• Szczegóły, rozmowa z Barbarą Nowacką i Martą Lempart
Policja rozbiła marsz, zamykała maszerujących w kotłach, a posłankę Barbarę Nowacką potraktowała gazem. Tak wyglądał sobotni strajk kobiet w Warszawie.
900 osób zostało wylegitymowanych, ponad 450 notatek trafiło do sanepidu i wystawiono ponad 370 wniosków o ukaranie – taki jest policyjny bilans sobotniego protestu w Warszawie, zorganizowanego w 102. rocznicę przyznania kobietom praw wyborczych.
Manifestacja pod patronatem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet zaczęła się jak piknik. Demonstranci symbolicznie przemianowali rondo Dmowskiego, wieszając tabliczkę z jego nową nazwą „rondo Praw Kobiet”. Marta Lempart, jedna z organizatorek, mówiła przez megafon: „Obywatelki i obywatele, zgromadzenie jest legalne. Wzywamy do korzystania z waszych praw obywatelskich. Wzywamy policję do niestosowania środków przymusu bezpośredniego, gdy nie ma powodu”.
Ludzie ruszyli Marszałkowską. Jednak już w rejonie Wilczej drogę zastawili im policjanci. Ludzie krzyczeli: „Mamy prawo demonstrować” i „Policja na chodnik”. Demonstranci obeszli tę blokadę chodnikami. Z głośników leciała muzyka. Policjanci legitymowali niektórych uczestników marszu. Organizatorki oburzały się, że policja nie ma do tego prawa. – To nie Korea Północna! – wołała Lempart.
Potem zrobiło się chaotycznie. Kilka grup zostało zamkniętych przez policję w kotłach, które policjanci urządzili w bocznych podwórkach. Z jednego z nich kilkudziesięciu osobom udało się wydostać tylko dzięki temu, że ktoś im otworzył bramę.
Na skrzyżowaniu Nowowiejskiej i Waryńskiego policja zablokowała przejście. Doszło do scysji i utarczek z funkcjonariuszami. – Zdejmij orła, załóż kaczkę! – krzyczeli uczestnicy do policjantów.
Lempart: NIe jesteście policjantami
Sylwester Marczak, rzecznik stołecznej policji, poinformował wczoraj, że zatrzymanych zostało jedenaście osób. Trzem postawiono zarzuty zniewagi policjantów oraz naruszenia ich nietykalności, w tym 17-latkowi. Marczak dodał, że będzie traktowany jak osoba dorosła i tak też będzie odpowiadał podczas ewentualnej sprawy sądowej.
Było jednak nieporównanie spokojniej niż 18 listopada na placu Powstańców Warszawy, gdzie policyjni tajniacy bili demonstrantów teleskopowymi pałkami. W piątek, w przeddzień sobotniej manifestacji, prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zaapelował do policji o powstrzymanie się od brutalności, zaznaczając, że w przeciwnym wypadku samorządy w Polsce, nie tylko samorząd warszawski, mogą wstrzymać finansowe wsparcie dla policji.
Ale Marta Lempart nie przebierała w słowach. – Jesteście kłamcami. Co powiecie wieczorem, że robiliście w pracy: „stałem w bramie jak frajer, bo mi Kaczyński kazał?”. Nie jesteście policjantami, od kiedy wykonujecie rozkazy tego gnoja Kaczyńskiego – mówiła do policjantów przez megafon.
Co z tego, że nie biją
Przemarsz miał dość chaotyczny charakter. Sporo uczestników nie wiedziało, dokąd idzie manifestacja.
– Chyba na Żoliborz, nie? – odpowiadał nam pytaniem Kacper, licealista.
– Nie mam zielonego pojęcia, gdzie idziemy – mówiła wprost kobieta z tęczową flagą.
Około godz. 18 doszło do utarczek z policją w rejonie skrzyżowania Marszałkowskiej i Trasy Łazienkowskiej. Część demonstrantów postanowiła zablokować trasę. Około setki policjantów z tarczami ruszyło na oso
by siedzące na jezdni. Policjanci wyszarpywali je z blokady i wynosili poza pasy ruchu. To podczas tej interwencji ucierpiała posłanka Nowacka.
Przebieg manifestacji obserwowała większa grupa posłanek i posłów. Kilka z nich nosiło odblaskowe kamizelki z napisem „Posłanka na Sejm RP”, bo pamiętały, że 18 listopada policyjni tajniacy zaatakowali na marszu posłankę Magdalenę Biejat. Nowacka akurat kamizelki nie miała.
– To, co robiła policja, było skandaliczne. Zamiast bronić naszego prawa do protestu, robili wszystko, żeby nas zdemobilizować. Może nie byli wobec nas dzisiaj tak brutalni jak wcześniej, ale po co nam utrudniają protestowanie? – mówiła nam wieczorem 32-letnia Katarzyna, którą spotkaliśmy na manifestacji.
Przyznała, że sobotni protest był chaotyczny, ale nie jest tym rozczarowana. Rozumie, że to efekt działań policji, która uniemożliwiła pokojowy protest. – Gdybyśmy mogły normalnie wyrazić swój gniew, toby nie było takiego chaosu – mówi.
W sobotę protestowano także w innych miastach. We Wrocławiu policja spisywała uczestników manifestacji, zanim się ona rozpoczęła. W Gdańsku marsz zakończył się protestem przed pomnikiem Marii Konopnickiej. W Krakowie tłumy przeszły w pochodzie z Podgórza do centrum miasta. Na czele kilkanaście osób niosło wielki baner z hasłem: „Głos to za mało”. „Chcemy całego życia” – napisała jedna z dziewczyn na transparencie, nawiązując do hasła Zofii Nałkowskiej wykrzyczanego na zjeździe w Krakowie w 1907 roku.
OSK regularnie manifestuje od 22 października, gdy Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok ograniczający prawa do aborcji. Od 9 listopada policja coraz brutalniej postępuje z uczestnikami protestów.