POLSKA SZKOŁA przemocy
Początek września, Łucja jest w ósmej klasie. Na przerwie Tadek podchodzi do niej i rzuca w twarz: „Jutro w łazience zrobisz mi loda”
TTo było na lekcji WOS. Ostatnia klasa podstawówki w Ociesiękach, niewielkiej wsi pod Kielcami, dwa miesiące przed końcem roku.
W środku zajęć Łucja nagle poczuła na sobie czyjeś ręce. Michał złapał jej krzesełko i zrzucił ją z niego. Twarz Łucji wylądowała na wysokości krocza kolegi. Krzysiek chwycił jej głowę i przyciągnął w stronę krocza, wykonując ruch symulujący seks oralny. Michał klepnął Łucję w pośladek. Pozostali chłopcy zanosili się śmiechem. Nauczycielka nie zareagowała. Matka Łucji: – Szkoła próbowała wyciszyć sprawę. Skończyło się upomnieniem od sądu rodzinnego dla dwóch chłopców. Sąd surowiej potraktował matkę Łucji, skazując ją w procesie karnym za popchnięcie jednego z nich.
ROWERY TO TYLKO PRZYKRYWKA
Łucja spaliła wszystkie zdjęcia klasowe z podstawówki. – To... – zawiesza głos – ...byli koledzy – poprawia, gdy pytamy, czy z kimś utrzymuje kontakt.
Mama Łucji próbuje odtworzyć, od czego zaczął się hejt wobec córki. Bo przecież jeszcze w szóstej klasie Łucja była otwarta, wesoła: – I nagle, w siódmej klasie, to wszystko wygasło.
Córka powiedziała jej, że część klasy spotyka się, by pojeździć na rowerach. – Mieszkamy na uboczu wsi, dlatego kontroluję, z kim umawia się córka. Z wiadomości w jej telefonie dowiedziałam się, że rowery to tylko przykrywka. Młodzież chciała spotkać się na alkohol. Wiadomością podzieliłam się z jednym z rodziców, do spotkania nie doszło. Ale świadkiem tej rozmowy była córka tej osoby. Niestety, była nielubiana, chciała się wkupić w łaski – wspomina pani Maria. O konsekwencjach dowie się parę miesięcy później.
Łucja poczuła je od razu. Dla jej rówieśników było jasne: jest donosicielką.
– Wtedy o niczym nie wiedzieliśmy, widać było pewną zmianę w jej zachowaniu, ale to trudny wiek dojrzewania. Myśleliśmy, że może po wakacjach wszystko wróci do normy – opowiada mama Łucji.
Nie wróciło. Było jeszcze gorzej.
RĄCZKI, KTÓRE LUBIĄ MACAĆ
Początek września, Łucja jest już w ósmej klasie. Na przerwie podszedł do niej Tadek i rzucił w twarz: „Jutro w łazience zrobisz mi loda”.
Maria: – Córka była zdruzgotana. Jak mówiła o tym zdarzeniu, była zawstydzona. Powiedziałam dyrektorowi szkoły o incydencie, o spirali nienawiści do córki. Odniosłam wrażenie, że dyrektor nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Poradził, by Łucja nie zwracała uwagi na rówieśników, bo jeśli będzie to robiła, to oni będą jej dalej dokuczać.
Dzielnicowa, do której zadzwoniła mama Łucji, powiedziała jej, że powinna złożyć zawiadomienie na policji. – Pomyślałam sobie, że to jeszcze dzieci. Poprosiłam jedynie, by policja uświadomiła w szkole, jakie konsekwencje grożą za takie czyny.
Łucja coraz bardziej milkła i coraz częściej płakała, nie chciała chodzić do szkoły.
W połowie października Tadek (ten od wulgarnej propozycji) siadł na wysokiej skrzyni na korytarzu i pokazując na krocze, rzucił do Łucji: – Teraz nie musisz się schylać.
Do szkoły przyszła policja. Zrobiła pogadankę. Mama Łucji: – Szkoła nie pofatygowała się nawet, by poinformować nas, jakie konsekwencje wyciągnęła wobec chłopców.
Łucja miała coraz gorsze stopnie w szkole. Rodzice załatwili jej korepetycje, ale niewiele dały. Jeszcze w szóstej klasie miała średnią powyżej czterech. W ósmej nie przekroczyła trójki.
Łucja dusiła wszystko w sobie. Nie mówiła już matce, co dzieje się w klasie.
To wtedy na fejsbukowym profilu zamieściła zdjęcie drzewa z wyrytym napisem: „Nie chce mi się żyć”.
Matka Łucji: – A myśmy myśleli, że mimo wszystko daje radę.
– 8 kwietnia przyszła tak roztrzęsiona, że nie mogliśmy jej uspokoić ani dowiedzieć się, co się stało – matce Łucji trzęsie się głos, gdy wspomina zdarzenie na lekcji WOS. – Dopiero o północy napisała bratu, co się wydarzyło. Przekazał nam.
Matka Łucji wspomina, że dziewczynka była w takim szoku, że nie potrafiła powiedzieć, ilu chłopców brało udział w incydencie. Myślała, że tylko Michał.
Maria: – Na drugi dzień pojechałam do szkoły. Łucja wskazała Michała. Zapytałam, co zrobił córce. On nic. Powtórnie, a on, że tylko klepnął ją w tyłek. Pytam trzeci raz. Cisza. Pojawiła się wychowawczyni. Przy całej klasie zapytałam Michała, by powiedział, co się stało. On, że nic. Poprosiłam Łucję, rozpłakała się. Powiedziałam więc sama.
Wychowawczyni zapytała, czy tak było. A cała klasa, że nic się nie stało.
Po południu jeden z uczestników zajścia, Krzysiek, napisał do mamy Łucji. Przyznał, że bardzo żałuje, że nie wiedział, że Łucja tak zareaguje. Przepraszał.
Dyrekcja zorganizowała spotkanie z udziałem rodziców. Pani Maria pamięta, że Michał przeprosił za swoje zachowanie. – Nie wierzyłam w jego szczerość. Nie myliłam się, kilka tygodni później podczas egzaminów ósmoklasisty wypalił do Łucji: – Spierdalaj, ty jebany konfidencie.
DYREKTOR: DOGADAJMY SIĘ
Łucja unikała chłopców. Pod sklepem w rodzinnej wsi na widok swoich oprawców stojących przy motorach, gdy znajomi chcieli podejść i je obejrzeć, wpadła w histerię. – Potem mówili, że nie widzieli jej jeszcze w takim stanie. Była jak w transie, szale, byleby nie podeszli do chłopaków – wspomina matka.
– Zamknęła się w sobie. Zapytałam, czy ma myśli samobójcze. Przyznała, że tak. Nogi mi się ugięły.
Sprawę nękania dziewczynki wzięła w końcu w swoje ręce dzielnicowa.
Mama Łucji: – Kiedy policja wezwała na przesłuchanie dyrektora szkoły, chciał zorganizować kolejną konfrontację. Odmówiłam. Próbował nakłaniać mnie, bym odwołała zeznania. W końcu przyjechał do mnie do domu. Powiedział, że jedzie na policję i chce, byśmy się dogadali. Bo inaczej będzie wiedział, co powiedzieć. Niechętnie, ale w końcu pojechałam na konfrontację. Usłyszałam od dyrektora i rodziców, że cała sprawa jest niepotrzebna, że nic się nie dzieje, że to bajeczki mojego dziecka, bo jest zagrożone i chodzi o łagodniejsze potraktowanie.
Matka o interwencję poprosiła kuratorium. W odpowiedzi otrzymała pismo, że kuratorium w szkole w Ociesękach przeprowadziło kontrolę „dotyczącą zapewnienia uczniom bezpiecznych i higienicznych warunków nauki, wychowania i opieki”.
KRZYK Z PRZEDPOKOJU
Rodzinny dom Łucji znajduje się na obrzeżach wsi. Wita nas jej mama i idzie po córkę. Upływa chwila, gdy z głębi korytarza słyszymy płacz i krzyk: – Nie wyjdę do nich! Nie mogę z nimi rozmawiać...
Łucja wychodzi po kilkunastu minutach. Zadawane pytania przemilcza albo tylko przytakuje. – Mama mówi, że chcesz być weterynarzem. – Yhym...
– A o czym marzysz?
– ...
Łucja zalewa się łzami. Wybiega z pokoju. Znów zamyka się u siebie. Gdy wraca, mówi jedynie „przepraszam” i wbija wzrok w pustą szklankę. W końcu przerywa ciszę, wzdychając: „Ciężko”.
– Ktoś kiedyś tak naprawdę zrozumiał, co przeżyłaś? – pytamy.
– Niby każdy rozumie, ale jeśli nie przeżył tego co ja, to do końca nie wie, co przeżyłam.
– Mama rozumie najwięcej?
– Yhym.
Pytamy Łucję, jak wyobraża sobie przyszłość.
– Że będzie lepsza... że to wszystko się skończy... sprawiedliwie.
– Mają cię przeprosić?
– Już to zrobili, ale potem krzywdzili mnie znowu. – Co do nich czujesz?
– Strach...
Po chwili dodaje: – Największe pretensje mam do dorosłych, do nauczycieli, którzy widzieli, co mi robią, a nie reagowali.
WIEM, ŻE SZUKACIE SENSACJI
O sprawie Łucji chcieliśmy porozmawiać z dyrektorem szkoły Tomaszem Fortuńskim. Gdy prosimy o spotkanie, dyrektor przystaje. Tuż przed spotkaniem dzwoni i odwołuje rozmowę. – Wszystko, co miałem w tej sprawie powiedzieć, powiedziałem we wcześniejszych postępowaniach. I nie będę o tym już rozmawiał, tym bardziej na łamach prasy – kwituje.
Nie ustępujemy. Gdy podjeżdżamy pod szkołę, Fortuński, nauczyciel WF, akurat na boisku prowadzi zajęcia. Prosimy o krótką rozmowę. Dyrektor odmawia.
– Nie, nie. Co powiedziałem, to powiedziałem – rzuca.
– Sprawa dotyczy jednak uczennicy pana szkoły... – Której w szkole nie ma już prawie dwa lata. – Rodzice mają jednak zastrzeżenia do tego, jak pan zareagował na całą sytuację... – dociekamy.
– Proszę mnie zostawić – odpowiada Fortuński i znika w budynku szkoły.
Nauczycielkę WOS chcieliśmy zapytać, jak to możliwe, że nie zauważyła incydentu na swojej lekcji. Przed dom wychodzi jej mąż. – Jestem funkcjonariuszem policji – przedstawia się od razu. I mówi, że żona nie będzie z nami rozmawiać. Gdy pytamy, czy wie, o jaką sprawę chodzi, odpowiada, że dotarły do niego informacje o „Wyborczej”, która „szuka sensacji”. I rozmowy nie będzie. Gdy to mówi, na piętrze w oknie uchyla się firanka, ktoś spogląda na nas.
Łucja: – I o ile nie widziała, to śmiech klasy musiała usłyszeć. Nie zareagowała, dalej prowadziła lekcję normalnie.
MATKA PRZED SĄDEM
Policja skierowała w końcu sprawę do sądu rodzinnego przeciwko Michałowi i Danielowi. Sąd uznał, że chłopcy od stycznia do maja 2019 r. znęcali się na Łucją psychicznie i fizycznie. Kara: upomnienie.
Mec. Wojciech Wolski, pełnomocnik pani Marii: – Sąd pobieżnie zajął się sprawą. Blisko pół roku nękania i tylko upomnienie? Nawet rodziców tych chłopców do niczego nie zobowiązał.
Pismo z sądu informujące o wytoczonej jej sprawie karnej trafiło do matki Łucji pod koniec lipca, chwilę po wyroku sądu rodzinnego. Matka Michała skierowała przeciwko niej prywatny akt oskarżenia o... naruszenie nietykalności cielesnej jej syna. Miało do niego dojść, gdy mama Łucji po incydencie na lekcji WOS przyszła do szkoły.
Matka Michała przed sądem przyznała, że zajścia nie widziała, ale syn zrelacjonował jego przebieg. Na rozprawie mówiła, że jej syn stał z kolegami na przerwie, kiedy pani Maria go popchnęła. Następnie miała powiedzieć: „Ja cię, kurwa, zniszczę”. Michał spytał, o co chodzi, a matka Łucji miała stwierdzić: „Ty wiesz dobrze, o co chodzi”. Stwierdziła też, że złożyła zawiadomienie o sprawie z uwagi na stanowisko pani Marii. Uznała, że skoro matka Łucji nie odpuściła, to ona też jej nie odpuści.
Pani Maria przekonywała, że absolutnie nie naruszyła nietykalności cielesnej Michała. – Myślę, że ta sprawa jest efektem zawiadomienia na policję, że Michał od roku nęka moje dziecko – przypuszcza.
Wychowawczyni klasy zeznała na rozprawie, że nie widziała, by mama Łucji popchnęła Michała. Dodała, że on sam jej tego też nie zgłaszał.
Sąd przesłuchał też Łucję, zaprzeczyła, by doszło do uderzenia. Mówiła, że dobrze widziała całą scenę. Sąd, nie wiedzieć czemu, pytał ją jeszcze o zajście na lekcji WOS, Łucja się rozpłakała. Na sali siedział wtedy Michał.
O uderzeniu, w prawe ramię, mówili Michał i Daniel. Sąd pierwszej instancji uznał, że zeznania ich oraz matki Michała są wiarygodne. Panią Marię uznał za winną. I wymierzył jej karę grzywny w wysokości 1000 zł oraz 400 zł zadośćuczynienia dla Michała.
Mec. Wolski: – W dokumentach i dziennikach lekcji nie ma słowa o złym zachowaniu mojej klientki. Michał mówił, że nie miał zaufania do wychowawczyni, więc powiedział, co się stało, pedagog. Ale w notatce pedagog nie ma słowa o żadnym szarpaniu czy uderzeniu. Zresztą gdyby do takiego zajścia doszło, to od razu byłaby sensacja w szkole. A tu nic.
W grudniu wyrokiem ma się zająć sąd odwoławczy. – To jest przerażające, że przy całym dramacie mojej córki sąd największą karę wymierzył mi – nie dowierza Maria.
Matkę Michała zastajemy przed domem. Mówi, że się spieszy, i prosi o telefon.
– Zastanawiam się, po co w ogóle ten artykuł i czego ode mnie chcecie. Pamiętajcie, że tu chodzi o dobro dziecka, a sprawa już dawno jest nieaktualna. Dawno minął rok od jej zakończenia. Jest prawomocny wyrok. Dzieci się nawet nie widują. Chodzą do różnych szkół – stwierdza.
– Pani jednak podała do sądu jej matkę – wskazujemy.
– Jeśli ta pani naruszyła prawo, to słuszne jest, aby odpowiedziała przed sądem. Ja jej nie kazałam naruszać prawa. I niech sąd to rozstrzyga, a nie media.
– A nie uważa pani...
– Ja nie jestem od uważania. Od tego jest sąd. – Dziewczynka wciąż to jednak przeżywa.
– A co mnie do tego? Co ja jej jestem winna? Gdyby mamie zależało na córce, toby jej zapewniła wszystkie warunki, aby dziecko mogło się pozbierać. Tymczasem matka ciąga ją po sądach, policjach... Teraz ściąga media... Po co bez końca rozdrapywać te rany. To na pewno nie służy temu dziecku. Ja jej współczuję... Mój syn przeprosił. Uczciwie stanął przed sądem. Nic więcej zrobić nie możemy. – Dlaczego zgłosiła pani sprawę do sądu?
– Bo miałam ku temu podstawy.
– No tak, nie ulega wątpliwości, że nie powinno się naruszać niczyjej nietykalności cielesnej, ale... – Więc o co chodzi?
– Czy pani zdaniem szkoła zachowała się w porządku?
– Moje zdanie zachowam dla siebie.
NAPIS JUŻ NIEAKTUALNY
Łucja od roku jest pod opieką psychiatry. Wyrytego na drzewie napisu nigdy nie pokazała rodzicom. Decyduje się na to, gdy jesteśmy u niej.
– To było moje ulubione miejsce – dziewczynka pokazuje drzewo
– Ulżyło mi. Trochę – mówi Łucja, patrząc na napis na pniu.
– To wciąż aktualny napis? – pytamy. Chwila ciszy... – Już nieaktualny.