Wirus zmutował, Londyn się izoluje
Jeszcze kilka dni temu premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson upierał się, że nie zrezygnuje z poluzowania zasad na święta. Gdy nagle zmienił zdanie z powodu lawinowego przyrostu zakażeń nową odmianą koronawirusa, wywołał chaos.
Niespełna tydzień temu felietonista „Guardiana” Rafael Behr napisał artykuł, z którego redakcja wybiła do nagłówka zdanie „Boris Johnson ma zwyczaj zwlekania z trudnymi decyzjami. W czasie pandemii to jest zabójcze”.
„Dyskusja o ograniczeniach przeciwepidemicznych na święta pokazuje, jak przez prokrastynację premiera w kraju są do wyboru same złe opcje” – pisał Behr.
Jego komentarz sprawdził się co do joty.
Nagła zmiana planów
Jeszcze kilka dni temu premier Johnson upierał się, że Wielka Brytania może pozwolić sobie na świąteczne poluzowanie zasad – plan przedstawiony przez kilkoma tygodniami zakładał, że członkowie do trzech gospodarstw domowych mogą stworzyć „świąteczną bańkę” i spędzić wspólnie czas między 23 a 27 grudnia, łącznie z nocowaniem.
Premier zignorował apele o przemyślenie tego planu płynące ze strony lekarzy i naukowców. Nie zawracał sobie też głowy politykami, zarówno z jego partii, jak i z ław opozycji – posunął się wręcz do tego, że lidera opozycji Keira Starmera oskarżył o dążenie do „odwołania Bożego Narodzenia”.
O tym, że Boris Johnson jednak zmienił zdanie, Wielka Brytania dowiedziała się w sobotę po południu, pięć dni przed Bożym Narodzeniem.
Podczas konferencji prasowej Johnson ogłosił, że w całym kraju poluzowanie zasad zostaje skrócone do jednego dnia 25 grudnia. Jedna
trzecia Anglii natomiast (16 mln ludzi) o spotkaniach świątecznych może w ogóle zapomnieć, bo od niedzieli została przeniesieni do czwartego stopnia zagrożenia epidemicznego.
To olbrzymia zmiana, bo dotąd skala miała trzy stopnie. Strefa czwarta to w zasadzie lockdown – obowiązywać tam będzie zasada „zostań w domu”, zamknięte zostaną punkty usługowe oraz sklepy inne niż zaspokajające podstawowe potrzeby. Nie wiadomo, co ze szkołami i uniwersytetami, bo na razie takie zasady mają obowiązywać przez dwa tygodnie, kiedy szkoły i tak nie ma.
Rząd zapowiedział też zmobilizowanie poważnych sił policyjnych w celu uniemożliwienia zgromadzeń w noc sylwestrową.
Tłumy na peronach
Przyczyną tego radykalnego zwrotu jest lawinowy wzrost liczby przypadków w Anglii. Jego przyczyną ma być nowa odmiana koronawirusa, której istnienie brytyjskie laboratoria potwierdziły przed kilkoma dniami.
Podczas sobotniej konferencji poinformowano, że ta odmiana odpowiada już za 60 proc. nowych przypadków w Londynie, a jej zaraźliwość naukowcy szacują na 70 proc. wyższą niż w przypadku dotychczasowych odmian wirusa SARS-CoV-2. Gwałtownie rośnie też liczba hospitalizacji osób zakażonych nową odmianą.
Według Borisa Johnsona niezastosowanie bardzo drastycznych metod powstrzymywania pandemii prowadzić będzie do niewydolności służby zdrowia. – Tak, święta w tym roku będą inne, bardzo inne. Poświęcamy szansę na zobaczenie bliskich, by mieć większe możliwości ochrony ich życia i większą szansę zobaczenia ich podczas kolejnego Bożego Narodzenia – mówił premier.
Stojący obok epidemiolog Chris Whitty, główny doradca Johnsona do spraw pandemii, apelował, by „ci, którzy już spakowali walizki, jednak je rozpakowali, bo podróż ze strefy czwartej oznacza duże ryzyko rozniesienia nowej odmiany po kraju”.
Efekt był dokładnie odwrotny – w sobotę na dworcach kolejowych w Londynie były tłumy, londyńczycy usiłowali opuścić miasto przed wejściem w życie nowych reguł. Londyński „Evening Standard” pisze, że linie kolejowe na próżno ostrzegały, że przy takiej liczbie podróżnych nie będzie możliwości zachowania dystansu.
Londyńczycy ruszyli także tłumnie do sklepów po prezenty i świąteczne zakupy, by zdążyć przed nagle ogłoszonym lockdownem. Ogromny tłok panował m.in. na słynnej handlowej ulicy Regent Street.
+
Zmutowana odmiana koronawirusa odpowiada już za 60 proc. nowych przypadków zakażeń w Londynie