Ferie władzy
Gościnne występy
Nikt już nie powie, że rząd nic nie robi. Bo teraz robi, co może. Ale dlaczego niemal wszystko, co robi, musi być tak potwornie głupie? Po co, zamiast jakoś nam ulżyć w pandemicznych mękach, PiS wciąż wymyśla kolejne? Jak na przykład pisowski geniusz wpadł na to, żeby przerwę świąteczną połączyć w oświacie z feriami i w środku zimy dać dzieciom miesiąc wolnego? Jaka wielka myśl za tym stała, poza myślą, że trzeba coś zauważalnego zrobić?
Ze względu na epidemię uczniowie nie chodzą do szkoły, by się tam nie zarażać. Na świecie takich uczniów jest ponad 1,5 mld. Ale mało jest krajów, w których rządowy geniusz robi, co potrafi, by jak najwięcej przebywali ze sobą w różnych innych miejscach – tam, gdzie nikt nie będzie egzekwował reżimu sanitarnego i będą się mogli swobodnie zarażać.
Teraz od rana do obiadu uczniowie siedzą przy komputerach. Później jest ciemno i zimno, a po odrobieniu lekcji już dużo czasu nie zostaje. Godzina czy dwie na podwórku to jest raczej max. Dzięki rządowi w styczniu życie towarzyskie młodzieży nabierze zdecydowanych rumieńców, bo cały dzień zostanie do zagospodarowania. Ogólnie podwórko od rana do wieczora. Ewentualnie wjazd do kogoś na kwadrat, jeśli będzie deszczowo lub mroźnie, a starzy będą w robocie.
Jak ten PiS to wymyślił? I to jednocześnie z zapowiedzianym przez Czarnka pomysłem, by obniżyć stopień trudności matur i sprawdzianu ósmoklasistów!
W Polsce nauka zdalna jest wyjątkowo mało efektywna, bo rząd kompletnie olał jej przygotowanie. To jest poważna sprawa. Ekonomiści z USA i Niemiec (gdzie zamykanie szkół lepiej przygotowano) policzyli, że dzieci dotknięte zamknięciem oświaty stracą średnio ok. 1 proc. swoich życiowych dochodów. To oczywiście oznacza zmniejszenie PKB i podatków, czyli zubożenie wszystkich. Wszyscy, którzy dziś żyją, będziemy z tego powodu tracili praktycznie do końca życia.
Gdyby polskie dzieci ten 1 proc. dochodów przez całe życie odkładały na koncie, to idąc na emeryturę, statystycznie miałyby z tego dobrze ponad 50 tys. obecnych złotówek. Czyli roczną pensję z okładem. Ile, to m.in. zależy od rocznika, bo młodsi stracą znacznie więcej. W skali pokolenia to jest już blisko 100 mld. Warto trochę wydać, by ją zmniejszyć. Bo dużo zależy od tego, jaką część procesu edukacyjnego uda się uratować, gdy szkoła jest zamknięta.
Normalna władza, której zależy, by ludzie dobrze żyli i by kraj się rozwijał, starałaby się pomóc w nadrobieniu braków, by minimalizować straty. Na przykład inwestując w lepsze zdalne nauczanie oraz/lub likwidując ferie i skracając wakacje. Kaczyński, Morawiecki i Czarnek spokojnie przyjmują do wiadomości, że po SARS-19 kolejne pokolenie Polaków będzie nie tylko biologicznie słabsze, ale też biedniejsze, bo głupsze. Dlatego lekką ręką obniżają poziom egzaminu. Czy Jarosław Kaczyński i jego podwładni zdają sobie sprawę, że od czasu niemieckiej okupacji nie było w Polsce władzy tak ostentacyjnie niezainteresowanej efektywnym kształceniem Polaków?
Autor jest publicystą „Polityki”, szefem katedry dziennikarstwa Collegium Civitas.