Turecki barometr: prognoza dla Polski
Erdogan i Kaczyński Erdogan, pozostając poza Unią Europejską, ma swobodę, o jakiej śni Kaczyński. I widzimy, jak wysoką cenę płacą za to obywatele i gospodarka
„Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja. O niej mówi się, że to poważne państwo” – mówił w czerwcu 2014 roku Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla zaprzyjaźnionego z nim portalu.
Turcja nie jest członkiem Unii Europejskiej i pod autokratycznymi rządami prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana praktycznie zrezygnowała z aspiracji unijnych. Erdogan nie musi się przejmować unijnym prawem i unijnymi standardami dotyczącymi demokracji i praworządności. To atrakcyjne dla Kaczyńskiego, który marzy o władzy takiej, jaką ma turecki prezydent, często nazywany „sułtanem”. Pozostawanie poza Unią stwarza rządowi pozornie większe pole manewru w polityce gospodarczej, ale wiąże się też z dużymi kosztami.
W UE nie można naciskać na bank centralny. W sobotę 7 listopada 2020 Erdogan zdymisjonował bez podania przyczyny prezesa banku centralnego Murata Uysala, zastępując go byłym ministrem finansów Naci Agbalem. Dymisja nastąpiła po trwającej kilka tygodni wyprzedaży tureckiej liry, która wywołała ryzyko kryzysu walutowego. Od początku roku lira straciła 30 proc. Załamanie się waluty wynikało z polityki tureckiego banku centralnego, którą wymuszał prezydent. Erdogan wzywał do obniżania stóp procentowych, określając wysokie stopy jako „matkę i ojca wszelkiego zła”. Twierdził, że są przyczyną inflacji, a ich obniżenie ustabilizuje ceny i wzmocni wzrost. Gdy ta teoria się nie sprawdziła, wyrzucił bankiera, który wykonywał jego polecenia.
Murat Uysal sprawował swą funkcję zaledwie 16 miesięcy, a jego poprzednik Murat Cetinkaya utrzymał się na stanowisku przez 3 lata. Naci Agbal również może nie utrzymać się długo, jeżeli wyższe stopy osłabią wzrost gospodarczy. Na początku listopada prezydent oświadczył, że Turcja walczy z „diabelskim trójkątem stóp procentowych, kursów i inflacji”. To dość trafne spostrzeżenie, choć jego sposoby walki z „trójkątem” nie są skuteczne.
Prezesi Banku Centralnego Republiki Tureckiej byli usuwani z urzędu nie tylko przez obecnego prezydenta. W 1993 roku premier Tansu Çiller zażądała od prezesa banku Rüsdü Saracoglu, by ten zwiększył finansowanie długu publicznego. Saracoglu podał się do dymisji w sierpniu 1993, a w styczniu 1994 r. międzynarodowe agencje kredytowe obniżyły rating Turcji poniżej poziomu inwestycyjnego. Wówczas zrezygnował kolejny prezes banku Nihat Bülent Gültekin.
– Dlaczego czepiam się tych prezesów – zdziwi się czytelnik? Powód jest prosty. Naciski polityków na bank centralny, które byłyby niemożliwe, gdyby Turcja była członkiem Unii Europejskiej, podważały zaufanie nie tylko inwestorów zagranicznych, ale też mieszkańców Turcji do krajowej waluty – liry. W ciągu ostatniej dekady XX wieku wartość liry wobec dolara zmniejszyła się 240 razy! Guinness Book of Records uznał turecką lirę za najsłabszą walutę na świecie w roku 1995 i 1996 roku i ponownie od 1999 do 2004.
Efektem jest wysoka inflacja
– w tym roku wyniesie kilkanaście procent, ale były okresy, gdy przekraczała 100 proc. rocznie – i dewaluacja. 1 stycznia 2005 roku lirze skreślono sześć zer i jej kurs ustalono na 0,75 dolara. Dziś waluta turecka warta jest 0,128 dolara, czyli w ciągu 15 lat straciła 83 proc. wartości.
Turcja od 30 lat utrzymuje dość szybkie tempo wzrostu, przekraczające średnio 4,5 proc. rocznie, ale okresy szybkiego wzrostu są przerywane kryzysami finansowymi i będącymi ich następstwem okresami recesji, która cofa ten kraj położony na dwóch kontynentach o kilka lat. Przyczyny były zawsze podobne – brak zaufania do stabilności tureckich finansów i tureckiego państwa.
Tureckie prywatne firmy zaciągają kredyty w walutach obcych lub po prostu w obcych bankach, gdyż przy wysokiej inflacji oprocentowanie w lirach przekracza 20 proc. To sprawia, że firmy są bardzo wrażliwe na wahania kursu. Gdy lira traci w ciągu roku połowę wartości – a taka sytuacja ma miejsce w ostatnich 12 miesiącach – wiele przedsiębiorstw bankrutuje i gospodarka wpada w kryzys.
W 2001 roku Turcja przeżyła potężny kryzys bankowy. Koszty ratowania banków przez państwo przekroczyły 30 proc. PKB. Po kryzysie rząd przeprowadził reformy gospodarcze i wprowadził nowe prawo bankowe zgodne z najlepszymi praktykami międzynarodowymi oraz dyrektywami UE. Turcja, by uwiarygodnić się wobec inwestorów zagranicznych, zobowiązała się przestrzegać w obszarze finansów prawa unijnego, mimo że w Unii nie była!
Tyle że deklaracja przestrzegania unijnego prawa to nie to samo, co obecność w Unii. W maju 2018 roku Erdogan sprowokował kolejny kryzys finansowy, mówiąc w wywiadzie dla agencji Bloomberg, że skoro ma demokratyczny mandat do rządzenia krajem, ma też prawo dyktować swoją wolę bankowi centralnemu. Agencja ratingowa Fitch już w styczniu 2018 roku zamknęła swe biuro w Stambule, a inne agencje obniżyły rating tureckiego długu publicznego.
Rynki nalegały na wzrost stóp procentowych, czemu sprzeciwiał się jednak prezydent, który wezwał Turków, by w patriotycznym odruchu sprzedali państwu posiadane zasoby twardych walut.
Wówczas prezydent Trump w odpowiedzi na nieprzyjazną politykę Turcji podniósł cła na import tureckiej stali. Inwestorzy się przestraszyli i wycofali do bezpieczniejszych miejsc miliardy dolarów. Od maja do sierpnia 2018 r. Turcy, nie przejmując się apelami Erdogana o patriotyczną postawę, przelali za granicę 17,4 mld dolarów, co pogłębiło załamanie finansowe.
Prezydent, mający ambicje odbudowy tureckiego imperium, nie jest ograniczany przez unijne i inne międzynarodowe instytucje. Nic sobie nie robi z wystąpień krytyków, którzy zarzucają tureckiemu władcy ograniczanie demokracji, tłumienie wolności mediów, bezprawne aresztowania przeciwników. Ma swobodę podejmowania decyzji, o której marzy Jarosław Kaczyński.
Ale im większą ma swobodę, tym mniej mu ufają rynki finansowe. Brak zaufania ma konkretną cenę – za pożyczone pieniądze trzeba więcej płacić, zagraniczni przedsiębiorcy, znając ryzyko angażowania się w Turcji, inwestują tylko wówczas, gdy spodziewają się nadzwyczajnych zysków, co obniża wycenę tureckiego majątku. Tureccy przedsiębiorcy ograniczają swoje inwestycje, gdyż w każdej chwili może wybuchnąć kolejny kryzys finansowy, a ich firmy nie są bezpieczne w kraju, w którym dyktator może zrobić wszystko.
Wchodząc do Unii Europejskiej, narzuciliśmy na polskie instytucje rozmaite ograniczenia. Musimy przestrzegać unijnych praw w zakresie finansów publicznych, bankowości, przepływów kapitałowych, podatków, ochrony własności, no i oczywiście sądownictwa. Unia ogranicza pole manewru polskim rządom, politykom i wysokim urzędnikom. To dla niektórych frustrujące. Woleliby mieć taką swobodę jak ma Erdogan.
Rynki finansowe, czyli zagraniczne banki, fundusze, korporacje, agencje ratingowe, wiedzą, że dopóki Polska jest w Unii Europejskiej, jest krajem stabilnym i godnym zaufania. W konsekwencji polska gospodarka jest dobrze naoliwionym trybikiem w europejskiej i globalnej maszynie. Rządy nawet najbardziej koszmarne są przejściowe, ale instytucje i reguły narzucane przez Unię – stabilne. To znacznie więcej znaczy niż miliardy euro transferowane z Brukseli do Polski.
Wyjście z Unii to nie tylko utrata funduszy strukturalnych i dopłat dla rolników, ale przede wszystkim utrata zaufania, żyroskopu, który utrzymuje stabilność kursu, niezależnie od tego, kto ma w polskim Sejmie większość.
+