Nigdzie nie wyjeżdżam
– Fala emigracji osób LGBTQ+ z Polski wzbiera. Rozumiem to. Ja jednak nie zamierzam się stąd ruszać. Tu jest mój dom. Muzyka inspirowana Czarnkiem i brutalnością policji Wspomniane grono artystów queerowych jest w Polsce nieliczne czy tylko niewidoczne?
– Fala emigracji osób LGBTQ+ z Polski wzbiera. Ja się nigdzie nie wybieram. To mój dom – mówi Avtomat. Nagrał płytę inspirowaną ministrem Czarnkiem. I brutalnością policji, której sam doświadczył ►
kompozytorem muzyki elektronicznej, DJ-em, wokalistą, grafikiem
JAREK SZUBRYCHT: Wytwórnia nazywa cię „jednym z najważniejszych artystów queerowych w Polsce”. Informuje nas więc, że kwestia płci – czy szerzej: seksualności – definiuje cię jako artystę. Dlaczego?
KAJETAN ŁUKOMSKI:
– To miło ze strony Łukasza Warny-Wiesławskiego [założyciela wytwórni Tańce, która wydała „Gusła”], ale nie czuję się najważniejszy.
Wszystko, co definiuje mnie jako człowieka, definiuje mnie też jako artystę. Moja działalność muzyczna jest ściśle związana z tym, co przeżywam, w jakiej kulturosferze się wychowałem i w jaki sposób to odbieram. Więc tak, moja nieheteronormatywność definiuje mnie jako artystę. Potwierdza to zresztą temat nowego albumu.
– Niewidoczne, bo jego sporej liczebności jestem pewien. W świecie muzycznym panuje przekonanie, że decydując się na coming out, można stracić kontrakty, zaproszenia na gale czy fanów, bo przecież w rozrywce nie wolno tykać polityki. Ten strach nadal trzyma wielu prominentnych artystów i artystki w szafach. Z kolei ci, którzy decydują się na coming out, czują presję, że muszą zrobić z tego spektakl.
Bo może jednak nie trzeba wychodzić z szafy? Każdy szanujący się homofob powie ci, że on przecież nie afiszuje się ze swoją seksualnością w pracy, czemu więc ty to robisz? Nie możesz być queer w domu?
– Robię to, bo mogę w ten sposób pomóc osobom żyjącym z przeświadczeniem, że są dziwolągami, z wdrukowanym przez polskie społeczeństwo obrzydzeniem do własnej orientacji. To jeden z powodów, dla których podkreślam w swoich wypowiedziach, że jestem częścią tego queerowego „plemienia” – w Polsce jest za mało pozytywnych przykładów osób nieheteronormatywnych.
Niestety, żyjemy w kraju, w którym dumne przyznanie się do bycia osobą LGBTQ+ to nadal gest polityczny. Gdy będziemy mieć te same podstawowe prawa co reszta społeczeństwa, zapewnione bezpieczeństwo przed dyskryminacją oraz przemocą i porządną edukację, to z dziką przyjemnością będę sobie queer w domu.
Okoliczności powstania „Guseł” są szczególne. Choć mamy pandemię i związany z nią kryzys gospodarczy, jednym z najważniejszych tematów roku jest obrona zdrowego jądra społeczeństwa przed ideologią LGBTQ+. Już druga kampania wyborcza pojechała na tym paliwie. Czujesz, że ma to wpływ na wasze – twoje – życie codzienne?
– Nie wierzę, żeby była w Polsce osoba LGBTQ+, której nie dotknęła ta nagonka. Społeczeństwo dostało de facto przyzwolenie na dyskryminowanie i okazywanie nienawiści wobec i tak już nielubianej grupy społecznej. Liczba homofobicznych wyzwisk i przemocy, z którą od kilku lat cała nieheteronormatywna Polska – nie tylko ja – spotyka się na co dzień, jest zatrważająca. Nie mówiąc o psychologicznych reperkusjach życia w kraju, w którym jestem traktowany jak obywatel trzeciej kategorii.
„Stop Bzdurom (The Bad Gays)” to mocny numer, bo i temat mocny. Zostałeś zatrzymany przez policję podczas protestów w obronie Margot.
– Gdy pierwsza próba aresztowania Margot spełzła na niczym, protest przemaszerował na Krakowskie Przedmieście, gdzie moi znajomi umieścili na pomniku Kopernika tęczową flagę. Nie mieliśmy w tym roku Parady Równości, tego jednego dnia w roku, w którym możemy dumnie pokazać się w przestrzeni publicznej ze swoją flagą, więc był to ważny symbol. Postanowiłem stać pod pomnikiem i pilnować, żeby pozostała tam jak najdłużej.
Policja miała jednak tego dnia rozkaz, by zatrzymywać pokazowo wszystkich jak leci. Byłem oczywistym celem, bo stałem na postumencie pod rzekomo zbezczeszczonym pomnikiem, ale wraz ze mną zatrzymano innych pokojowo protestujących, a nawet chłopaków, którzy tylko podeszli się przyjrzeć i zrobić sobie zdjęcie z flagą. Później w celi starałem się rozwiać ponury nastrój, żartując i opowiadając im głupie historie. Wtedy właśnie ukuliśmy frazę „The Bad Gays”, która opisuje ten bzdurny koszmar prawicy: dosiadający ryczących motocykli geje z gołymi dupskami jadą uczyć twoje dzieci masturbacji.
Z kolei w „Nieludzie (Ignorance Ha)” gościnnie wystąpił minister Czarnek. Może warto dać mu porządzić? Może nie będzie tak źle?
– Ktoś, kto na wstępie odmawia człowieczeństwa i normalności ok. 10 proc. swoich potencjalnych podopiecznych, nie zasługuje na nagrodę w postaci ministerialnej teki, tylko na proces sądowy. Pierwotnie ten utwór miał na początku wypowiedź Krystyny Pawłowicz, która z sejmowej mównicy mówiła o „nietrwałych, jałowych związkach osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku”. Nie sądziłem, że sytuacja tak szybko zaogni się na tyle, że przy nowych bzdurach wygłaszanych przez polityków PiS i Konfederacji cytat z Pawłowicz będzie brzmiał prawie niewinnie i właściwie przestanie szokować.
Frazję „The Bad Gays” wymyśliliśmy w celi. To bzdurny koszmar prawicy: dosiadający ryczących motocykli geje z gołymi dupskami jadą uczyć twoje dzieci masturbacji
Jakie są źródła polskiej homofobii? Bo trudno sobie wyobrazić, że to politycy, nawet prominentni, cieszący się zaufaniem społecznym jak Andrzej Duda, kilkoma przemówieniami zmienili nastawienie połowy społeczeństwa do osób nieheteronormatywnych.
– Przemówienia polityków to tylko wisienka na tym gównianym torcie. Wisienka na tyle ważna, że pokazuje, jak prawicy udało się po cichu znormalizować język nienawiści, homofobię, bifobię i transfobię w debacie publicznej. Homofobia istnieje w Polsce nie od dziś, to oczywiste. Jest motywowana strachem przed innością i zmianą patriarchalnego status quo. Facet obsesyjnie wyobrażający sobie gejowski seks boi się, że mógłby zostać potraktowany przez geja tak przemocowo i przedmiotowo, jak sam jest przyzwyczajony traktować kobiety.
Poziom nienawiści wobec osób LGBTQ+ jeszcze kilka lat temu był dosyć niski, na ulicy nie wypadało już reagować na pary jednopłciowe trzymające się za ręce, żeby nie wypaść na troglodytę. Rządy PiS i postępująca normalizacja ekstremalnie prawicowych ugrupowań sprawiły, że przeciętny obywatel przestał wstydzić się tych zachowań, ponieważ nasza społeczność została mu wskazana palcem, wręcz podsunięta pod nos jako główny wróg. Od kilku lat liczba homofobicznych incydentów, jakie spotykają mnie w przestrzeni publicznej, jest przerażająca. Non stop dostaję też sygnały o homofobicznie motywowanej przemocy fizycznej od znajomych.
Tytuł filmu „7-My sierpnia” i słowa, które w nim wypowiadasz, sugerują, że 7 sierpnia 2020 r. może być momentem przełomu, że to bitwa przegrana po to, by wygrać wojnę. Tymczasem wiele osób identyfikujących się jako LGBTQ+ wyjechało z Polski lub ma to w planach, w tym niektóre bohaterki filmu. Czy będzie komu prowadzić tę walkę?
– 7 sierpnia był o tyle przełomowy, że pokazał, jak ważne w walce o prawa człowieka jest nieposłuszeństwo obywatelskie. I obnażył, jak mocno politycznie motywowane są działania policyjne. Na komisji sejmowej dotyczącej wydarzeń tamtego dnia komendant główny policji Jarosław Szymczyk próbował mydlić wszystkim oczy, przekonując, że jego głównym obowiązkiem jest ochrona swoich podwładnych. A jego głównym obowiązkiem jest ochrona obywatelek i obywateli, którzy 7 sierpnia byli bezpardonowo atakowani właśnie przez policję, a którym później, jako zatrzymanym, odmówiono ustawowych praw. Ta haniebna strategia kontynuowana jest do dziś.
Fala wyjazdów Polaków LGBTQ+ wzbiera i w pełni to rozumiem. Ludzie chcą po prostu żyć normalnie, mieć zapewniony podstawowy szacunek. Ja jednak nie zamierzam się stąd ruszać. Tu jest mój dom. Im bardziej prawicowa narracja próbuje mnie stąd wykurzyć, tym mocniej się w tym utwierdzam. Wiem też, że Kamila, jedna z bohaterem filmu, planowała wyjazd, ale ostatnie protesty obudziły w niej znowu wolę walki. Prawda jest taka, że jeśli wszyscy i wszystkie oddamy pole i wyjedziemy, to zaraz będzie tu druga Białoruś. Po prostu nie pozwolę, żeby całe lata postępu potransformacyjnego zostały zniweczone przez bandę religijnych fanatyków i faszystów pod krawatami.
– To były pojedyncze głosy, nie zwracamy na nie zbytniej uwagi. Kultura klubowa w dużej mierze wywodzi się z buntu przeciw establishmentowi, z chęci zbudowania bezpiecznej przestrzeni dla osób dyskryminowanych i wyrażenia niezadowolenia.
To urynkowienie i wpisanie w ramy dużego biznesu wprowadziło ją w kontekst bezmyślnej wiksy, podlanej hektolitrami drogiego alkoholu i zasypanej białym proszkiem.
Nie umniejszam roli wyjścia do klubu jako zwykłego weekendowego relaksu, ale jednak scena, którą sam próbuję budować, kieruje się trochę innymi przesłankami. Porównałbym to raczej do idei towarzyszących pierwszym Love Parade czy Woodstockom niż wielkim machinom promocyjnym pokroju belgijskiego Tomorrowland czy nawet płockiego Audioriver.
Nikt nie broni tamtym uprawiać swojego „neutralnego” biznesu, a ja nie zmuszę ludzi do przychodzenia na moje „upolitycznione” imprezy, więc nie widzę problemu w koegzystencji tych dwóch światów.
Jednym ze źródeł „Guseł” – tak bardzo współczesnych i brzmieniem, i przesłaniem – są rytmy i brzmienia odwołujące się do tradycji. Skąd ten pomysł?
– Bo to miał być materiał nowoczesny, ale na wskroś przesiąknięty polskością.
Długo byłem mocno zanurzony w towarzystwo szukające u źródeł muzyki tradycyjnej. Później narodziła się z tego fuzja elektroniki i wielogłosowego białego śpiewu w Projekcie Pleśni.
W Polsce nadal pokutuje wizja muzyki tradycyjnej jako sztucznie wykreowanej, kiczowatej laurki dla władzy. Moja muzyka jest gdzieś pomiędzy – nie mam na tyle nabożnego stosunku do tych brzmień i rytmów, żeby odtwarzać je jeden do jednego, ale jednocześnie interesują mnie na tyle, że jestem w stanie znaleźć w nich elementy pasujące do tego, co chcę swoją muzyką wyrazić. Gniewne warknięcia suki biłgorajskiej w numerze „Szeptucha (Hex Therapy)” czy dziwnie potykający się, odwołujący do polirytmii oberków rytm w „Stop bzdurom (The Bad Gays)” idealnie nadają się do przekazania gniewu zawartego na tym albumie.
Z tego samego powodu utwory mają podwójne tytuły – stwierdziliśmy, że hegemonia angielszczyzny w świecie muzyki klubowej to przeżytek. Zdecydowałem więc, że zachęcę anglojęzycznych słuchaczy do poszukiwań znaczenia polskich części nazwy i dopełnienia obrazu tego, o czym jest konkretny utwór.
+