„WYP...” TO NIE JEST ZAKAZANE SŁOWO, ALE...
– W Polsce postępuje zacieranie granic między tym, co wolno wykrzyczeć w emocji, a tym, co włączamy do debaty publicznej – mówi prof. Marek Łaziński, przewodniczący kapituły Młodzieżowego Słowa Roku i tłumaczy, dlaczego w 2020 r. tego słowa nie wybrano. D
Sztos”, „XD”, „ dzban ” i „ alternatywka ” – te słowa zwyciężyły dotąd w organizowanym przez Wydawnictwo Naukowe PWN plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku. Jego jubileuszowa, piąta edycja cieszyła się dużą popularnością – w plebiscycie oddano niemal 200 tys. głosów – ale tytuł Młodzieżowego Słowa Roku 2020 nie został przyznany. Pięć najpopularniejszych zgłoszeń okazało się bowiem niezgodnych z regulaminem konkursu, wykluczającym określenia wulgarne, wyśmiewające konkretne osoby, poglądy, postawy lub płeć. „Konkurs, który przez lata był zabawą z językiem i służył refleksji nad nim, stał się w tym roku areną walki na słowa, a tego faktu nie możemy i nie chcemy akceptować. Najczęściej zgłaszane były słowa wulgarne, wyśmiewające konkretne osoby, poglądy, postawy lub płeć” – napisali członkowie kapituły plebiscytu, prof. Marek Łaziński, Bartek Chaciński, prof. Ewa Kołodziejek i prof. Anna Wileczek.
O które słowa chodzi? Najpopularniejszym zgłoszeniem było słowo na „s” stworzone od nazwiska polityka PiS, oznaczające „wydawać pieniądze bez sensu”. Na drugim miejscu znalazła się „Julka” (młoda, naiwna kobieta o lewicowych poglądach, którymi chętnie dzieli się w mediach społecznościowych). Odrzucenie tego słowa kapituła zapowiedziała już wcześniej, argumentując, iż „w sytuacji, w której wyśmiewane »Julki« są bite na ulicach, kapituła plebiscytu na mocy regulaminu zdecydowała, że nie wygra słowo wyśmiewające czyjeś poglądy”. Ta decyzja wypromowała trzecie co do popularności zgłoszenie – „spewuenić” (zepsuć). Na czwartym i piątym miejscu znalazły się z kolei wulgaryzmy będące hasłami protestów przeciwko zakazowi aborcji: „wyp...” oraz „j... PiS”.
Decyzja wzbudziła kontrowersje po obu stronach sceny politycznej. Cenzurę kapitule Młodzieżowego Słowa Roku zarzucali tak konserwatyści (oburzeni zdyskwalifikowaniem „julki”), jak i liberałowie (domagający się haseł Strajku Kobiet). Krytykowali ją również niektórzy akademicy. „Decyzja o niewyłanianiu słowa czy słów roku ze względów na ich niewłaściwy, zdaniem członków kapituły, charakter jest pozbawiona sensu i nosi znamiona koniunkturalizmu” – pisał w przesłanym „Wyborczej” liście historyk sztuki prof. Krzysztof Stefański. Językoznawca Michał Rusinek w telewizji TVN przekonywał zaś, że „w tym roku język ma prawo być radykalny, wulgarny i brutalny, bo mamy taki rok”.
ROZMOWA Z PROF. MARKIEM ŁAZIŃSKIM językoznawcą, członkiem Rady Języka Polskiego i przewodniczącym Kapituły Młodzieżowego Słowa Roku.
EMILIA DŁUŻEWSKA: Tydzień temu kapituła plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku ogłosiła, że w 2020 r. nie wyłoni zwycięzcy. Spodziewali się państwo burzy?
PROF. MAREK ŁAZIŃSKI: Spodziewaliśmy się, bo poruszenie wywołała już wcześniejsza decyzja, by w klasyfikacji głównej nie uwzględniać słowa „Julka”. Od tego momentu spotykamy się z krytyką, zarówno internetowym hejtem na naszych prywatnych profilach, jak i krytyką w mediach, które oskarżają kapitułę o cenzurę. Nie tylko od dziennikarzy, ale nawet od kolegów językoznawców słyszeliśmy, że nie należy zakazywać słów. Tymczasem my niczego nie zakazaliśmy: słowo „Julka” zostało przez kapitułę opisane, nie zostało tylko włączone do plebiscytu.
Rezygnacja z wyłonienia Młodzieżowego Słowa Roku była częściowo spowodowana tym, jak została przyjęta wcześniejsza decyzja w sprawie „Julki”. Ta z kolei wiązała się z licznymi listami, które napływały do PWN w związku z tegorocznym plebiscytem – zarówno w sprawie „Julki”, jak i hasła Strajku Kobiet. Pisali i zwolennicy, i przeciwnicy tych słów. Odpowiadaliśmy, że w plebiscycie nie uwzględniamy określeń, które rozbudzają emocje, są wulgarne, brutalne lub nawołują do nietolerancji.
W tegorocznym plebiscycie problem ten dotyczył nie tylko „Julki”, ale aż pięciu najpopularniejszych zgłoszeń.
– Nie pierwszy raz jako kapituła zdecydowaliśmy, że pewnych słów w plebiscycie nie uwzględniamy. W poprzednich edycjach odrzucaliśmy m.in. zgłoszenia merkantylne, próbujące wypromować konkretny zespół, a nawet towar czy słowa, które mogły zaogniać konflikt społeczny. W 2019 r. taki los spotkał choćby „p0lkę”, jak w internecie określane są prześmiewczo „roszczeniowe” polskie kobiety. Uznaliśmy, że jest jednocześnie seksistowskie i używane do nabijania się z tradycyjnych wartości.
W tym roku po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdy niezgodna z regulaminem okazała się cała pierwsza piątka. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji nie będziemy szukać szóstego, siódmego, i dalej. Młodzieżowego Słowa Roku 2020 nie będzie.
To nie jest stłuczenie termometru, żeby nie widzieć gorączki?
– Nikt nie może być w stu procentach pewien, że postąpił dobrze. Jasne, obawialiśmy się, czy to dobra decyzja. W końcu uznaliśmy, że to decyzja lepsza. Tak już świat wygląda, że często musimy wybierać rzeczy nie idealne, a lepsze. Albo przynajmniej mniej złe.
Słyszę i czytam głosy moich szanowanych kolegów, że popełniliśmy błąd, bo w pewnych sytuacjach język ma prawo być wulgarny, brutalny. Oczywiście, że ma prawo. Nie jestem ani purystą językowym, ani człowiekiem, który nigdy w życiu nie użył słowa wulgarnego. Ale z uznaniem takich słów za słowa roku mam problem.
Czemu właściwie służy wybór słowa roku?
– Refleksji nad językiem. Podobne akcje organizowane są na całym świecie. W niektórych zagranicznych plebiscytach jest taka kategoria jak antysłowo, „unword”, „Unwort” czy „antijazyk”. To słowa, które ranią, zaogniają konflikt, które nie są potrzebne.
Wielokrotnie zastanawialiśmy się, czy w ramach plebiscytu organizowanego przez Uniwersytet Warszawski też takiej kategorii nie wprowadzić. Ale doszliśmy do wniosku, że w Polsce mamy tyle „antysłów”, że nie ma potrzeby dodatkowo ich reklamować. Obcujemy z nimi na co dzień.
W poprzednich latach Młodzieżowym Słowem Roku zostawały określenia pejoratywne, choćby „dzban”.
– „Dzban”, który jako określenie nie najmądrzejszej osoby wypromował pewien youtuber, w 2018 r. wziął plebiscyt szturmem. Nigdy wcześniej żadne określenie nie miało aż takiej przewagi nad innymi. Mieliśmy wówczas wątpliwości, czy wybie
To nie tak, że słowo „wyp…” nie przechodzi mi przez gardło. Przechodzi. Popieram jego użycie na proteście
rając słowo będące wyrazem emocji negatywnych, nie tworzymy niebezpiecznego precedensu. Zdecydowaliśmy się na to, bo uznaliśmy, że odnosi się ono tylko do zachowania, które się nam nie podoba. Nie jest związane ani z konkretnymi poglądami politycznymi, ani płcią, choć jest gramatycznie męskie.
Wśród moich znajomych „dzban” to określenie faceta seksisty.
– Może tak być, ale nie musi. Na łamach prawicowej prasy „dzbanami” zostaliśmy kilka lat temu my, członkowie kapituły Młodzieżowego Słowa Roku. Znaczenie tego słowa będzie zależało od tego, jaki zestaw postaw jest w danej bańce wartościowany negatywnie. Inaczej niż choćby w przypadku „Janusza”, „Grażyny” czy „madki”, które odnoszą się do całych grup społecznych. I tak długo, jak mam na ten temat coś do powiedzenia, nie zwyciężą w plebiscycie, choć zostaną opisane.
Niektórzy zarzucają nam też, że nie dopuściliśmy do plebiscytu „Julki”, a nie przeszkadzało nam wybrane w 2017 r. Młodzieżowym Słowem Roku „odjaniepawlać”. To nieprawda: plebiscyt w tamtym roku wygrało słowo „XD”. „Odjaniepawlać” zostało wyróżnione wyłącznie jako słowo ciekawe formalnie obok „smartficy” czy tegorocznego „tozależyzmu”.
– Staram się go nie używać, bo unikam słów, które mogą kogoś urazić albo dotknąć, nawet jeśli mówiący używa ich bez złych intencji. Czy nam się to podoba, czy nie, Jan Paweł II jest dla wielu Polaków postacią ważną, a dla katolików świętą. Przy czym „odjaniepawlać” w ciągu ostatnich miesięcy zmieniło odniesienie. Pierwotnie było określeniem używanym w kontekście śmiesznego czy zaskakującego zdarzenia. Dziś coraz częściej oznacza „odrzucać tradycję czy kult JPII” i w takim znaczeniu mi nie przeszkadza.
Jako językoznawca mogę i powinienem zwracać uwagę na fakt, że dane słowo sprzyja brutalizacji języka. Zwłaszcza że niekiedy określenie uznawane za neutralne czy śmieszne przez publicystów jednej strony sporu politycznego, z drugiej strony jest traktowane jako obelga.
Dobrym przykładem jest „dziaders”, które w ciągu kilku ostatnich miesięcy podbiło łamy prasy. Rzadko zastanawiamy się nad tym, że słowo to z ducha jest seksistowskie i ageistowskie, czyli stygmatyzujące wiek.
Gdyby podobnego określenia użyć w odniesieniu do kobiet, bylibyśmy oburzeni.
Polscy językoznawcy od kilku lat przestrzegają przed brutalizacją języka. Dlaczego?
– Żyjemy w podzielonym społeczeństwie. Coraz częściej zachowujemy się jak dwa wrogie plemiona, co odbija się w języku: w toczących się sporach jesteśmy wobec siebie brutalni. Polska nie jest pod tym względem wyjątkowa. Problemem, który występuje w naszym kraju od 1989 r., a w ostatniej dekadzie stał się szczególnie wyraźny, jest zacieranie się granic pomiędzy tym, co wolno powiedzieć przy piwie, wykrzyczeć w emocji czy nawet napisać na swoim koncie fejsbukowym, a tym, co włączamy do debaty publicznej, używamy w parlamencie, urzędach czy publicystyce.
To nie tak, że słowo „wyp…” nie przechodzi mi przez gardło. Przechodzi. Popieram jego użycie na proteście. Ale wulgaryzmy, które były stuprocentowo uzasadnione na transparentach i w okrzykach, przestają być uzasadnione, gdy stają się odpowiedzią na felieton prasowy albo zostają wypowiedziane do dziennikarzy obecnych na konferencji prasowej. Nawet takich, którzy – delikatnie mówiąc – nie zawsze zachowują się jak dziennikarze.
Dla mnie to słowo jest wyrazem zmęczenia status quo. To zmęczenie nie mija przecież, gdy ludzie schodzą z ulic i siadają do komputerów albo zwołują konferencje prasowe.
– Rozumiem to. Zgoda. Przyczyna protestów nie minęła; emocje wyrażane na transparentach nadal są uzasadnione. Ale debata publiczna to próba przekazania czegoś drugiej stronie, nawet jeśli się z nią nie zgadzamy. Jako społeczeństwo jesteśmy bardzo podzieleni, również w kwestii aborcji. Nawet jeśli Strajk Kobiet zrealizuje swoje rezultaty, sytuacja społeczna się nie zmieni. Musimy zacząć ze sobą rozmawiać.
• Do 31 grudnia na stronie: www.sloworoku. uw.edu.pl można głosować w plebiscycie Słowo Roku, który organizuje Uniwersytet Warszawski. Słowo Roku 2020 wybierze zespół językoznawców i – osobno – internauci (w ubiegłym roku językoznawcy wybrali słowo „klimat”, a internauci akronim „LGBT”).
• W 2020 r. spośród dotychczasowych Słów Roku można też wybrać Słowo Dekady. Wśród propozycji m.in. „frankowicz”, „feminatyw”, „gender”, „dobra zmiana” czy „uchodźca”.