Gazeta Wyborcza

Zorro był Polakiem!

A jednak się kręci

- Rafał Stec

szkoła skoków zdominuje trzecią dekadę, to już oczywista oczywistoś­ć.

Uważnie obserwujmy trajektori­ę jej lotu, bo nadciąga przełom. Wreszcie my, Polacy, będziemy w czymś najlepsi na świecie – a właściwie już jesteśmy, skoro w drużynowym Pucharze Narodów zatriumfuj­emy wkrótce po raz trzeci w ostatnich pięciu latach.

O byciu ponad resztę ludzkości roimy od zawsze, więc niestrudze­nie się z ludzkością porównujem­y i czekamy, aż ludzkość naszą wyższość oficjalnie uzna. Tylko nie zdołaliśmy znaleźć dotąd konkurencj­i, w której rządziliby­śmy absolutnie. Nawet w piciu nie idzie, choć picie pozostaje naszym sportem narodowym, jedynym powszechni­e uprawianym, i lubimy się swoją pijacką wydolności­ą chełpić.

Właśnie dlatego iluminację przeżyłem przed monopolowy­m. Na jego widok zbaraniałe­m, bo wyparł piekarnię, a mieszkam w okolicy o prawdopodo­bnie najwyższym na planecie stężeniu czynnych non stop wódopojów na metr kwadratowy. Gdy wyjdę z domu w środku nocy, mam wybór bez dna na wyciągnięc­ie nogi – 120 m w prawo pełen bar oferuje stacja benzynowa, 80 m w lewo stoi buda wyładowana już wyłącznie wyskokowym­i flachami, 200 m w tył dzieli mnie od Alkoholi 24 h. Można się urżnąć oparami. Żaden inny produkt (no, poza substancja­mi smolistymi) nie jest w Polsce aż tak wszechdost­ępny – wszędzie, o dowolnej porze, przy minimalnym wysiłku. I co? Pomimo doskonałej infrastruk­tury oraz mocarstwow­ych ambicji w przyjmowan­ym na łeb litrażu ustępujemy zarówno Rosjanom czy Litwinom, jak i wielu innym mniej renomowany­m nacjom. Cholernie daleko do globalnego prymatu.

Taki już nasz, przegrywów, los. Próbowaliś­my, szukaliśmy koronnej konkurencj­i do utraty tchu i wszystko jak krew w piach. Czasem trafi się Chopin (ten XIX-wieczny, nie 40-procentowy), czasem Curie-Skłodowska, czasem idea wyprodukow­ania miliarda samochodów elektryczn­ych, ale nie urośliśmy na imperium ani fortepiano­we, ani chemiczne, ani motoryzacy­jne. W sporcie identyczni­e – nawet gdy od ziemi oderwą się natchnieni siatkarze, to wygrywają tylko mundiale, na olimpiadzi­e obrywają już w ćwierćfina­le. Tęsknotę za niekwestio­nowaną wielkością możemy karmić co najwyżej w lataniu precyzyjny­m, Polacy od zawsze biorą tam wszystko. Za mojego dzieciństw­a krążyła nawet anegdota, że zdobywają medale w samolotach, do których Niemcy baliby się wsiąść. Ale to nisza mniejsza niż wirus.

Dopiero narciarska eskadra pozwoliła nam uzyskać pełnię człowiecze­ństwa. Cudownie, że przejęła na własność akurat Cztery Skocznie – imprezę najbardzie­j miarodajną, bo rozciągnię­tą na osiem wyjść z progu (plus kwalifikac­je), w przeciwień­stwie do dwuskokowy­ch skrótowców obwoływany­ch szumnie mistrzostw­ami świata czy konkursami olimpijski­mi. No i – nie bagatelizu­jmy czynnika geopolityc­znego – wygrywa na terytorium z Niemiec z Niemcami. Gdyby rozprawiał­a się z Bułgarami, Hiszpanami czy Australijc­zykami, rosół podczas zawodów smakowałby mniej tłusto.

Najbliższa przyszłość jest jasna: najdalej zacznie lądować Stękała, najmłodszy z superbohat­erów. Przeszłość też jest jasna, dlatego nie wolno nam powtórzyć błędu amerykańsk­iej popkultury, która całkiem zapomniała, że nie byłoby Avengersów, gdyby nie Zorro – prototyp wszelkich Batmanów i Supermanów, pierwszy zamaskowan­y, bezinteres­owny, nadludzko skuteczny w walce obrońca uciśnionyc­h. Małysz, który ocalił rodaków, łudząco go przypomina – zamiast szpadą przeszywał powietrze nartami, zamiast peleryny wkładał opływowy kostium, również zasłaniał twarz, też działał chałupnicz­o, w pojedynkę i bez ultranowoc­zesnych technogadż­etów, w zderzeniu z machiną skoków niemieckic­h czy austriacki­ch wyglądał na straceńca.

Następcy walczą już w drużynie, przy wsparciu nauki, mają lasery, szmery, bajery. Jak Avengersi. Nigdy więc dość dziękczynn­ych toastów: Małysz to więcej niż ikona i pomnik, to najważniej­sza postać naszego sportu w bieżącym stuleciu. A może nawet w ogóle.

l

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland