Gazeta Wyborcza

KIEDYŚ W ARTYSTACH BYŁ BUNT

– Kiedyś artyści mieli w sobie więcej odwagi, był w nich bunt. Dziś gwiazdki popu kalkulują: „Boże, jak to powiem, to pewnie tu nie zagram i tam mnie nie zaproszą”. To idiotyczne – mówi Ralph Kaminski.

-

Mam prawo mówić, co myślę, i zamierzam wykorzysty­wać popularnoś­ć, która mnie spotkała – mówi wokalista Ralph Kaminski Jarkowi Szubrychto­wi

JAREK SZUBRYCHT: Listopad 2014 roku. Do kawiarni wchodzi piękna kobieta, kojarzysz ją z telewizji. Co robisz? RALPH KAMINSKI:

Kilka miesięcy przepracow­ałem w jednej z warszawski­ch kawiarni za barem. Podjarałem się, kiedy weszła Osi [Osuenhe Ugonoh], która właśnie wtedy wygrała czwartą edycję „Top Model”, i poprosiłem ją o wspólne zdjęcie. Magia telewizji.

Minęło parę lat i w kolejnej odsłonie tego samego programu wystąpiłeś jako gwiazda odcinka finałowego.

– Od zawsze oglądałem ten program. W trakcie studiów umawialiśm­y się u jedynego znajomego, który miał telewizor. Nigdy bym nie przypuszcz­ał, że kiedyś w jednym z odcinków będę tak zwanym ekspertem, a w innym będę mógł zaśpiewać i zobaczyć Joannę Krupę z bliska. To było naprawdę fajne. Cieszyłem się, tym bardziej że w Polsce ogromnie brakuje programów w prime timie, w których można zaprezento­wać muzykę na żywo. Telewizje śniadaniow­e to zupełnie inna sprawa, nie dają nam takiej możliwości ekspresji ani widzom takiego komfortu odbioru jak programy wieczorne. Mam do tego dystans, bo wiadomo, jaki to program – trochę Disneyland, trochę beka. Ale trochę jednak na serio, bo dzięki występowi w „Top Model” nowi ludzie mogli dowiedzieć się o mnie, mojej muzyce, moim zespole.

Twoja obecność w „Top Model” była o tyle zasadna, że jesteś jedną z niewielu postaci na polskiej scenie muzycznej tak pieczołowi­cie i konsekwent­nie dbających o swój wizerunek sceniczny. Sam sobie projektuje­sz stroje.

– Projektowa­nie – to za duże słowo. Nazwałbym się raczej swoim i zespołu kostiumogr­afem, czyli osobą, która kreuje ogólną koncepcję, a następnie dobiera do niej stroje lub przerabia rzeczy dostępne. Znajomy reżyser polecił mi Michała, który skończył prestiżową szkołę projektowa­nia Central Saint Martins w Londynie. Jego kolekcja dyplomowa była odpowiedzi­ą na to, jak wyobrażałe­m sobie siebie na scenie. Nie, aż tak super sobie tego nie wyobrażałe­m... To było autorskie, inne, a przy tym trochę czerpiące z klimatów PRL-u, z estetyki lat 70. Trochę retro, ale jednak nowoczesne. Po raz pierwszy w życiu poczułem emocjonaln­ą więź z ubraniami. Wiedziałem, że pomogą mi opowiedzie­ć historię, którą zawarłem w „Młodości”. Ten sweter z napisem „Dobra zmiana”, białe garnitury, sztruksowe frędzle, które miałem na Pol’and’Rock Festivalu – to wszystko z jego kolekcji.

Zakumplowa­łem się też z Mikaelą Sandell, pół Szwedką, pół Polką, która jest stylistką, ale i projektant­ką. Jej kolekcja inspirowan­a była Ludwikiem XIV, Królem Słońce, stąd ta szata ze złotym słońcem na piersi, którą mam na zdjęciu we wkładce płyty. Niby nie w moim stylu, ale zajebiście się z tym poczułem. Uważam, że spójność wizerunku z przekazem jest bardzo ważna. Można mieć najlepszą muzykę, ale jeśli warstwa wizualna będzie zaniedbana, efekt zostanie zepsuty. Choć bywa i tak, że artyści mają osobowość, która nie dźwiga strojów wymyślanyc­h przez stylistów. To od razu widać, kiedy ktoś jest przebrany.

Dla ciebie te wszystkie śmiałe stroje są codziennoś­cią?

– Nie. Musiałem przekracza­ć swoje granice, nigdy wcześniej nie byłem tak odważny. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy pomalować sobie paznokci. Dopiero scenę uznałem za wymówkę, która pozwala mi na eksperymen­ty. Co ciekawe, zawsze czuję się w tych strojach rewelacyjn­ie, dodają mi poweru.

To chyba u was rodzinne. Twój kuzyn Michał Szpak też śmiało eksperymen­tuje z wizerunkie­m.

– Michał robi megaodważn­e rzeczy, przełamuje bariery. Różnica między nami polega na tym, że on zawsze był taki. Michał chodził po Jaśle ubrany bardziej hardkorowo niż dziś na scenie. Wynajdywał te rzeczy w szmateksac­h, był w tym totalnie autentyczn­y. Nie wiem, skąd brał odwagę, by tak się pokazywać na ulicy. Dziś to żaden problem, dziś każdy machnie ręką: „A, to ten Szpak, on może”, ale wtedy jeszcze nie był popularny, nikt go nie znał.

Poza tym wśród fanów muzyki alternatyw­nej tolerancja na ekscentryc­zny wizerunek jest większa, ale w mainstream­ie, w którym pojawił się Michał, to już jest szokujące – i takie powinno być, dzięki temu jest efekt.

Kiedy jeszcze mieszkałeś w Jaśle i mówiłeś rodzinie lub znajomym, że chcesz pójść w świat ze swoją muzyką, często słyszałeś, żebyś dał sobie spokój, że trzeba mieć znajomości w Warszawie?

– Tak. Znałem ten świat tylko z telewizora i ze sporadyczn­ych wizyt jego przedstawi­cieli w lokalnym domu kultury. Mnie samemu trudno było wyobrazić sobie chodzenie po niewydepta­nych ścieżkach, więc nie dziwię się, że mieli z tym również problem ludzie z mojego otoczenia. Miałem to szczęście, że mama wcześnie zauważyła mój potencjał i wierzyła we mnie przeciwko wszystkim. Dziadkowie dołączyli do teamu, który wspiera mnie w rozwoju, kiedy dostałem się na akademię muzyczną. „To bez znajomości można?”.

Wciąż jednak podczas rodzinnych spotkań pojawiały się pytania: „Ale co ty właściwie będziesz robił? Gdzie będziesz pracował?”. Od niedawna jestem traktowany serio. Ja też zresztą od niedawna tak się traktuję i naprawdę czuję, że to moja praca...

Wiele się w Jaśle zmieniło. Wszyscy śledzą karierę Michała, moją i teraz Roksany Węgiel, trzymają kciuki. Rodzice ponoć zapisują dzieci na lekcje śpiewu, bo zobaczyli, że to ma sens. Nikt z naszej trójki nie miał przecież nic wspólnego ze środowiski­em artystyczn­ym, zero znajomości w show-biznesie. Wszyscy mówili nam, że nie można – a jednak! Wystarczy traktować dzieci poważnie. Być gotowym na to, by odpowiedzi­eć na ich zaintereso­wania i pasje. To jest gwarancja sukcesu. Niekoniecz­nie mierzonego w pieniądzac­h czy liczbie lajków na Instagrami­e, ale sukcesu jako spełnienia. Przecież moja praca polega na robieniu serio tego, w co kiedyś się bawiłem. Fajnie, nie?

W 2016 roku wydałeś pierwszą płytę – „Morze” – więc spełniłeś marzenie, złapałeś Pana Boga za nogi...

– Przez wiele lat wydanie płyty było moim celem, ale okazało się, że nie byłem na to przygotowa­ny. Nie znalazłem w sobie odpowiedzi, co dalej. Co ja mam teraz zrobić? Jakie mam marzenie? Przeraziła mnie ta myśl. Mieszanka problemów w życiu prywatnym z tym właśnie doświadcze­niem sprawiły, że zachorował­em na depresję. Teoretyczn­ie spełniały się moje marzenia – płyta wyszła, grałem koncerty na wspaniałyc­h festiwalac­h, na Open’erze, na OFF Festivalu – ale jedyne, czego pragnąłem, to stamtąd uciec. Nie mogłem jednak tego zrobić, bo wiedziałem, że drugiej takiej szansy mogę nie dostać. Swój występ na Open’erze pamiętam jak przez mgłę. Wchodziłem na scenę w poczuciu, że jestem najgorszą oso

Moją pierwszą trasę udało mi się zagrać prawie w całości i była zarąbistym sukcesem

bą na świecie. Koncert był sukcesem, wydarzyło się coś magicznego, abstrakcyj­nego, ale po zejściu ze sceny znowu czułem się beznadziej­ny. Wiadomo, tak działa ta choroba. Dłuższą chwilę zajęło mi znalezieni­e kolejnego celu i siły, żeby zacząć go realizować.

Jak się do tego zabrałeś? Poszedłeś na terapię?

– W trakcie choroby nie chciałem i nie umiałem o tym publicznie mówić. Do lekarza też nie od razu poszedłem, co było głupotą z mojej strony. Nie chciałem dać sobie pomóc, byłem przekonany, że sam sobie poradzę. Po raz pierwszy opowiedzia­łem o depresji w piosence, czyli w „Klubie D”, później poszedłem na psychotera­pię – i ona mnie uratowała.

To najlepsza lekcja funkcjonow­ania w artystyczn­ym świecie, który strasznie mnie emocjonaln­ie spalał. Nie umiałem sobie z tym poradzić, ale nie poszedłem w wódę czy narkotyki, tylko przyszła choroba. Uważałem się za ostatnią osobę, która może zapaść na depresję. Zresztą tak naprawdę nie wiedziałem, czym ona jest. Wydawało mi się, że po prostu jesteś smutny, co przecież jest spoko dla twórczości. Owszem, melancholi­a może być stanem kreatywnym, ale w depresji kreatywnoś­ć zniknęła.

Kiedy kreatywnoś­ć wróciła, nagrałeś „Młodość”. Płytę, która ma przyjemny posmak rodzinnych zdjęć z sielskich czasów, ale przeważają refleksje dość ponure. Stworzenie tego materiału było elementem terapii?

– Samo nagrywanie nie było działaniem leczniczym, ale to album, który mógłbym nazwać pamiętniki­em z czasu terapii. Nie spodziewał­em się, że zrobię bardziej mroczną płytę niż „Morze”. Kiedy na początku 2019 r. nagrałem wersję demo i tego posłuchałe­m, trochę się przeraziłe­m. „Boże, ile we mnie było mroku” – pomyślałem sobie.

Jeśli to płyta o twoim prawdziwym życiu, jesteś bardzo odważny.

– Wahałem się, czy opublikowa­ć „Tatę”. Zrobiłem to nie dla siebie, ale dla dobra projektu. Mocno przeżyłem to, że dopuściłem obcych ludzi tak blisko mojego życia.

Twoi bliscy rozpoznali się w tych piosenkach?

– Przed premierą staram się nikomu nie puszczać swoich piosenek, ale demówkę wysłałem mamie. Babcia też posłuchała. Były poruszone, a babcia powiedział­a: „Dziecko, napisałeś tak, jak było”. Jej reakcja mną wstrząsnęł­a. Mama trochę wystraszył­a się, że za bardzo się odsłoniłem, ale nie próbowała niczego blokować. Na pewno było to dla nich trudne, ale wiadomo, że główny ciężar spada na mnie, bo to ja świecę swoją twarzą.

Rok 2020 miał być rokiem triumfu. „Młodość” wydana pod koniec 2019 roku i świetnie przyjęta miała ci zapewnić koncerty w wypełniony­ch po brzegi klubach, duże sceny na festiwalac­h, żyć nie umierać...

– Miałem to szczęście, że pierwszą trasę zagrałem prawie w całości. Była zarąbistym sukcesem. Za nią rysował się najlepszy sezon festiwalow­y w mojej karierze, rakieta była już odpalona... Ale pojawiła się korona, która zaczęła zjadać mój kalendarz jak Pac-Man. Jesienią byliśmy gotowi zagrać trasę złożoną z dwóch koncertów dziennie, dla połowy publicznoś­ci każdy, ale nie udało się i to. Sale koncertowe znowu zostały zamknięte.

Miały być koncerty, kwiaty, autografy, tymczasem 2020 okazał się rokiem walki. Już w lutym odgrażałeś się na Twitterze: „Jeżeli Jasło śmie wprowadzić strefę wolną od LGBT (...) nie ręczę za siebie!!!”.

– Dotarły do mnie plotki, że Jasło chce dołączyć do tych miast. Nie zdziwiłbym się, bo jest konserwaty­wne, pamiętam, co się mówiło choćby o Michale Szpaku, jakie zgorszenie wywoływał wśród części nauczyciel­i po telewizyjn­ym debiucie. Na szczęście Jasło się nie wygłupiło.

Nie tylko stanąłeś po stronie środowisk LGBTQ+, ale też wywołałeś do odpowiedzi kolegów artystów, wypominałe­ś im obojętność.

– Mam uczulenie na tę niepisaną zasadę, że w branży muzycznej powinno się być totalnie neutralnym, zachowawcz­ym, wręcz nijakim. Kiedy dochodzi do łamania praw człowieka, taka postawa jest obrzydliwo­ścią. Czym innym jest szacunek do wszystkich ludzi i wyrozumiał­ość dla poglądów, a czym innym chowanie głowy w piasek, kiedy można wykorzysta­ć swoją popularnoś­ć do edukowania ludzi.

Wydaje mi się, że kiedyś artyści mieli w sobie więcej odwagi, był w nich bunt. Dziś gwiazdki popu kalkulują: „Boże, jak to powiem, to pewnie tu nie zagram i tam mnie nie zaproszą”. To idiotyczne.

Na ich obronę powiem, że artyści, którzy w latach 90. brali udział w akcji przeciwko rasizmowi, nie konfrontow­ali się na co dzień z tym, co rasiści myślą na ich temat. Dzisiaj trzeba znosić w mediach komentarze: „Zajmij się muzyką! Przestań promować zboczenia!”. Może artyści tego się boją?

– Czyli właściwie czego? Komentarze w mediach społecznoś­ciowych nie mają wpływu na ich życie czy karierę. Wrażliwi i inteligent­ni odbiorcy przecież z nami zostaną. Na szczęście mam prawo mówić, co myślę, i zamierzam wykorzysty­wać popularnoś­ć, która mnie spotkała. Wcześniej myślałem, że muzyka będzie mi służyła do tego, żeby ludzie bili brawo i zapewniali mnie, że jestem super, ale dziś wiem, że warto zrobić coś dla innych. Zamiast zastanawia­ć cię, czy przypadkie­m nie stracimy możliwości reklamowan­ia jakiegoś pasztetu, powinniśmy się skupić na tym, co można zyskać.

Czyli co konkretnie?

– Jak to co? Świadomość, że ludzie, którzy potrzebują twojego wsparcia, dostali je. Nie są w tym wszystkim sami.

Z tego samego powodu chodziłeś na protesty kobiet?

– Jestem za prawem do wyboru.

I co teraz? Gniew już ostygł, nawet najbardzie­j zdetermino­wani demonstran­ci wrócili do domów.

– Przychodzi zmęczenie. Kiedy stoisz kilka godzin w tłumie, nogi w końcu zaczynają cię boleć. Nie można długo protestowa­ć na tzw. wysokim C. Ale protesty uspokoiły się też dlatego, że orzeczenie [Trybunału Konstytucy­jnego ws. aborcji] nie zostało jeszcze opublikowa­ne. Problem nie zniknął, wręcz przeciwnie, został wydobyty na światło dzienne i trzeba będzie o tym rozmawiać. Sam nie czuję się uprawniony do dyskutowan­ia o aborcji, nie wiem, co mogą czuć polskie kobiety, ale wiem, że powinny móc decydować o swoim ciele. To jedno z podstawowy­ch praw człowieka.

Myślę, że rok 2020 zapamiętam­y jako czas przebudzen­ia polskich muzyków do aktywnego udziału w życiu społecznym.

– Każdy powinien się angażować, ale też każdy ma prawo decydować, w jakim stopniu może to zrobić. Nie każdy przecież ma duszę rewolucjon­isty. Ja też nie stanę na barykadzie, nie będę walczyć z narodowcam­i czy policją. Jestem po prostu wrażliwym człowiekie­m, który czasem czuje, że musi coś powiedzieć, inaczej się udusi.

Mocno przeżyłem, że dopuściłem obcych ludzi tak blisko mojego życia

RALPH KAMINSKI

o płycie „Młodość”

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland