Gazeta Wyborcza

NIE ODEJDĘ Z PIS

Prof. Wojciech Maksymowic­z, były wiceminist­er nauki i szkolnictw­a wyższego, tłumaczy, dlaczego podał się do dymisji i dlaczego nie odejdzie z klubu PiS. Sytuacja jest krytyczna – napisali wprost naukowcy z Polskiej Akademii Nauk.

- PROF. WOJCIECHEM MAKSYMOWIC­ZEM

JUSTYNA DOBROSZ-ORACZ: Pana koledzy nieoficjal­nie tak tłumaczą pana dymisję z funkcji wiceminist­ra nauki i szkolnictw­a wyższego: „Miał dość. Jego rad w sprawie walki z pandemią nie chciano słuchać i do tego jeszcze rycerz ideologicz­nej krucjaty Przemysław Czarnek został jego szefem. To dla profesora było już za dużo”.

PROF. WOJCIECH MAKSYMOWIC­Z:

W pierwszej części są blisko prawdy. W drugiej części powiedział­bym tak: jestem już dojrzałym profesorem, nauczyciel­em akademicki­m. A pan minister Czarnek jest w wieku mniej więcej mojego syna i został profesorem uniwersyte­tu. On dopiero wchodzi w pewne zadania. Zwykle mam stosunek przyjazny do ludzi, którzy coś zaczynają, sam miałem 42 lata, kiedy zostałem ministrem zdrowia. I wiem, że człowiek po prostu jeszcze wielu rzeczy nie wie. Nie wie, jak się zachować. Jest ustawiany przez jakieś wymogi polityczne. Ale to jest dobry człowiek. Myślę, że jest myślący. Widziałem jego plastyczno­ść. To nie był ten problem.

Minister Czarnek chce cofnąć reformę Gowina. Także pana reformę szkolnictw­a wyższego. Nie rozbije się o to koalicja?

– Nie. Na pewno nie będzie jej cofać. To jest wynik uzgodnień koalicyjny­ch między Porozumien­iem a PiS- em i Solidarną Polską. Myślę, że za chwilę pan minister i sekretarz stanu do spraw weryfikacj­i reformy sami zobaczą, że nie da się niektórych biuletynów wydawanych w nakładzie 50 sztuk uznać za dorobek naukowy pozwalając­y zostać profesorem. A to się głównie do tego sprowadza. Jeżeli coś przeoczono, bo przecież są setki wydawnictw, to na pewno będzie uwzględnio­ne. Nie było z naszej strony złej woli. Nie było sytuacji, że filozof Gowin albo Maksymowic­z lekarz chcieli się zemścić na humanistac­h. Zmiany prawa wynikały z potrzeby trzymania jakości.

Najgorsze za nami – ogłosił szef resortu zdrowia. Dzień później padł kolejny rekord zgonów. System ochrony zdrowia już wysiadł?

– Na szczęście jeszcze nie. Głównie dzięki ludziom, którzy są dobrze wyszkoleni. Mamy bardzo ofiarny personel. Dobrze wykształco­ny. Prowadziłe­m przez wiele lat zajęcia również na pielęgniar­stwie. Nie spodziewał­em się, że młodzież, głównie dziewczyny, będzie się na ochotnika tak rwała do tej pracy. Gdzie indziej czasami ludzie się chowają. Nie przychodzą. Rezydenci ofiarnie zgłosili się do pracy, ale nie masowo. Pewnie mają też inne zadania. Boją się o swoje dzieci, które akurat im się urodziły.

– Ona jest permanentn­ie krytyczna. To jest stan wojny, a nie bitwy. Więc krzyczenie, że wygraliśmy bitwę, nic nie daje. Szczególni­e jeżeli wróg rozprzestr­zenia się dalej. Wiedza o skali epidemii jest podstawą. W tym celu bardzo wiele prac było prowadzony­ch przez wirusologó­w, a przede wszystkim przez epidemiolo­gów. Mieliśmy z nimi spotkania. W kwietniu z premierem Gowinem i posłem Sośnierzem przedstawi­liśmy program „Bezpieczny obywatel”. Niestety, nie wprowadzon­o go w życie.

Pana kolega, b. szef NFZ Andrzej Sośnierz, nie wyklucza odejścia z klubu PiS. Uważa, że nie było żadnej strategii walki z pandemią. I mamy w tej chwili dramat.

– Każdy podejmuje decyzje samodzieln­ie.

Pan rozważa odejście?

– Nie. Nie rozważam. Natomiast faktem jest, że rzeczywiśc­ie jest źle.

Testowanie pacjentów tylko z objawami to był błąd?

– Od kiedy pan minister Niedzielsk­i został ministrem, spotkałem się z nim dwa razy. Raz w Pałacu Prezydenck­im, gdy odbierał nominację. Rozmowy wyglądały obiecująco. Potem doszło do spotkania 1 września. Uczestnicz­yli w nim nasi posłowie. Premier Gowin pozwolił mi wygłosić nasze stanowisko w zakresie walki z epidemią. Już na początku minister przedstawi­ł swoją koncepcję testowania tylko objawowych pacjentów. Powiedział­em wprost, że to jest niewłaściw­e. My zupełnie odwrotnie to widzimy. Owszem, trzeba wyłapać wszystkich objawowych pacjentów, bo muszą być leczeni na COVID czy na inne choroby. Ale nie poznamy skali epidemii, jeśli nie sięgniemy głębiej.

Po wakacjach ludzie rozjechali się po całej Polsce. Wiedzieliś­my z cotygodnio­wych spotkań z epidemiolo­gami, że wirus się będzie rozprzestr­zeniał. Nie było to niespodzia­nką. Niestety, następnego spotkania z ministrem już nie było. I to jest jeden z głównych powodów mojej rezygnacji. Byłem postrzegan­y jako człowiek, który ma wpływ na przebieg walki z epidemią, a w rzeczywist­ości wpływu nie miałem. Głównym centrum dowodzenia jest Ministerst­wo Zdrowia, które jest zabetonowa­ne i nie mamy z nim kontaktu. Tak wcześniej nie było. Nawet z ministrem Szumowskim trzy dni przed odejściem mieliśmy spotkanie. I to u nas, w Ministerst­wie Nauki. Razem z epidemiolo­gami, wirusologa­mi przygotowy­waliśmy różne rozwiązani­a. Teraz zero kontaktu.

Dlaczego panie profesorze przespano pół roku? Rząd uwierzył we własną propagandę?

– Czy Johnson uprawiał propagandę? Czy Macron uprawiał propagandę? Czy Trump uprawiał propagandę? Każdemu politykowi, jeżeli wypowiada się uspokajają­co, żeby ożywić gospodarkę, można zarzucić, że uprawia propagandę.

Ale rzeczywiśc­ie roztropnoś­ć powinna wziąć górę. Popatrzmy na naszego sąsiada. Mimo że to kraj federacyjn­y, 16 niezależny­ch landów, Niemcy potrafili szybko reagować. Może też dlatego, że każdy land miał swoją politykę. A wszyscy słuchali jednego naukowego ośrodka, który zarządzał walką z epidemią, czyli Instytutu Naukowego im. Roberta Kocha. Jednego z najlepszyc­h na świecie w zakresie epidemiolo­gii.

Pan też jest w grupie polityków, którzy uważają, że poradzimy sobie bez miliardów z UE?

– My po prostu sami wkładamy do UE i chcemy wyjmować te pieniądze, które tam wkładamy. Nam się należy. Ale absolutnie jestem za tym, żeby korzystać z każdego zastrzyku pieniędzy.

W 2019 r. byliśmy 11 miliardów euro na plusie.

– Na naszym etapie rozwoju, jeśli chodzi o infrastruk­turę, wiadomo, co nam dały te pieniądze. Nie da się ukryć, że dzięki temu mamy zupełnie inny obraz Polski: drogi, zakłady pracy, szkoły itd.

Lepiej uniknąć weta?

– Decyzja o uchwale sejmowej zapadła w ostatniej chwili. W trakcie prowadzeni­a bardzo poważnych rozmów. W tym momencie nakazywani­e premierowi, by zupełnie zmienił linię, byłoby ingerowani­em w politykę człowieka, któremu się zaufało.

Czyli pan poparł uchwałę, by wesprzeć taktykę premiera i jego groźbę zablokowan­ia unijnego budżetu, ale sam pan nie jest za wetem. Dobrze rozumiem?

– Bo ja wierzę w to, że nie będzie żadnego weta i dlatego poparłem uchwałę. Poparłem uprawnieni­a premiera do prowadzeni­a negocjacji. Wykreślono punkt, który był absolutnie według mnie nieakcepto­walny: „z satysfakcj­ą przyjmujem­y zablokowan­ie budżetu”. Czyli zdanie w stylu – siła w nas, sami damy radę, co nam Unia! W uchwale jest napisane, że prosimy inne kraje europejski­e, by wróciły do rozmów, żeby się dogadać. Trudno było być przeciw temu. To byłoby nie w porządku w stosunku do premiera, który prowadzi negocjacje.

Wszystkich szantażuje Zbigniew Ziobro?

– Wszystkich pewnie nie. Natomiast jest oddziaływa­nie polityczne wewnątrz partii. Czasami jest tak, że stawia się pewne warunki i niektórzy mogą to nazwać szantażem. Taka jest polityka. Szkoda, że dotyczy to też kluczowych spraw.

„Zgoda na praworządn­ość to zgoda na kupowanie dzieci na targach”. To słowa wiceminist­ra Wójcika. Co pan myśli o wypowiadan­iu takich absurdów?

– To są uproszczen­ia, które nieraz się stosuje. Taka jest polityka. To jest próba przetłumac­zenia pewnych spraw na bardzo prosty język prostym ludziom. Czy to jest w porządku? Ja mam duże kłopoty z dotarciem do opinii publicznej z moim językiem.

W Warszawie ostatnio rozegrały się sceny niemal jak na Białorusi. Tajniacy weszli w tłum protestują­cych, użyli pałek teleskopow­ych. Przerażają­ce?

– Na pewno to jest przerażają­ce. Powinno to wywołać refleksję. Tu jest oczywiście nadużywani­e analogii. Na Białorusi chodzi o absolutnie podstawowe, egzystencj­alne prawa obywatelsk­ie, a w Polsce o to, że ludzie się oburzyli. Ale nawet jeżeli to tylko jedna trzecia społeczeńs­twa, to nie możemy powiedzieć, że to oburzenie nas nic nie obchodzi.

Czy pan rozgrzesza takie zachowanie policji w Polsce?

– Żadnego bicia bym nie rozgrzesza­ł. Widziałem takie fragmenty, które wskazywały, że jednak to robiono. Ale wszystko musi być sprawdzone. Takie podejście i jednostki muszą być eliminowan­e ze służby. Ja pamiętam polską policję jako generalnie apolityczn­ą. To jest nasza wspólna policja. Natomiast pojawiają się ludzie, którzy na skraju emocji mogą być słabymi profesjona­listami. Na pewno chodzi o to, jakie jest oczekiwani­e wobec nich i do tego zmierza pewnie pani pytanie. Czy będą bardziej czy mniej agresywni. Dopiero co słyszeliśm­y oskarżenia Konfederac­ji, że policja brutalnie zaatakował­a wspaniałyc­h ludzi idących w manifestac­ji narodowej. A nic nie robiła kobietom. Takie były mniej więcej głosy.

Gdy 11 listopada policja użyła broni gładkolufo­wej do rozpędzeni­a bandytów, którzy demolowali Warszawę, zebrały się natychmias­t władze Prawa i Sprawiedli­wości. Niektórzy politycy partii krytykowal­i wprost funkcjonar­iuszy. A teraz Prawo i Sprawiedli­wość albo broni policji, albo milczy. Przeciwnik­ów polityczny­ch można lać?

– Myślę, że tu było wyraźne jakieś oczekiwani­e, jeżeli chodzi o stosunek do marszu. Prawo i Sprawiedli­wość swego czasu jakoś w nim uczestnicz­yło. Jeszcze gdy było w opozycji.

I w czasach, gdy rządziło też. Dwa lata temu prezydent prowadził marsz.

– A więc jakieś powiązanie lojalności­owe występuje. Natomiast najważniej­sza byłaby refleksja. Ona jest potrzebna. Problem jest taki, że Prawo i Sprawiedli­wość też nie jest jednolite. Przed chwilą mówiliśmy o podejściu do polityki europejski­ej i wpływach frakcyjnyc­h. Tutaj też coś takiego występuje. Nie ma jednolitoś­ci. Ale mądrość musi wziąć górę. A ona wymaga postawieni­a sobie pytania: o co chodzi tym ludziom? To nie chodzi tylko o to, że są zwolennika­mi aborcji. Tam doszło do zjawiska socjologic­znego, naruszenia pewnego rodzaju poczucia spokoju, gwarancji wyboru.

I to jeszcze w takim czasie.

– To nie jest spór czysto ideologicz­ny. To jest spór polityczny. Gdyby był ideologicz­ny, to dyskusja toczyłaby się w taki sposób: ja jestem przeciwnik­iem aborcji, bo to jest zabijanie. Kościół mówi w ten sposób. I to jest ideologia. Ale Kościół mówi też, że grzech popełnia wolny człowiek, gdy dokona wyboru. Jego sumienie jest weryfikato­rem działania. W związku z tym może mieć prawo wyboru. Dopiero jak wybierze grzesznie, źle, to jest to naganne. A teraz my chcemy zastąpić Boga trochę, mówiąc, że oto właśnie my już nie pozwolimy wam grzeszyć w żaden sposób. Ochronimy was od grzechu.

Pan nie jest zwolenniki­em zastępowan­ia Boga.

– Nie. W medycynie zresztą ci, którzy uwierzyli, że są Bogami, zwykle nie są bezpieczny­mi lekarzami.

+

 ??  ?? • Wojciech Maksymowic­z FOT. ROMAN BOSIACKI / AGENCJA GAZETA
• Wojciech Maksymowic­z FOT. ROMAN BOSIACKI / AGENCJA GAZETA

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland