CZUJĘ SIĘ JAK W KORPO, CZYLI ZDALNE STUDIA 2020.
Nigdy nie widziałam ludzi z roku, nawet na kamerce. Mamy założony czat, ale żadnej integracji. Co masz do zrobienia, to robisz i koniec kontaktu
PMagda ostatni raz na uczelni była na początku października – złożyć dokumenty, ale na wydział nawet nie wchodziła. Korespondencję zostawia się w skrzynce przed dziekanatem.
Michał na Politechnikę Łódzką zajrzał raz, we wrześniu, szybka sprawa w dziekanacie. Ola, kiedy była ostatni raz na uczelni, już nie pamięta, ale chyba jeszcze w zeszłym semestrze, na egzaminie.
STOŁÓWKA ZAMKNIĘTA, KSERO NA PÓŁ GWIZDKA
Auta stojące za szlabanem, przed szlabanem, z boku szlabanu, do tego korek przy wyjeździe z ul. Matejki w Narutowicza i brak wolnych ławek w sąsiednim parku to stały widok miasteczka akademickiego Uniwersytetu Łódzkiego. Do tego roku.
– Kółka można kręcić na tym parkingu – młody mężczyzna niemal z piskiem opon parkuje pod wydziałem matematyki i informatyki. Pracuje niedaleko w sklepie. – W październiku, listopadzie nigdy nie udało mi się tutaj zaparkować, nawet nie próbowałem, teraz trudno się zdecydować na miejsce, można przebierać.
Gdyby nie wiatr wiejący między uczelnianymi budynkami na popularnym Lumumbowie, czyli kampusie największego w Łodzi uniwersytetu, panowałaby zupełna cisza.
– Znam jedną koleżankę, która przyjechała do Łodzi. Studiuje na wydziale filologicznym, wynajęła mieszkanie, bo planowała dużo siedzieć w bibliotece, żeby pisać magisterkę. Bibliotekę zamknęli, umowa na wynajem podpisana na pół roku i biedna siedzi w Łodzi – opowiada Magda.
Biblioteka Uniwersytetu Łódzkiego, nazywana przez studentów BUŁ-ą, jest już czynna, ale dopiero od trzech dni, i wciąż z rygorystycznymi obostrzeniami (maksymalnie 15 osób w czytelni głównej). Pomóc ma książkomat – podręcznik zamawia się przez internet, a maszyna ustawiona w drzwiach biblioteki po jakimś czasie ją wydaje.
Obok BUŁ-y Buła Kitchen Bar, czyli stołówka z dużą kartką na szybie: „Zamknięte do odwołania”.
– Od razu wiedziałam, że w razie czego na jeden dzień zajęć stacjonarnych, bo tak miało być początkowo, będę dojeżdżać i nie będę nic wynajmować. Dobrze zrobiłam – stwierdza Magda. Do Łodzi ma jakieś 60 km.
Studenci uniwersytetu mieli rozpocząć zajęcia 19 października (w tym roku trochę później ze względu na późniejsze wyniki matur i przesunięte obrony prac licencjackich, a co za tym idzie przedłużone terminy rekrutacji). Dwa dni wcześniej Łódź znalazła się jednak w czerwonej strefie i większość rektorów zdecydowała: wykłady online, konieczne ćwiczenia na żywo, ale i tak ostatecznie decyduje o tym dziekan. Efekt?
– U nas 100 proc. zajęć odbywa się zdalnie – stwierdza Magda.
Przed kolejnymi wydziałami zamiast studentów stoją więc skrzynki na ewentualną korespondencję albo wrzutnie książek (jak przed wydziałem zarządzania).
– Proszę najpierw o dezynfekcję – ochroniarz na uniwersyteckim wydziale matematyki i informatyki nie ma problemu, żeby przypilnować wszystkich wchodzących, bo prawie nikt tu nie zagląda.
– Czasem jakiś wykładowca, ale bardzo rzadko – mówi. Wykładowcy czasem zaglądają też do ksero po drugiej stronie ulicy Narutowicza.
– Proszą o skany, zwłaszcza jeśli są to jacyś starsi profesorowie, którzy sami sobie nie poradzą albo nie chcą na to tracić czasu – opowiada ekspedientka. Wiosną skrócono tu godziny pracy, teraz punkt pracuje normalnie, od 9 do 17. – Gdyby nie nasza dodatkowa działalność, czyli robienie pieczątek, grawerów, już byśmy się pewnie zamknęli. Tak jak inne punkty ksero na miasteczku. W trakcie roku akademickiego głównie kserowaliśmy książki, w lutym, w czerwcu najwięcej osób przychodziło drukować, oprawiać prace magisterskie, licencjackie. We wrześniu był większy ruch, bo ludzie mieli poprzekładane obrony, ale teraz klientów mamy o 80 proc. mniej.
Jak opowiada, ratują ich jeszcze studenci zagraniczni, którzy mimo wszystko przyjechali do Polski.
TE WEEKENDY, GDY PIOTRKOWSKA BYŁA NASZA…
Sąsiedni akademik, tzw. Wieża Babel, przeznaczony dla słuchaczy z zagranicy, jako jeden z nielicznych jest niemal zapełniony.
– Mają zajęcia zdalne, tyle że siedzą w pokojach w akademiku – opowiada pani na portierni. Siłownia w akademiku – nieczynna, stołówka, która tu była – przeniesiona.
– U nas na miasteczku muszą być jeszcze większe pustki, bo erasmusi w ogóle nie przyjechali. W grupie mam kolegę Francuza, który dostał się do programu Erasmus, loguje się z nami na zajęcia, ale z Paryża nie przyleciał do Polski – mówi Michał, student Politechniki Łódzkiej, początkowo miał być jeden dzień w tygodniu na uczelni, po wejściu czerwonej strefy, wszystko ma online.
– Podczas laboratoriów z automatyki, czyli tam, gdzie powinniśmy dotknąć robota, oglądamy go na filmach. Co najmniej dziwne, prawda? – opowiada.
Z roku Michała do Łodzi nie przyjechał nikt. W popularnym markecie tuż przy akademikach Politechniki Łódzkiej pojedyncze osoby snują się między półkami.
– Bułki, mleko, pomidor, jakiś serek, to był stały zestaw, z którym wychodziło stąd co najmniej kilkadziesiąt osób dziennie. Można było tak rozpoznać studentów. A w weekendy? Jak to studenci. Małpki i piwo – opowiada sprzedawca. – Teraz? Godziny dla seniorów i pustki.
Alejkami zabytkowego parku Klepacza, który należy do politechniki, spaceruje starsza kobieta z psem, kawałek dalej idzie młoda matka z wózkiem. A studenci z niemałym smutkiem wspominają, jak to było „przed”, gdy w parkach, sklepach, w kampusach mijało się co chwila znajomych z roku albo z innego kierunku.
Magda: – Przed marcem widywaliśmy się z ludźmi z roku codziennie. W trakcie okienek chodziliśmy na obiady, do parku na spacer, na zakupy do Manufaktury. Na zajęciach robiliśmy projekty grupowe, była fajna dyskusja.
Michał: – Mamy 30 osób na roku, zżyliśmy się. W weekendy Piotrkowska była nasza, nie było problemu ani z kim, ani dokąd pójść. Kilka osób mieszkało niedaleko wydziału, więc w tygodniu po zajęciach chodziliśmy do nich.
WYNAJMĘ, SPRZEDAM
– Ogłoszenie o wynajmie już nieaktualne – odpowiada w słuchawce właściciel dwupokojowego mieszkania. Wcześniej mieszkało tu dwóch studentów: z Uniwersytetu Łódzkiego i Politechniki Łódzkiej. Po wakacjach właścicielowi nie udało się wynająć pokoi, więc teraz sprzedaje. Mieszkanie jest na Retkini, to spokojne, zielone osiedle, ale położone nieco dalej od uczelnianych kampusów. Poprzedni lokatorzy płacili 1400 zł plus opłaty.
– Przez moment zastanawiałem się, czy nie zainwestować w remont, odnowić mieszkanie, wtedy może szybciej znalazłby się najemca, bo teraz młodzi chcą mieszkać w większych luksusach, ale za duże ryzyko. Może tym, którzy mają mieszkania blisko kampusów, bardziej się poszczęści – opowiada właściciel mieszkania.
Ale ci nie przypuszczali, że będzie aż tak źle. Przez czerwiec, lipiec, sierpień (czyli wtedy, kiedy zainteresowanie było zazwyczaj największe) telefony milczały. We wrześniu dzwoniły pojedyncze osoby.
– Miałem szczęście, wynajęła ode mnie para, która przeprowadza się do Łodzi z Warszawy. Pracują zdalnie, a życie tu jest o wiele tańsze. Nawet jak od czasu do czasu będą musieli jechać do stolicy, to i tak im się to lepiej opłaca – opowiada pan Jerzy, który wynajmuje dwupokojowe mieszkanie przy Narutowicza. Jak stwierdza, uratowało go to, że lokal jest blisko dworca Łódź Fabryczna. Lokatorów
znalazł jednak dopiero w listopadzie, mieszkanie stało wolne od maja.
Wynajmujący przekonani byli, że chociaż studenci uczelni artystycznych, np. Szkoły Filmowej, przyjadą do Łodzi. Tu też niemiłe zaskoczenie: w tym semestrze 100 proc. zajęć zdalnych. W oknach mieszkań, które wcześniej schodziły na pniu, wciąż więc wiszą żółte napisy: „Wynajmę”.
– Niemal wszyscy moi lokatorzy to studenci z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi – mówi Marcin, który wynajmuje dziewięć mieszkań na kampusie Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Medycznego. Ostatecznie skompletował skład, ale takiego trudnego roku nie pamięta.
NIBY STUDIA, A JAK W KORPO
Przez kampus Uniwersytetu Medycznego niedaleko ul. Pomorskiej biegnie Ola, studentka medycyny.
– Zdecydowałam się wynająć mieszkanie w Łodzi, jestem ze Śląska. Nie wiedziałam, czy będziemy mieć stacjonarnie czy online, a nie chciałam czekać do ostatniego momentu – tłumaczy. Właśnie idzie do koleżanki oddać jej książki.
Ćwiczenia kliniczne w szpitalach mają tylko najstarsze roczniki, pierwszy, drugi rok, tak jak Oli, wszystkie zajęcia mają jednak zdalnie, na uczelni ostatecznie więc się nie pojawiają.
– Moi rodzice pracują w szpitalu, różnie bywa, mogłabym wylądować na kwarantannie, gdybym z nimi wciąż mieszkała. Poza tym tutaj mam chłopaka – wylicza kolejne argumenty.
Ola jest jednak w mniejszości. Kierunek ma bardzo liczny, ale oblicza, że ok. 60 proc. jej znajomych zostało jednak w rodzinnych domach.
– Jeśli nawet sesja będzie stacjonarnie, bo takie chodzą głosy, to zawsze u kogoś przenocują albo wynajmą akademik na parę dni, będzie to bardziej opłacalne – mówi.
Przyznaje, że gdy przyjechała we wrześniu do Łodzi, to widok pustego kampusu ją zszokował. – Gdyby nie mój chłopak, to chyba bym zwariowała, nikogo prawie nie było – wspomina. – Mamy dużo nauki, ale po każdym kolokwium był czas, żeby się spotkać. Z wieloma osobami od marca nie widzieliśmy się na żywo. Tylko laptop i podręczniki.
– Latem mieliśmy więcej nadziei, teraz wpadliśmy w marazm – dodaje Magda, studentka Uniwersytetu Łódzkiego. Wylicza, że ze 100 osób, które z nią studiują, stały kontakt ma z dwoma. – Zapisałam się też na drugi kierunek, ale rezygnuję. Nie umiem nic po zajęciach zdalnych, poza tym nie da się studiować, nie znając nikogo. Nie było żadnej integracji z ludźmi z roku. Nigdy ich nie widziałam, nawet na kamerce, bo wszyscy mają wyłączone. Mamy założony czat, poruszane są tam tematy związane ze studiami i tyle. Jedyny inny temat, jaki się wywiązał, to był strajk kobiet. Nie ma żadnego innego kontaktu, to co masz do zrobienia to robisz i koniec. Czuję się jak w korpo.
Michał: – Tak naprawdę od marca na żywo widziałem się tylko z jednym znajomym z roku. Fajnie było, gdy na miasteczku były tłumy, tyle ludzi, tej atmosfery brakuje najbardziej.
Magda: – Jeden kierunek skończę, będę miała magisterkę i uciekam. Uwielbiałam swoje studia, uczelnię, to był świetny czas, teraz mam dość. W czwartek kończę zajęcia, wyłączam laptopa i włączam dopiero w poniedziałek, nie mogę patrzeć już na komputer.
W Łodzi jest ok. 680 tys. mieszkańców, studentów jest 85 tys. Kiedy znów zapełnią kampus?
– Chcielibyśmy, żeby szczepionka na COVID-19 pojawiła się u nas jak najszybciej i sprawiła, że studenci i pracownicy wrócą na Uniwersytet. Na ten moment jednak nie ma konkretnej daty, od której moglibyśmy taki scenariusz z całą pewnością planować. Sesja zimowa odbędzie się online, już się do niej przygotowujemy, żeby poszła jeszcze sprawniej niż poprzednio. Decyzja o trybie stacjonarnym musi być oparta na stabilnej sytuacji w kraju. Kierujemy się wciąż, przede wszystkim, bezpieczeństwem studentów i pracowników – komentuje Paweł Śpiechowicz, rzecznik Uniwersytetu Łódzkiego.+
Bułki, mleko, pomidor, jakiś serek, to był stały zestaw, z którym wychodziło stąd co najmniej kilkadziesiąt osób dziennie. Można było tak rozpoznać studentów. A teraz? Godziny dla seniorów i pustki