Lekcja z Ameryki dla krajów Zachodu
Zachód latami nie doceniał znaczenia prawicowych populistów. Wygrywane przez nich wybory w Europie Wschodniej miały świadczyć o braku dojrzałości tych demokracji. Ryzyko dla całej demokratycznej wspólnoty dostrzeżono dopiero teraz, wraz z wydarzeniami w Waszyngtonie.
Z wydarzeń w nocy ze środy na czwartek najdłużej zapamiętam nie obrazy prawicowego tłumu przebijającego się do Kapitolu, lecz pełne oburzenia reakcje prezenterek w CNN, że tacy ludzie w ogóle istnieją. „To okropne! Czy ci ludzie owładnięci są jakąś paranoją?” – pytała jedna z nich. „Wzajemnie karmią się teoriami spiskowymi, są odporni na fakty” – dopowiadała inna (pierwsza zaś twierdząco potakiwała głową).
Czy to możliwe, że choć amerykańskie społeczeństwo jest głębiej podzielone od polskiego, to dopiero po szturmie na świątynię amerykańskiej demokracji część liberalnych dziennikarzy dostrzegła płynące z tego zagrożenie?
Brytyjski „Guardian” przyczyn popularności prawicowych ekstremistów upatruje w rosnących podziałach ekonomicznych w Stanach Zjednoczonych i rozwarstwieniu społecznym („Spędziłem dekady na pisaniu o nierównościach w Ameryce. Jestem przerażony tym, co zobaczyłem w Waszyngtonie” – pisze w czwartek na łamach brytyjskiego dziennika jeden z amerykańskich profesorów).
Lekcja ze zjednoczenia Niemiec
Przerabialiśmy to już w Europie. W 2017 r., gdy po raz pierwszy skrajnie prawicowa partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) weszła do Bundestagu, Niemcy osłupiały. Wtedy media doszukiwały się przyczyn tej politycznej zmiany w zapóźnieniu gospodarczym wschodnich Niemiec, gdzie ugrupowanie wciąż notuje szczyty popularności. Redakcje posłały na tereny dawnej NRD reporterów, a ci powrócili z wnioskami, że trzeba pochylić się nad troskami „sfrustrowanych mieszkańców – Ossich”, by zakopać podziały.
Jednak te tylko się wzmocniły. Mieszczańska, praworządna część obywateli zakipiała bowiem z oburzenia, że nie zamierza być dla nich wyrozumiała (co w jej przekonaniu miało wiązać się z kolejnymi nakładami finansowymi). I że jeśli „Ronny” (często występujące imię mężczyzny na wschodzie, mające uosabiać typowego frustrata) chce szacunku, niech najpierw douczy się, czym jest demokracja i praworządność. W efekcie dwa lata później AfD miała już reprezentację we wszystkich landach w Niemczech.
„Der Spiegel” zwrócił w czwartek uwagę, że podobny scenariusz jak w Stanach Zjednoczonych mógłby ziścić się w Berlinie. Tygodnik przypomina, jak w listopadzie antyszczepionkowcy i wyznawcy teorii spiskowych zajęli schody Reichstagu, chcąc go szturmować. „Choć rów w niemieckim społeczeństwie nie jest tak głęboki jak w Stanach Zjednoczonych, to myli się ten, kto sądzi że jesteśmy odporni” – pisze Philipp Wittrock.
Węgierskie media oskarżają Bidena
Warto, by zwolennicy demokracji liberalnej na Zachodzie spojrzeli na Wschód, gdzie populiści są już od kilku lat u władzy. Tu już nawet media bywają nimi tylko z nazwy. Stacja TVP Info, propagandowy organ PiS, porównała szturm wyznawców spiskowych teorii na Kapitol z okupacją Sejmu przez polską opozycję.
Węgierskie prorządowe i partyjne media ronią zaś łzy nad przegraną Trumpa. Portal Pesti Sracok ubolewa, że Biden został zaprzysiężony, choć „wielu kwestionowało ostateczny wynik wyborów”. Propagandowy portal Origo ocenił zaś wydarzenia na Kapitolu jako skandaliczne, jednocześnie dodając, że to „chaos spowodowany nadchodzącą prezydenturą Joego Bidena”.
Mediom Orbana wyszło więc, że to, co stało się w czwartek, jest „winą Bidena”. Na taki wniosek nie wpadł nawet Donald Trump.
+