Tonę. To nie dowcip
Escoffier żeglował w regatach Vendee Globe, czyli z Wandei we Francji dookoła świata.
Pomysł jest prosty: żeglarze samotnie i bez zawijania do portu kierują się na południe, mijają Przylądek Dobrej Nadziei, okrążają Antarktydę, mijają Przylądek Horn i płyną na północ, do Francji. Wypływają z portu Les Sables d’Olonnes w zachodniej Francji, wracają po mniej więcej 3-5 miesiącach. Rekord Francuza Armela Le Cleac’ha sprzed trzech lat to 74 dni, 3 godziny i 35 minut, rekord najdłuższego rejsu Francuza Jeana-Francoise Coste’a to 163 dni, 1 godzina i 19 minut. W tym czasie mogą rzucić kotwicę, ale nie mogą zejść na suchy ląd, o ile chcą uczestniczyć w regatach. Nie mogą też przyjąć pomocy od załogi innej łodzi.
Tych, którzy przez 30 lat ukończyli regaty, było zaledwie 89. Kilku nie wróciło nigdy. Kevin Escoffier wyruszył w podróż 7 listopada wraz z rekordową liczbą 33 uczestników.
Francuz płynął łodzią wciąż eksperymentalną jak na specyficzne regaty dla samotników. Jego jacht PRB jest wyposażony w podwodne skrzydła, hydrofoils, które przy odpowiednim wietrze i kursie powodują, że kadłub jachtu dźwiga się ponad powierzchnię – jak wodolot (po angielsku hydrofoil). Dzięki zmniejszonemu oporowi wody jacht jest w stanie płynąć z większą prędkością niż tradycyjna jednostka.
Przed czterema laty cztery pierwsze miejsca w regatach zajęły takie właśnie jachty, wszystkie zaprojektowane przez najbardziej wyrafinowane, najbardziej awangardowe studio VPLP-Verdier. Wiadomo było, że rozpędzają się łatwo i są pioruńsko szybkie, co przy dużych falach może być niebezpieczne.
„Usłyszałem trzask”
800 mil morskich na południowy zachód od Kapsztadu Escoffier – trzeci w wyścigu – napotkał burzliwą pogodę. – To było niezwykłe. Fale po 5,5 metra, bardzo szybkie. Na końcu jednej z nich popłynąłem zbyt głęboko. Wbiłem się w nią przy prędkości 27 węzłów. Jacht przewrócił się, usłyszałem trzaśnięcie. Rufa już była pod wodą, a jacht rozpadł się na pół przy głównym maszcie. Nie wierzyłem własnym oczom – powiedział Francuz dzień po uratowaniu z morza.
W panice wysłał sygnał tekstowy do centrali regat w Paryżu: „Tonę. To nie dowcip”. I wtedy woda zalała nadajnik, pojawił się dym. – W jedną chwilę wody w środku było do połowy drzwi do kabiny. W sumie miałem dosłownie jedną, dwie minuty, aby opuścić łódź – mówił. – Włączyłem sygnał SOS, wbiłem się w kombinezon ratunkowy, bo bez niego byłbym szybko skończony, zwolniłem tratwę ratunkową z rufy.
Przedarł się z tratwą przez wodę na rufie tonącego jachtu, przy 35-węzłowym wietrze rozwinął ją i wskoczył na jej pokład. Dzięki aktywnemu sygnałowi SOS Francuz mógł się spodziewać pomocy innych uczestników regat.
Pierwszy był jego rodak Jean Le Cam w jachcie „Yes, we CAM”, który przybył w rejon wypadku o godz. 16. Zobaczył tratwę, ale po jakimś czasie stracił z nią kontakt. Zrobił kilka okrążeń na oceanie, szukając światełka z tratwy Escoffiera. Odnalazł ją o godz. 1 w nocy, Francuz spędził na niej 11 godzin. – Spieprzyłem ci taki piękny wyścig – powiedział Escoffier. – Nie szkodzi. Ja spieprzyłem kiedyś rejs Vincentowi – odparł Le Cam.
Le Cama ratuje Vincent Riou
W 2009 r. Le Cam płynął – jak teraz Escoffier – na trzecim miejscu. Zaalarmował o poważnych kłopotach centrum regat przez telefon satelitarny, ale rozmowa się urwała. Żeglarz był wtedy na południowym oceanie, 200 mil na zachód od przylądka Horn. Potem Francuz na krótko nawiązał kontakt radiowy z innym uczestnikiem regat Vincentem Riou. I ta rozmowa się urwała, ale Riou przekazał później, że głos Le Cama brzmiał jak ze studni. To mogło oznaczać przewrócenie się 18-metrowego jachtu do góry dnem. Wkrótce z jachtu sygnał satelitarny SOS zaczęła nadawać radioboja. Po mniej więcej ośmiu godzinach ręcznie włączona została inna radioboja. Jasne było, że żeglarz żyje.
Centrum ratownictwa morskiego wysłało chilijski samolot rozpoznawczy w kierunku Le Cama, na ratunek popłynął wielki tankowiec, jacht Riou i kolejnego żeglarza Armela Le Cleac’ha (to ten, który osiem lat po tych wydarzeniach wygrał regaty w rekordowym czasie). Lotnik znalazł łódź unoszącą się na falach dnem do góry. Pierwszy dotarł do niej tankowiec „Sanangol Kassagie”. Stanął obok odwróconego jachtu, ale załoga 200-metrowego kolosa nic więcej nie mogła zrobić – porywy wiatru sięgały 40 węzłów, a fale 5 metrów wysokości.
Marynarze nie wiedzieli, że w środku jest żywy żeglarz, który w chwili dotarcia tankowca na miejsce był pod dnem jachtu ponad dobę. Kolejne dwie-trzy godziny minęły, kiedy przy łodzi Le Cama znalazł się jacht Riou. Francuz usłyszał z wnętrza kadłuba odzew na swój okrzyk, ale Le Cam długo nie mógł się wydostać spod lodowatej wody. Wreszcie się udało, ale Riou nie potrafił podjąć rozbitka z wysokich fal. Trzy próby były nieudane, dopiero czwarta się powiodła.
UFO na morzu
W 2007 r. Francuz Yann Elies złamał nogę na środku oceanu południowego. Po kilku dniach cierpień został uratowany przez rywala, a potem przekazany na pokład australijskiej korwety. Tony Bullimore w 1996 r. spędził kilka dni z obciętym palcem w jachcie przewróconym do góry dnem. Podczas tamtych regat zaginął na morzu Gerry Roufs, zaś Pete Goss zdobył tytuł szlachecki i Legię Honorową, ratując rywala Raphaela Dinellego i zarazem rujnując swoje szanse na zwycięstwo w regatach.
W tych regatach często ktoś kogoś ratuje i ktoś czeka na czyjąś pomoc, ktoś nie kończy wyścigu. W historii 77 jachtów nie wróciło z różnych przyczyn do Les Sables d’Olonnes. Straciły kil, straciły maszt, przewróciły się do góry dnem. Lub zderzyły się z czymś, co najczęściej określane jest jako UFO, niezidentyfikowany obiekt pływający.
l