CZYM SIĘ RÓŻNI UPIÓR OD WAMPIRA
Jak popkultura pożycza z tradycyjnych wierzeń Niewątpliwie straciliśmy pierwszeństwo co do największego wkładu Słowian w kulturę globalną, jakim stały się wstające z grobów żywe trupy – uważa Łukasz Kozak, autor książki „Upiór. Historia naturalna”.
ANNA S. DĘBOWSKA: Jaka jest różnica między wampirem a upiorem? ŁUKASZ KOZAK: Praca nad „Upiorem” zajęła mi prawie dwa lata. Podpytywałem przypadkowe osoby, czym ich zdaniem jest upiór. To słowo powszechnie znane i używane, a nikt nie udzielił poprawnej odpowiedzi. Mówili, że to duch lub zjawa.
A upiór to żywy człowiek lub żywy trup – pierwowzór popkulturowego wampira. W XIX wieku słowa „upiór” i „wampir” były w polszczyźnie synonimami. Podczas gdy wampir ulegał ciągłym literackim, oderwanym od źródeł metamorfozom, których efekty widzimy w kulturze popularnej, upiór długo zachowywał swoje pierwotne, archaiczne cechy i na terenach dawnej Rzeczypospolitej wciąż był postacią budzącą grozę. Tak było jeszcze w międzywojniu. Potem zapomnieliśmy o naszych upiorach.
Może nie do końca, skoro „Wiedźmin” jest tak popularny?
– „Wiedźmin” to dobry przykład twórczego potencjału polskich materiałów etnograficznych. Andrzej Sapkowski, tworząc swoje debiutanckie opowiadanie, bazował na ludowym podaniu o królewnie-strzydze, którego kilkanaście wariantów w XIX wieku zapisali pionierzy polskiej etnografii. Słowo „strzyga” było niczym innym jak synonimem „upiora” – określeniem człowieka o dwóch duszach, z których po śmierci jedna pozostaje w ciele i ożywia trupa.
Jak to się stało, że wampir wygryzł upiora?
– To wynik przypadku. Pod koniec drugiej dekady XVIII wieku Habsburgowie przejęli część terenów Serbii od imperium osmańskiego. Wtedy to cesarscy urzędnicy dowiedzieli się, że miejscowa ludność wierzy w żywe trupy, które piją ludzką krew i zarażają ofiary wampiryzmem. Zaczęli o tym raportować do Wiednia, nazywając zjawisko lokalnym słowem „wampir”, które niekoniecznie było popularne nawet na Bałkanach, a w istocie jest po prostu zniekształceniem „upiora”.
Te doniesienia wystarczyły, aby zdominować wyobraźnię Europy, a słowo „wampir” przesłoniło naszego „upiora”. A przecież przypadków upioryzmu na terenie dawnej Rzeczypospolitej były setki, za ich zagłębie uważano w XVIII wieku dzisiejszą Ukrainę. O upiorach dyskutowali paryscy erudyci – na łamach magazynu „Mercure Galant” rozważali, co to są te strzygi z Polski.
Może ten wypijający krew wampir miał większy potencjał działania na wyobraźnię?
– Do jego spopularyzowania przyczynili się przede wszystkim lord Byron i jego osobisty lekarz − i najpewniej kochanek − John William Polidori, autor opowiadania „Wampir”. Wejście wampira do literatury i masowej kultury nastąpiło w roku 1816, tzw. roku bez lata, gdy Europę ogarnęły anomalie pogodowe.
W willi nad Jeziorem Genewskim zebrała się angielska złota młodzież z Byronem na czele. Wpadli na pomysł turnieju układania strasznych opowieści. Byron opowiadał o swojej podróży na południe Europy, gdzie zetknął się z wierzeniami w greckie upiory, tzw. vrykolakas. Poetycka młodzież słuchała i w efekcie powstały dwa emblematyczne dzieła, które do dziś definiują narrację grozy: „Frankenstein” Mary Godwin-Shelley i „Wampir” Polidoriego.
Polidori swojego tytułowego wampira wystylizował na Byrona. Tak, ten wampir, blady arystokrata w czarnej pelerynie, to Byron i jako taki został przekalkowany przez popkulturę.
W tym samym czasie na terenach dawnej Rzeczypospolitej chłopi wciąż wierzyli w „prawdziwe” upiory, nadal z nimi walcząc, ucinając im głowy lub paląc ich ciała.
Literacki wampir to arystokrata o demonicznej seksualności, podczas gdy typowy polski upiór to chłop z czerwoną gębą – dla salonowych, mieszczańskich konsumentów kultury wybór był tu oczywisty.
Po czym jeszcze rozpoznawano upiora?
– Za życia czy po śmierci upiór mógł mieć włosy układające się w dwa czubki na głowie, włosy na piersi, ale ich brak pod pachami i na genitaliach. Miewał znamiona
– zwłaszcza w kształcie nożyc, które na Śląsku i w Małopolsce były przejawem etymologii ludowej. Tam upiory nazywano strzygami i strzygoniami, stąd skojarzenie ze „strzyżeniem”.
Najważniejsze symptomy pojawiały się przy narodzinach. Na przykład narodziny w czepku, czyli z pozostałością błony płodowej, to w zasadzie na całym świecie oznaka tego, że przyszło na świat dziecko o nadnaturalnych zdolnościach. Na Kaszubach wierzono, że jest to niezawodny znak wieszczego – tym słowem określano tam upiory. „Czepek” zachowywano, suszono, palono i popiół z wodą podawano dziecku do wypicia, żeby je uchronić przed pośmiertnym losem upiora.
Podejrzane też było niemowlę z zębami.
– To był drugi, po czepku, przyrodzony znak upioryzmu. W 1933 roku w całej Polsce prasa informowała o szokującym zabójstwie we wsi Nowe Chrusty pod Łodzią. Gospodarzowi Marcinowi Sosze urodził się synek, kumoszki zaczęły plotkować, że dziecko jest strzygą, bo ma zęby. Wobec tego Socha odciął swojemu dziecku głowę siekierą.
Co za okrutny zabobon.
– Ty mówisz „zabobon”, a dla tych ludzi upiór-strzyga był jak najbardziej realnym zagrożeniem. Wierzono, że dziecko z zębami przyniesie nieszczęście całej wsi, więc ojciec musiał je zabić. Ja z tą wiarą nie dyskutuję i jej nie oceniam. Moją książkę otwiera cytat z „Dziadów” Adama Mickiewicza: „Zamiast mitologii są naoczne świadki”.
Mogę tylko powiedzieć, że nie da się przeanalizować tego fenomenu, tych setek opisanych przykładów, które odnalazłem w źródłach, próbując je zracjonalizować. Nie próbuję tego wyjaśniać zbiorową histerią, pochówkiem osób w letargu, fenomenami medycznymi czy fizjologicznymi.
Ale jak to wszystko tłumaczyć?
– Bardzo ostrożnie wyjaśniam to szamanizmem, aczkolwiek samo słowo „szamanizm” jest bardzo nieprecyzyjne, uważane też za zawłaszczenie kulturowe. Chodzi jednak o pierwotne, jeszcze przedreligijne wierzenia o ciele i duszy, specyficzny ludowy animizm.
Lud wierzył, że dusza może być materialna, że istota ludzka może mieć dwie dusze, z których jedna pozostaje w ciele po śmierci, przybiera jego formę lub jest wręcz z nim tożsama.
To są piękne archaiczne wierzenia, które mają drugie, szamańskie dno, czego byśmy się w Polsce raczej nie spodziewali. Są ludowym buntem przeciwko śmierci i ograniczeniom materii.
Innymi słowy, upiór to szaman?
– Szaman, czarownik, czarownica – tak, na pierwotnym etapie to były te same postacie. Możemy być całkowicie pewni, że rusiński żywy upiór jest w zasadzie słowiańskim szamanem, kimś, „kto wie”. Człowiekiem groźnym, o niezwykłej mocy i zdolnościach, ale czasem ludziom pomocnym.
Semen, którego przykład przywołujesz, żyje sobie na Podolu normalnym życiem rzemieślnika, ale gdy trzeba uspokoić upiora, ludzie przychodzą do niego.
– Zeznanie sądowe Semena Kalienniczenki z 1727 roku to nadzwyczajne źródło, bo przemawia przez nie człowiek, który sam uważał się za upiora – traktując swój upioryzm jako przyrodzone powołanie, a wręcz profesję. Między innymi opowiadał, jak leżąc na grobie żony miejscowego atamana, przez wiele godzin przekonywał ją, aby przestała wychodzić z mogiły i szkodzić ludziom.
Piszesz też o mężczyźnie, który zmarł, ale regularnie wracał do żony.
– Bo upiór nie musiał być tylko zły. Powroty na łono rodziny zdarzały się zwłaszcza małopolskim strzygoniom. Strzygoń po śmierci pomagał rodzinie w gospodarstwie, sypiał z żoną, miewał nawet z nią dzieci. Być może te historie o wracających zza grobu mężach pomagały gospodyniom prowadzić niezależne życie w wiejskiej społeczności. Przyjmowano, że potomstwo „strzygoniowych żon” zostało spłodzone przez zmarłego małżonka, nie można ich było oskarżyć o niemoralne prowadzenie się.
Gorzej, że upiory sprowadzały zarazę.
– I za to okrutnie się z nimi rozprawiano. Masowe polowania na upiory, rozkopywanie grobów i okaleczanie ciał towarzyszyły wielu epidemiom. Z drugiej strony mamy historie rodzinne, jak bezcenne relacje kaszubskie. Umiera ktoś z rodziny i to pociąga za sobą serię chorób lub śmierci kolejnych krewnych. Wtedy uznaje się, że to wina wieszczego (kaszubskiego upiora), którego trzeba odkopać, uciąć mu głowę, zabrać trochę krwi, zmieszać z napojem i wypić. To miało uchronić rodzinę przed zgubnym działaniem żywego nieboszczyka.
Sukces „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego pokazuje, że ludowa kultura dawnej Rzeczypospolitej są źródłem inspiracji dla dzieł dużo ciekawszych niż „wampiryczne” historie z XIX-wiecznej literatury grozy
„Zabrać trochę krwi”?
– Upiór, wieszczy czy strzygoń nie rozkłada się i zachowuje płynną krew. W 1713 roku przed greckokatolickim sądem biskupim w Przemyślu toczył się proces grupy męż
czyzn, którzy odkopali trupa niejakiej Rajny i – cytuję: „głowę ucięli, chusty swoje w tej krwi maczali, z ropą gorzałkę pili, serce z tegoż trupa dobyli i placki z tąż krwią pieczone jedli”.
Bardziej niż same upiory przerażają mnie upiorobójcy.
– Rozumiem, ale pamiętajmy, że do tego rodzaju sytuacji dochodziło w momencie wielkiego kryzysu zbiorowego lub indywidualnego. Jeśli na wieś spadała zaraza lub nieurodzaj, ludzie zaczynali chorować, umierać lub głodować, to wykopanie trupa, ścięcie go, a nawet wypicie jego krwi nie było zabiegiem przerażającym – zwłaszcza gdy wierzono, że pozwoli oddalić zagrożenie.
Najgorsze jest to, że dochodziło do masowych samosądów na ludziach podejrzewanych o bycie upiorem.
– Zapewne do takich samosądów dochodziło dość często, tylko stawały się lokalną tajemnicą. Stara kobieta zakopana żywcem po głowę, którą obłożono chrustem i podpalono. Sprawa oskarżonego o upioryzm Michała Matkowskiego, którego w 1738 roku pobito, wsadzono mu odchody do ust, przyłożono kamienie do uszu i zaciskano, a na koniec żywego jeszcze spalono.
W polskiej historiografii istnieje przekonanie, że Rzeczpospolita była państwem bez stosów. To brązownictwo wynika z niedokładnego spojrzenia na źródła. To, że nie mieliśmy tak wielu jak na Zachodzie oficjalnych procesów czarownic, nie świadczy o tym, że nie prześladowano ludzi oskarżanych o czary lub upioryzm.
Polacy mogliby nakręcić nasze „Ghostbusters”, może mniej komediowe, a bardziej jako horror. To są gotowe scenariusze.
– Bardzo wiele źródeł, do których dotarłem, to gotowe materiały na scenariusz, przedstawiające zupełnie nieznane wydarzenia. Powiedziałbym jednak, że to niekoniecznie horror – dużo częściej dramat, w którym strach i okrucieństwo mieszają się z niesamowitością. Zresztą wątków w stylu czarnej komedii też znalazłem sporo – zwłaszcza w perypetiach amatorskich upiorobójców, którzy sporo pili dla kurażu przed wyruszeniem na cmentarz.
Ten temat sam cię znalazł?
– Nie spodziewałem się jako badacz średniowiecza, że napiszę dwie książki o żywych trupach od nowożytności po XX wiek. Pierwsza powstała na zamówienie Instytutu Adama Mickiewicza – to anglojęzyczna antologia źródeł i krótkie wprowadzenie. Początkowo myślałem, że piszę o „polskich wampirach”, „demonologii” czy „mitologii ludowej”, później zrozumiałem, że to antymitologia, że to zapisy życia, śmierci, lęków i emocji ludzi z krwi i kości, osób odrzuconych przez „wielką historię”.
Zacząłem grzebać w aktach sądowych, rękopisach. Docierałem do źródeł rusińskich zapisanych przez ukraińskich i polskich etnografów, ale ignorowanych przez współczesnych badaczy. Wspaniałym źródłem były dla mnie doniesienia prasowe.
Z nich dowiedziałeś się, że za upiora uznano Adama Mickiewicza. Co za ironia – przecież to on wprowadził figurę upiora do literatury polskiej w II cz. „Dziadów”.
– Natknąłem się na tę informację w galicyjskich gazetach. Po pogrzebie Mickiewicza na Wawelu w 1890 roku przez parę lat rolników dręczyły ulewy. Uznali oni, że to sprawka poety, który był za życia płanetnikiem i jego moc kontrolowania pogody trwa po śmierci. Etnograf Seweryn Udziela nadesłał do jednego z dzienników wypowiedź starej wójtowej z podkrakowskiej wsi. Powiedziała, że Mickiewicza nie ma wcale na Wawelu, ponieważ wyłaził z grobu i robił rozgardiasz w katedrze, wobec czego księża wyciągnęli jego trumnę i puścili ją Wisłą do morza. Dodała, że Mickiewicz musiał być strzygoniem, bo podobno „godoł wiersami”.
Co ciekawe, w tym samym czasie rzeczywiście zdarzały się przypadki, że trumnę domniemanego upiora albo samobójcy, który niezawodnie stawał się upiorem, wykopywano i wrzucano do rzeki. •