Weto jak blef
Morawiecki i Orbán wdrapali się z groźbami weta na bardzo wysokie drzewo. Unia może im trochę pomóc, by mogli z niego zejść, nie tłukąc się i zachowując twarz. Ale nie może ustąpić w kwestii praworządności.
Mechanizm ochrony praworządności zostanie uchwalony i rządy w Warszawie i Budapeszcie dobrze to wiedzą. A Unia ma instrumenty, by obnażyć blef Orbána i Morawieckiego ►
Polska i Węgry blokują uchwalenie budżetu Unii na kolejne siedem lat w sprzeciwie wobec mechanizmu wiążącego wypłaty z przestrzeganiem praworządności. Jeśli przy nim pozostaną, wyrządzą ogromne polityczne i ekonomiczne szkody całej UE i sobie.
Niemniej Unia powinna zachować spokój. Nie może ulec szantażowi, ale dysponuje dostatecznymi instrumentami, by obnażyć blef Viktora Orbána i Mateusza Morawieckiego.
Większość krajów UE jest za praworządnością
Negocjacjom budżetowym towarzyszyła w ubiegłych miesiącach determinacja, by w warunkach pandemii zachować jedność Europy. Wszystkie kraje poczyniły duże ustępstwa, by doprowadzić do historycznego kompromisu zawartego na lipcowym szczycie UE, który otworzył drogę do nowego budżetu i Funduszu Odbudowy dla wsparcia krajów poszkodowanych przez pandemię. Parlament Europejski i inne kraje wyszły też daleko naprzeciw Polsce i Węgrom: nie tylko osłabiony został – w porównaniu z wcześniejszą propozycją – mechanizm ochrony praworządności, lecz przyznano im też duże wsparcie mimo stosunkowo niewielkich start, jakie ich gospodarki poniosły w pierwszej połowie tego roku.
Polska i Węgry zgodziły się wówczas na całościowy pakiet budżetowy, w tym także na mechanizm warunkowości w celu ochrony interesów finansowych UE. Było jasne, że negocjacje nad jego zapisami będą toczyć się dalej, zaś przyjęcie go nastąpi w głosowaniu większościowym.
Ale nie tylko Polska i Węgry mają w tej sprawie wyrobioną opinię, lecz także inne kraje i Parlament Europejski – i opowiadają się za znacznie dalej idącymi regulacjami.
Wynikiem tych rozmów był klasyczny unijny kompromis, który nikogo w pełni nie uszczęśliwił. Niemniej jedno nie ulega wątpliwości: w UE panuje szeroki konsensus polityczny, że pieniądze należy wypłacać tylko tym krajom, w których niezależne sądownictwo i sprawne urzędy antykorupcyjne gwarantują ich wydatkowanie zgodne z unijnymi zasadami. Opowiadają się za tym nie tylko kraje Europy Zachodniej, ale także np. Słowacja czy Rumunia.
Ten szantaż może się obrócić przeciwko Polsce i Węgrom
Wypowiadając kompromis popierany przez 24 państwa i Parlament Europejski, Polska i Węgry igrają z ogniem, siedząc w środku kałuży benzyny.
Rządy Orbána i Morawieckiego próbują wmówić swoim obywatelom, że nawet długoterminowe blokowanie budżetu nie będzie ich nic kosztować, a nawet przyniesie finansowe korzyści. Twierdzą, że da się dobrze żyć z prowizorium budżetowym, a fundusze unijne będą wciąż płynąć szerokim strumieniem. To nieprawda. Zaś taka iluzja jest szczególnie niebezpieczna w środku drugiej fali.
Niemal wszystkie dotychczasowe programy wydatkowe Unii (z ważnym wyjątkiem dopłat dla rolników) wygasają z końcem grudnia. Polska i Węgry otrzymały z nich w ostatnich siedmiu latach odpowiednio 63,1 i 27,3 miliarda euro netto – więcej niż jakikolwiek inny kraj członkowski.
Trwają właśnie negocjacje nad treścią odpowiednich rozporządzeń koniecznych do wypłacania tych funduszy w następnej siedmiolatce.
Owszem, w przypadku braku porozumienia w sprawie nowego budżetu na lata 2021-27 jest przedłużany ten stary. To tym argumentem posługuje się m.in. polski rząd. Ale to tylko część prawdy – i to nie ta najważniejsza. Bez uzgodnienia tych szczegółowych rozporządzeń nie da się wypłacić żadnego centa na nowe projekty.
Niemiecka prezydencja i Parlament Europejski powinny mówić o tym jasno i bez ogródek.
Porozumienie w sprawie budżetu UE to pakiet. Jak długo Polska i Węgry wstrzymują swoim szantażem jego uchwalenie, nie będzie żadnych nowych uzgodnień co do konkretnych wydatków w przyszłym roku i w latach następnych. Skoro oba kraje nadużywają logiki pakietu dla potrzeb szantażu, Unia bardzo łatwo może zwrócić tę samą logikę przeciwko nim.
Nie będzie to zresztą żadne działanie podyktowane zemstą, lecz stwierdzenie oczywistości: nic nie jest uzgodnione, dopóki wszystko nie jest uzgodnione.
Nie sposób sobie zresztą wyobrazić, by płatnicy netto zgodzili się przyznać miliardowe subwencje Warszawie czy Budapesztowi (a do tego potrzebne są uchwalane większością głosów akty prawne), dopóki nie ma zgody wokół wszystkich punktów. Ale jasne komunikowanie tej oczywistej prawdy jest ważne także dla społeczeństw Polski i Węgier, które wprowadzane są przez swoje rządy w błąd.
Trzeba powiedzieć jasno: Polska i Węgry poniosłyby większe od innych krajów koszty finansowe braku porozumienia. I byłyby one skutkiem utraty środków nie tyle z nowego Funduszu Odbudowy, lecz tych z „normalnego” budżetu UE, które – wbrew zapewnieniom Morawieckiego i Orbána – naprawdę przestałyby płynąć. Brak „technicznych” rozporządzeń wykonawczych do budżetu byłby dla nich dużo bardziej bolesny niż ewentualne (choć mniej prawdopodobne) utworzenie koronafunduszu poza ramami traktatowymi UE, z pominięciem obu krajów.
Niweczą jedność w imię partykularyzmów
Morawiecki i Orbán wdrapali się z groźbami weta na bardzo wysokie drzewo. Unia może pomóc im trochę, by mogli zejść z niego, nie ulegając bolesnemu upadkowi, i zachować w ten sposób twarz. Ale nie może ustąpić, jeśli chodzi o sedno sprawy. Mechanizm ochrony rządów prawa zostanie uchwalony i oba rządy dobrze to wiedzą.
Jeśli jednak zdecydowałyby się dłużej siedzieć na wysokiej gałęzi, Unia nie będzie miała innego wyboru, jak ściąć całe drzewo.
Nie będzie czekać bez końca, bo sytuacja gospodarcza jest po prostu zbyt trudna. Utworzenie Funduszu Odbudowy wbrew Polsce i Węgrom wymagałoby dużego zachodu, ale gdzie jest wola, tam znajdzie się też i sposób. W takiej sytuacji kraje Unii mogłyby także