Mirosław Chojecki opluty o świcie
Skandaliczna decyzja IPN
IPN odmawia Mirosławowi Chojeckiemu prawa do nazywania się działaczem opozycji antykomunistycznej.
To, co spotkało legendarnego opozycjonistę, dowodzi trzech rzeczy:
1. Wyjątkowej podłości obecnej władzy, na usługach której jest IPN (ale to żadne zaskoczenie).
2. Wyjątkowej podłości dawnych opozycjonistów, którzy dziś są blisko PiS. Wiedzą, kim był i co robił Chojecki, ale milczą w jego sprawie (w wielu przypadkach to też nie jest niespodzianka).
3. To też wyjątkowy dowód na to, że esbeckie kwity, używane przez niektórych polityków do okładania przeciwników, są niewiele warte, bo niczego nie dowodzą (i tu też wielkiego zaskoczenia nie ma).
Każdy, kto w PRL robił coś istotnego przeciw władzy, narażony był na inwigilację Służby Bezpieczeństwa i różne naciski z jej strony. Jarosław Kaczyński na przykład niczego istotnego nie robił, dlatego bezpieka w stanie wojennym nie chciała go nawet zatrzymać. Ale już jego brata, Lecha, internowała, bo uznała, że jego działalność jest ważna.
Czy Chojecki robił rzeczy istotne? Wstyd nie wiedzieć. Na pewno takiego pytania nie zada nikt, kto w tamtych czasach sięgał po wydawnictwa bezdebitowe Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA, której Chojecki, działacz KOR, był współtwórcą. NOWA wydała poza cenzurą setki książek i czasopism (ja np. zawdzięczam jej pierwszą lekturę „Zniewolonego umysłu” Miłosza). Nie było podziemnych organizacji, które bardziej zasłużyły się dla wolnego słowa.
Chojecki robił więc rzeczy istotne, a w dodatku pracował naukowo w Instytucie
Badań Jądrowych, który, jak wszystkie tego typu placówki, objęty był specjalną opieką służb. Nie jest więc dziwne, że bezpieka miała go na oku. W 1976 r. podpisał kwit, który dziś posłużył do naplucia mu w twarz, a który nie jest nic wart. Zobowiązał się w nim do zachowania w tajemnicy swoich kontaktów z kontrwywiadem i informowania o wszystkim, co mogłoby zaszkodzić PRL. Ale ani tajemnicy nie zachował, ani esbeków o niczym nie informował. Został za to wyrzucony z pracy i ponownie zatrzymany przez SB, z którą odmówił jakichkolwiek kontaktów.
Kwit, który podpisał 44 lata temu, zaraz po tym, jak SB zgarnęła go z mieszkania jednego z radomskich robotników, nic więc nie znaczy. Ani dla oceny postawy Chojeckiego w opozycji, ani jako dokument historyczny. Nic z niego nie wynika, może jedynie to, że Chojecki, poddany niesłychanej presji, zdołał się jej oprzeć i z bardzo trudnej sytuacji wyszedł obronną ręką.
Tylko ktoś o mentalności dawnych esbeków, a niestety takich ludzi dziś w kręgu władzy nie brakuje, mógł wpaść na pomysł, żeby z tak bezwartościowego kwitu zrobić dziś użytek.
Można się dziwić, że dawni opozycjoniści, którzy znali Chojeckiego w czasach PRL, a dziś są blisko władzy PiS, nie stają w jego obronie. Ale ja się wcale nie dziwię. Jeśli ktoś wcześniej na rozkaz prezesa uznał prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza za bohatera, to ma już tak złamany kręgosłup, że opluje każdego, kogo wskaże mu władza.
Tylko ktoś o mentalności dawnych esbeków mógł odmówić Chojeckiemu prawa do nazywania się działaczem opozycji