Co oznacza polskie weto?
– Nagle polexit już nie jest polityczną fikcją. Racją stanu jest dziś walka z tym nonsensem – mówi Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy.
Dwa lata temu byłbym przekonany, że pokrzyczą i odpuszczą. Teraz jednak to, co planuje Kaczyński, jest zagadką. W jego oczach widać obłęd.
Bartosz T. Wieliński: Dlaczego straszy pan Polaków polexitem?
RAFAŁ TRZASKOWSKI: – Dwa lata temu jeszcze ważyłem słowa. Jednak dziś, kiedy w tak trudnej sytuacji rząd naszego kraju, który ma być największym beneficjentem funduszy UE, chce zablokować budżet oraz Fundusz Odbudowy, czyli instrumenty, bez których będzie bardzo trudno wyjść z recesji, trzeba bić na alarm. Rząd PiS nie respektuje orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE, ten rząd dalej łamie praworządność. Widać jasno, że doprowadzając do zupełnej marginalizacji Polski w UE, przygotowuje grunt, by móc przekonywać Polaków, że członkostwo w Unii im się nie opłaca. Politycy PiS zresztą przestali to ukrywać.
Polexit to nie jest już polityczna fikcja. Zresztą w przeszłości często stawialiśmy tezy dotyczące rządu PiS, które brzmiały mało prawdopodobnie, ale później niestety okazywały się aż nadto prawdziwe.
Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że weto to normalny instrument w polityce europejskiej. Grozili nim premierzy wielu krajów i nikt im nie miał tego za złe. – To prawda, zdarzało się, że kraje członkowskie UE groziły wetem. Ale zaraz za tym szły konstruktywne propozycje. Poza tym weto zawsze było zrozumiałe, bo wynikało z interesów danego państwa. Można było zrozumieć, jeśli ktoś sięgał po groźbę weta, broniąc korzystnych dla siebie zapisów w polityce rolnej czy spójności. Ale nie da się zrozumieć państwa, które chce zablokować miliardy euro, z których samo ma korzystać i to tylko dlatego, że nie chce respektować podstawowych zasad UE. To krok samobójczy.
Unia Europejska na szczęście jest bardzo cierpliwa. Widziała niejedno. Ale ta cierpliwość się skończy, bo na pieniądze z nowego budżetu wszyscy czekają. W Komitecie Regionów UE, w którym zasiadam, nie ma zrozumienia, dlaczego np. dotknięta przez pandemię koronawirusa Grecja ma cierpieć z powodu zupełnie nieracjonalnego stanowiska polskiego rządu.
Rząd mówi, że to walka o suwerenność Polski.
– Nonsens. Polska stała się członkiem najbardziej elitarnego klubu na świecie, który buduje swoją siłę na tym, że suwerenność w wielu kwestiach wykonuje wspólnie. To tak, jakby powiedzieć, że gdy Polska wyjdzie z Unii, będzie prowadzić bardziej skuteczną politykę wobec Rosji, bo będzie można podejmować decyzje całkowicie według własnego widzimisię. Tylko w takiej sytuacji Rosja polskich działań by nie zauważyła. A gdy Polska wpływa na decyzję Unii i doprowadza do nałożenia na Rosję sankcji, to Rosja te działania boleśnie odczuwa.
Ale ten klub ma swoje zasady. Nie ma w nim miejsca dla państwa, które łamie praworządność i upolitycznia sądy. Taki kraj, gdyby stosować kryteria kopenhaskie [warunki wstąpienia do UE], nigdy nie wszedłby do Wspólnoty.
Unia nie może dopuścić do sytuacji, w której w upolitycznionych sądach umarzano by sprawy dotyczące np. defraudacji unijnych dotacji. Nie może dochodzić do sytuacji, że zachodni inwestor, który wszedł w konflikt z PiS-owskim aparatczykiem nie miałby szans na uczciwy wyrok, bo sąd realizowałby wolę Jarosława Kaczyńskiego, który dziś steruje już prokuraturą i policją.
Dwa lata temu byłbym przekonany, że pokrzyczą i odpuszczą. Teraz jednak to, co planuje Kaczyński, jest zagadką. W jego oczach widać obłęd. Czy on tak się boi Ziobry i konkurencji z prawej strony, że za nic ma najbardziej wymierne interesy naszego kraju, a Morawiecki będzie posłusznie wcielał w życie jego wolę?
RAFAŁ TRZASKOWSKI prezydent Warszawy
Nie jest tak, że to Niemcy i Francja chcą uniemożliwić Polsce odgrywanie należnej jej roli w Europie?
– Gdyby tak faktycznie było, to w Berlinie i Paryżu zapowiedź weta powinna wywołać zachwyt. Znalazł się kraj, który dobrowolnie chce zrezygnować z udziału w największym w historii funduszu, dzięki czemu te pieniądze będzie można dzielić bez niego. Tyle że w UE gramy do jednej bramki.
Czy Unia się ugnie pod polskimi żądaniami odnośnie do mechanizmu warunkującego wypłatę pieniędzy od przestrzegania praworządności?
– Nie, bo tu idzie o wiarygodność. Unia miałaby pokazać światu, że jest bezsilna wobec państwa, które łamie podstawowe zasady takie jak praworządność? Które nie wykonuje orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE, ściga sędziów za to, że bronią swojej niezależności? To moim zdaniem wykluczone.
Ale może niepotrzebnie drzemy szaty, bo weto to jedynie taktyka negocjacyjna polskiego rządu?
– Tego nie wiemy. Jeszcze dwa lata temu powiedziałbym, że to tylko teatr dla polskiej widowni. Rząd PiS nie potrafi negocjować, nie ma pomysłów, więc zostaje mu tylko krzyk. Dwa lata temu byłbym przekonany, że pokrzyczą i odpuszczą. Teraz jednak nie potrafię przejrzeć gry, jaką prowadzi premier Morawiecki, bo przecież jest jasne, że to nie on decyduje. A to, co planuje Kaczyński, jest zagadką. W jego oczach widać obłęd. Czy on tak się boi Zbigniewa Ziobry i konkurencji z prawej strony, że za nic ma najbardziej wymierne interesy naszego kraju, a Morawiecki będzie posłusznie wcielał w życie jego wolę? A może ktoś pójdzie po rozum do głowy i pociągnie za hamulec? Albo Morawiecki, albo Kaczyński? Boję się, że rząd jednak postanowi jechać na ścianę. Tego nie można wykluczyć.
Z Orbanem takiego kłopotu nie ma. Jest znany z tego, że na początku bardzo ostro atakuje, ale pod koniec negocjacji okazuje rozsądek, ustępuje, zawiera kompromis.
Tyle że Orban samodzielnie ocenia sytuację, sam wyciąga wnioski i podejmuje decyzje.
Myśli pan, że Orban Polskę „zdradzi”?
– Nie mam najmniejszej wątpliwości. Wynegocjuje sobie może lekkie złagodzenie zapisów dotyczących walki z korupcją albo dodatkowe wsparcie dla któregoś z regionów i odpuści. Wie, ile by stracił, gdyby na końcu jednak sięgnął po weto. Zaś Kaczyński dawno przestał działać racjonalnie.
Rankiem 11 grudnia okazuje się, że Polska jednak zawetowała budżet i Fundusz Odbudowy. Co się stanie później?
– Polska, odrzucając miliardy, zrobiłaby dokładnie to samo, co po wojnie komuniści zrobili z Planem Marshalla. Unia zaś po raz pierwszy w swojej historii przeszłaby na prowizorium budżetowe. Każdego miesiąca wypłacana będzie jedna dwunasta budżetu UE, nie byłoby możliwości zaplanowania nowych inwestycji, co byłoby olbrzymim problemem dla Unii dźwigającej się z recesji. A w razie polskiego weta Fundusz Odbudowy wszedłby w życie jako umowa międzyrządowa 26 krajów. Był już precedens, gdy podczas kryzysu strefy euro
Brytyjczycy nie chcieli brać udziału w instrumentach stabilizujących europejskie finanse.
Polska stałaby się pariasem, w czasie kryzysu byłaby pozbawiona nowych unijnych inwestycji, pozbawiona wsparcia z wielkiego funduszu na odbudowę, a rozporządzenie o praworządności i tak weszłoby w życie. A to wszystko dlatego, że Kaczyński boi się Ziobry i licytuje się z nim na radykalizm.
Ale czy piąty co do wielkości kraj Unii faktycznie można traktować jako pariasa?
– Polska już jest zmarginalizowana. Nie ma wpływu na kierunek, w którym rozwija się Europa, nie zgłasza żadnych konstruktywnych inicjatyw. Politycy PiS nie siedzą już przy głównym stole negocjacyjnym. Jeśli dojdzie do weta, ten proces się pogłębi, mimo że Unia widziała niejeden szaleńczy rząd i okazuje dużo cierpliwości, chce kompromisu.
Jeśli Polska będzie to lekceważyć, jeśli nie będzie wykonywać wyroków TSUE, to w końcu nie będzie wyboru i będzie musiała Unię opuścić.
Warszawę i Budapeszt, którym też rządzi opozycja, łączy sojusz wolnych miast. Co zamierzacie zrobić wobec gróźb weta?
– W imieniu polskich samorządów prowadzę rozmowy w Komitecie Regionów, Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej, by jasno zadeklarować, że polskie samorządy mają inne stanowisko niż rząd. Wspólnie z naszymi partnerami chcemy doprowadzić do dalszego rozwoju polityki strukturalnej, odblokowania negocjacji – proponujemy, aby Unia choćby w kilku ważnych nowych programach europejskich zaczęła bezpośrednio wspierać inwestycje realizowane przez samorządy. Nie chcemy, by przez nieodpowiedzialność PiS-u czy Fideszu do naszych krajów przestały płynąć pieniądze z Unii.
To nie jest nowy pomysł, ale mam wrażenie, że coraz więcej polityków w UE podchodzi do niego ze zrozumieniem. Takie mechanizmy mogłyby się znaleźć w Funduszu Odbudowy. Mogę sobie wyobrazić, że np. Komisja rozpoczęłaby w europejskich miastach program wymiany autobusów z silnikami spalinowymi na autobusy elektryczne. Efekty bardziej przekonywałyby obywateli do walki z katastrofą klimatyczną niż wiele programów, za które odpowiadają rządy.
Chcemy także naciskać na Komisję, aby wyegzekwowała od polskiego rządu kierowanie się wyłącznie merytorycznymi kryteriami przy rozdziale funduszy i wycofała się z wyłączenia metropolii warszawskiej ze wsparcia regionalnym programem operacyjnym.