ANIOŁ ZA 17 ZŁ
Czasem chciało mi się wymiotować ze zmęczenia. Opieka medyczna
ROZMOWA Z
MAGDALENA ŚRODA: Po co ci ta praca? ZOSIA S., V ROK MEDYCYNY, WYDZIAŁ
LEKARSKI: Opiekun medyczny? Wiedziałam, że jest ogromne zapotrzebowanie na taką pracę, chciałam pomóc, dla przyszłej lekarki to dobra praktyka, no i muszę zarabiać, jestem z małego miasteczka, wynajmuję pokój, rodzice nie mogą mi pomagać, więc pracuję.
Za ile?
– 17,50 zł netto za godzinę.
Niewiele.
– Dawniej nie narzekałam, choć pracowałam na neurologii z pacjentami po przebytym udarze. Ciężka robota, większość pacjentów jest niesprawna, unieruchomiona. Potrzebują pełnej obsługi.
Opiekun medyczny to jak dawniej salowa?
– Salowe zajmują się sprzątaniem, a my zajmujemy się bezpośrednio pacjentem, choć i sprzątania jest przy tym niemało.
Trzeba mieć jakieś kwalifikacje, by zostać opiekunem medycznym?
– Studenci Uniwersytetu Medycznego z doświadczeniem sanitariusza szpitalnego mogą zostać z automatu opiekunami, inni muszą przejść szkolenie zawodowe. Od 2007 r. opiekun medyczny to zawód.
Jak się pracuje w czasie COVID-19?
– To unikalne i trudne doświadczenie, obciążające i fizycznie, i psychicznie. Pracujesz w specjalnej strefie, tzw. brudnej, tylko dla zakażonych. Są u nas dwa oddziały – COVID I i COVID II. Ten pierwszy to oddział intensywnej terapii dla pacjentów, którzy mają wskazania do takiego leczenia i szansę, by uzyskać z niego jakieś korzyści. Ten drugi to oddział dla tych, którzy zakazili się gdzieś w szpitalu albo poza nim. To często osoby obciążone wieloma chorobami. Oddział COVID II powstał w błyskawicznym tempie, widziałam, jak stawiano ściany, szukano pracowników, wszystko organizowano in statu nascendi [w trakcie powstawania]. Na wariackich papierach. Gdy pandemia wzbierała na sile, mieliśmy dosłownie wysyp chorych, 70 proc. to byli pacjenci z innych oddziałów, głównie z udarówki, gdzie się zakazili. To makabryczne, gdy dochodzi do czegoś takiego w szpitalu. Na COVID II leżą też pacjenci po przeszczepach, z nowotworami… no, jednym słowem, to oddział spraw beznadziejnych. Oni tam po prostu umierają przy nas, bez pożegnania z rodziną.
Jak wygląda twój dzień?
– Zaczynamy o 7 rano, ale ponieważ obowiązuje specjalna procedura ubierania się przed wejściem na oddział, musimy być znacznie wcześniej.
Specjalna procedura?
– Nie masz bielizny, tylko coś w rodzaju jednorazowej piżamy, buty bez skarpetek, ochraniacze do połowy łydki, specjalna maseczka, czepek do osłaniania włosów, kombinezon ochronny, dwie pary rękawiczek, no i przyłbica. Jeśli wezmiesz pod uwagę, że na oddziale nie można przebywać dłużej niż cztery godziny, a ty masz dyżur 24-godzinny, to za każdym razem musisz się rozbierać, brać prysznic, suszyć, a potem ubierać od nowa. Z prysznicem są kłopoty, bo jest jeden na kilka osób, więc czas przeznaczony na tak zwany odpoczynek spędzamy często w kolejce albo w którejś ze śluz – czystej albo brudnej.
24 godziny non stop?!
– Na początku były same dyżury po 24 godziny, teraz są po 12. Nocki i dniówki. Najpierw pracujemy trzy godziny rano, to czas badania parametrów (ciśnienie, saturacja, liczba oddechów, temperatura ciała), przygotowania pacjentów do posiłku, karmienie ich, toaleta (czyli mycie całego ciała), profilaktyki przeciwodleżynowej, ćwiczeń biernych w łóżku pacjenta, asysty pielęgniarce przy zmianie opatrunków, zmiany pampersów, a w międzyczasie – sprzątania.
Czasu jest mało, bo na moim oddziale jest około 20 pacjentów, wszyscy kompletnie zależni, więc na opiekę nad jednym mamy niewiele czasu. Potem schodzimy z oddziału: rozbieranie się według procedury, kolejka do prysznica, prysznic, suszenie. Z dwóch godzin przerwy zostaje nam nie więcej niż godzina na odpoczywanie. Tak zwane odpoczywanie, bo mamy wtedy dodatkowe obowiązki, odbieramy zamówienia na leki, pilnujemy ładu w strefie czystej, uzupełniamy zapasy na przykład czystych ubrań, pilnujemy porządku w magazynach, jesteśmy pod telefonem. Właściwie organizujemy całą pracę u podstaw. To praca zbiorowa, ale nie łatwa, bo wszyscy pochodzimy z różnych oddziałów i nie mamy nawyków pracy w stanie pandemii. Po godzinach rannych są godziny południowe: czas karmienia, i wieczorem to samo. To znaczy nigdy nie jest tak samo, bo ciągle coś się dzieje.
Relacje z pielęgniarkami?
– Bywało różnie, one mają mnóstwo pracy, większą odpowiedzialność, no i całą tę papierologię, która zalewa szpitale i w ogóle służbę zdrowia jak potop. Nie ma pacjenta, są głównie jego dane, nie ma kontaktu, rozmowy, jest komputer i dokumenty, które trzeba za wszelką cenę wypełniać. Teraz stanowimy już zgrany zespół, ale myślę, że pielęgniarki bez opiekunów medycznych nie dałyby rady, my jesteśmy od wszystkiego i kontakt z pacjentem mamy bardziej bezpośredni, cielesny… obracamy, przewijamy, myjemy…
Najgorsze sytuacje?
– W pewnym momencie miałam wrażenie, że pandemia nas zaleje, szpital stawał się niewydolny, system sypał się na naszych oczach, ludzie nie mogli otrzymać pomocy na czas, umierali bez bliskich, a szpital, zamiast leczyć, generował choroby. Brakowało personelu (np. lekarze szli na zwolnienia, często sami zakażeni wirusem), była wielka bezradność, ale jednocześnie mobilizacja. I potworne zmęczenie. Spróbuj wytrzymać w kombinezonie cztery godziny non stop, ciągle wykonując mnóstwo różnych czynności, najsprawniej, jak się da, żeby zdążyć na czas ze wszystkim, bo pracy jest za dużo.
Musimy się rozumieć bez słów, bo trudno rozmawiać, trudno oddychać, poruszać się. Czasem chciało mi się wymiotować ze zmęczenia. No i jeszcze trauma związana z nagłymi przypadkami, które z czasem przestają być nagłe i nadzwyczajne, a więc – śmierć pacjenta. Trzeba się zająć zwłokami, mamy całą skomplikowaną procedurę, co robić ze „zmarłym covidowym”.
Miałam pacjenta, który wrócił z kardiologii po koronografii cały zakrwawiony. Pościel do wymiany, pacjent do ponownego mycia, a przecież po takim zabiegu nie powinien się w ogóle ruszać, to zagraża życiu! Stres, trzeba działać bardzo ostrożnie, bo czystość i septyczność to podstawa. Miałam też na oddziale nowotworową pacjentkę, w stanie terminalnym, z tak potwornymi odleżynami, że skóra odchodziła od kości; zakaziła się COVID-em na oddziale. Wyobraź sobie, że masz cztery godziny na karmienie, zmianę pampersów i mierzenie parametrów u wszystkich, a tu pojawia się ktoś, kto wymaga natychmiastowej, złożonej pomocy.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że pandemia nas zaleje, szpital stawał się niewydolny, system sypał się na naszych oczach, ludzie nie mogli otrzymać pomocy na czas, umierali bez bliskich
Jakie są wasze warunki finansowe w czasie epidemii?
– Gdy pielęgniarka oddziałowa werbowała nas do pracy na oddziale covidowym, to przekazała informację, że wynagrodzenie ze względu na bardzo trudne warunki będzie dwukrotnie większe, czyli zamiast 17,50 – 35 zł netto za godzinę! Nie wyssała sobie tego z palca, na pewno szpital miał obiecane dodatkowe pieniądze. Chciałam pomagać i myślałam, że wynagrodzenie nie będzie tak żałosne. Teraz okazało się, że będzie. Nie dostaniemy większej stawki, z obietnicy się wycofano po dwóch miesiącach. Dają nadzieję, że może będzie jakaś mała premia, 20 proc. Czuję się oszukana, upokorzona, w końcu pracuję na pierwszej linii frontu, daję z siebie wszystko.
Zawsze też można się pocieszyć, że co prawda nie ma pieniędzy na opiekunów medycznych i na służbę zdrowia w ogólności, ale za to publiczna telewizja dostała 2 mld na propagandę, rząd przyznał sobie premie, a Orlen wydaje miliony na kolejny start Kubicy.
– A wiesz, jak nazywają nas pacjenci? Białe anioły!
Tyle że aniołowie nie muszą wynajmować mieszkania i się utrzymywać. Jesteście bezpiecznymi aniołami: nie wyjdziecie przecież na ulice.
+
Rozmawiała