Odszczepieńcy
Jako pierwsi na COVID-19 mają zostać zaszczepieni pracownicy szpitali. Jednak pośród kilkuset tysięcy osób jak dotąd chętnych jest tylko kilkadziesiąt tysięcy. Skoro nie chcą się oni szczepić, to jak przekonać do tego innych?
Szczepienia przeciw COVID-19 trwają już w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie. W poniedziałek opinię o szczepionce konsorcjum BioNTech-Pfizer wyda Europejska Agencja Leków (EMA). Jeśli będzie pozytywna, Komisja Europejska jeszcze przed świętami dopuści ją do obrotu, a tuż po Bożym Narodzeniu szczepienia rozpoczną się w całej Unii.
Ledwie ułamek zatrudnionych
W Polsce szczepienia mają się rozpocząć od tzw. szpitali węzłowych. Wyznaczono ich ponad 500. Najpierw zaszczepieni zostaną ich pracownicy, potem personel innych szpitali, poradni, sanepidów itd.
Pierwszy termin na zgłaszanie się do szczepień w „szpitalach węzłowych” upłynął w piątek. „Zgłoszeń mamy kilkadziesiąt tysięcy, ale za wcześnie na podsumowania” – informuje Ministerstwo Zdrowia.
Termin zgłoszeń przesunięto jednak o kilka dni. Powód oczywisty: kilkadziesiąt tysięcy to ledwie ułamek zatrudnionych. Licząc ostrożnie, jest ich co najmniej pół miliona.
Najpierw królowa Anglii…
W szpitalu covidowym Megrez w Tychach chętnych do zaszczepienia się jest tylko jedna trzecia załogi. Stosunkowo najwięcej lekarzy. Gorzej z pielęgniarkami.
– Niechętni mówią, że poczekają na decyzję EMA. Inni – że pięć dawek w jednej fiolce stwarza ryzyko i lepiej, by szczepionka była w ampułkostrzykawce – mówi dr Jarosław Madowicz, wiceprezes Megrezu.
W innym szpitalu covidowym na Śląsku do szczepienia zgłosiła się jedynie jedna trzecia personelu. Dyrektor jest zdenerwowany: – Mówią, że poczekają na szczepionkę Moderny albo aż się królowa Anglii zaszczepi…
Nie wszędzie jest tak źle. W Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie do szczepienia zgłosiło się prawie 60 proc. personelu, w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach 65 proc. W Centrum Matki Polki w Łodzi – 50 proc., podobnie w MSWiA w Warszawie. – Będzie więcej, bo rekrutacja wciąż trwa – zaznacza Iwona Sołtys, rzeczniczka szpitala.
Kto przekona resztę?
– Połowa czy dwie trzecie chętnych to relatywnie mało. Jedna trzecia to katastrofa. Jeśli nie chcą się szczepić pielęgniarki i lekarze, kto przekona resztę? Mają dostęp do literatury medycznej. Codziennie widzą umierających na COVID-19. Ich postawa jest nieracjonalna. Ryzyko związane z brakiem szczepień jest o wiele większe niż domniemane niepożądane odległe następstwa szczepień – mówi prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.
Szczepienia poparli eksperci PAN, Towarzystwo Immunologii Doświadczalnej i Klinicznej oraz liczne inne naukowe stowarzyszenia lekarzy. Jednak w sondażach odsetek osób gotowych się szczepić przeciw COVID-19 waha się od 10 do 20 proc.
– Rząd zachęca do szczepień, ale przez swoje chaotyczne i bezsensowne decyzje w czasie tej epidemii jest już mało wiarygodny. Z lockdownem się oswoiliśmy. Zapominamy o jego skutkach, a one są katastrofalne i gospodarczo, i społecznie. Skoro w listopadzie było dwa razy więcej zgonów niż rok wcześniej, to znaczy, że epidemia wyniszcza kraj. Skala tego wyniszczenia ujawni się dopiero za jakiś czas. Trzeba to ludziom uświadomić – mówi Andrzej Sośnierz, poseł Porozumienia, były szef NFZ.
+
Rząd zakontraktował 62 mln dawek szczepionek przeciw COVID-19. Starczy na zaszczepienie dorosłej populacji Polaków. Wiele wskazuje jednak na to, że wykorzystamy tylko znikomą część, bo nawet personel szpitali covidowych nie chce się masowo szczepić. A skoro on nie jest przekonany, kto przekona pozostałych?
Sondaże pokazują, że większość z nas nie chce się zaszczepić. Może rząd powinien ogłosić, że kupi mniej szczepionki, chętnych byłoby więcej, bo ponoć nic tak na nas nie działa jak wiadomość, że jakiś towar jest deficytowy. A może od razu wysłać nadmiar szczepionki do jakiegoś biednego kraju, gdzie ludzie przez lockdown nie mają już co jeść?
Czyżby epidemia nas jeszcze nie dość dotknęła? Czy nie widzimy, jak trudno dziś o leczenie?
Od końca października w Polsce umiera dwa razy więcej ludzi niż zwykle – nie tylko na COVID-19, ale też dlatego, że nie otrzymują pomocy na czas.
Nasza postawa jest nieracjonalna.
Nie ma przecież takiego leku, którego zażycie nie wiązałoby się z ryzykiem. A jednak masowo zażywamy leki, bo korzyści z ich przyjmowania daleko przewyższają ryzyko. Podobnie jest ze szczepionką przeciw COVID-19. Gdyby tak nie było, nie byłaby zatwierdzona w krajach, gdzie szczepienia już się rozpoczęły.
Nieracjonalne jest mówienie o możliwych odległych, ale niezbadanych jeszcze skutkach ubocznych – skoro COVID-19 najgroźniejszy jest dla starszych ludzi, którzy z powodu zakażenia mogą umrzeć w ciągu kilku tygodni.
Nieracjonalna jest mama, która zbiera miliony na najdroższy lek świata dla swojego chorego na zanik mięśni dziecka, a jednocześnie mówi, że nie zaszczepi go na COVID-19, bo się boi zawartych w szczepionce fragmentów RNA koronawirusa. Tymczasem lek, o który walczy, zawiera żywego wirusa i został warunkowo dopuszczony po badaniu na zaledwie 68 dzieciach. W badaniu szczepionek na COVID-19 uczestniczyły dziesiątki tysięcy osób.
Rząd obiecał kampanię na rzecz szczepienia przeciw COVID-19. Miała się rozpocząć w połowie grudnia. Żadnej kampanii nie ma – kolejny dowód na brak wiarygodności.
Trudno. Proponuję inne rozwiązanie. Niech hotele, stoki, restauracje, siłownie i baseny otworzą się dla zaszczepionych. Niech zaszczepionym wolno będzie chodzić bez maseczek. Szczepionka to cena wolności. Może podziała.
+