrakt z NFZ, poszło o połowę chorych mniej. – Sytuacja nas przerosła – przyznał Gadomski. l