Dlaczego Boniek wylał Brzęczka. I po co
Jerzy Brzęczek jako nasz pierwszy w historii selekcjoner nie pojedzie na imprezę rangi mistrzowskiej, na którą awansował. To decyzja szokująca. Nie dlatego, że wylany selekcjoner rokował – podejrzewaliśmy raczej, że gdy piłkarzom coś wychodzi, to nie dzięki Brzęczkowi, lecz pomimo Brzęczka. Osłupieliśmy więc dlatego, że trener został potraktowany wyjątkowo bezwzględnie. Znienacka wystawiony za drzwi.
Nawet Leo Beenhakker, który o utracie posady dowiedział się z telewizji, przeczuwał wówczas, co go czeka. Poniósł bolesną klęskę ze Słowenią na pożegnanie przegranych eliminacji mundialu, działacze PZPN od dawna okazywali mu otwartą wrogość.
Za Brzęczkiem wstawiał się sam prezes związku, który twierdził, że selekcjoner „zrealizował wszystkie cele”.
Przedłużył mu kontrakt (miał wygasnąć z końcem 2021 roku), a gdy jesienią „Wyborcza” pytała, czy rozważa tu zmianę, odparł: „To tylko i wyłącznie medialne igrzyska. Nie ma tematu”.
Szacunek kapitana. Jeszcze w grudniu Brzęczek snuł więc plany na przyszłość. Mówił, że wybrał podstawowego bramkarza reprezentacji (nazwisko zachował w tajemnicy), opowiadał o strategii przygotowań do przełożonego Euro 2020. I bronił sposobu, w jaki rozwija drużynę.
On przez całą kadencję znajdował się w głębokiej defensywie. Gdy wygrywał eliminacje do mistrzostw kontynentu, zwracaliśmy uwagę, że od stylu gry reprezentacji bolą zęby, choć spadli jej z nieba rywale rozczulająco słabi. I że na Euro zaprasza się już każdego, kto umie w miarę przyzwoicie kopnąć piłkę. Gdy Brzęczek utrzymał kadrę w elicie Ligi Narodów, wypominaliśmy mu tchórzliwy plan na wyjazdowy mecz z Holandią lub porażającą bezbronność w zderzeniu z Włochami. Irytował wysilonym optymizmem, a piłkarzy czasami wręcz obrażał – gdy wypominał im, że grają „tylko” w drugiej lidze angielskiej albo wyrażał nadzieję, że w przyszłości Piotrowi Zielińskiemu wreszcie „przeskoczy coś w głowie” i będziemy mieli z niego pożytek.
Nawet jeśli za tymi wypowiedziami kryły się dobre intencje, to selekcjoner szkodził sprawie nieporadną komunikacją – brakowało mu kompetencji na jego stanowisku podstawowej. Rozpylał destrukcyjne emocje. Ewentualnie wywoływał zbiorowy rechot, gdy podpisywał się pod biografią przyrównującą go do Kazimierza Górskiego. To nie był klimat zwiastujący wygrywanie.
A jeszcze działał Brzęczek w skomplikowanych okolicznościach, bo miał w kadrze Roberta Lewandowskiego – gracza najlepszego na świecie, a zarazem bezlitośnie szczerego w recenzowaniu trenerów. Odkąd znacząco „pomilczał” w słynnym miniwywiadzie w TVP, wątpiliśmy, czy kapitan w ogóle szanuje selekcjonera.
Margines błędu: zero. W rozterce tkwimy nadal. Nie wiadomo, czy Bońka natchnęła zimna logika, czy zareagował impulsywnie, ryzykancko – odpowiedź zależy również od nazwiska następcy. Jeśli podjął decyzję merytorycznie przekonującą, to nie warto rozpaczać, iż powinien był ją podjąć nazajutrz po ostatnim jesiennym meczu. Nie ma złych chwil na mądrą zmianę, a zimą selekcjoner i tak pozostaje bezczynny.
Na razie pewne jest tylko to, że prezes znów umocnił wizerunek solisty, który trzyma władzę absolutną – autorski plan realizował potajemnie, zaskoczył nawet najbliższych współpracowników. I nie waha się posłać następnego selekcjonera w szaloną podróż.
Spójrzmy bowiem w przyszłość: na następne zgrupowanie kadrowicze zlecą się w poniedziałek, 22 marca; we wtorek odbędą inauguracyjny trening pod nadzorem nowego selekcjonera; w środę polecą do Budapesztu; w czwartek rozegrają tam kluczowy mecz w eliminacjach mundialu.
A może nawet nie kluczowy, lecz rozstrzygający. To z Węgrami mają bowiem rywalizować Polacy o pozycję wicelidera grupy, która pozwoli bić się o zaproszenie na turniej w barażach. Anglia – z nią zmierzą się na Wembley sześć dni po wypadzie do Budapesztu – wydaje się poza zasięgiem. Nie będzie żadnych prób, sparingów. Będzie świadomość, że jeśli piłkarze schrzanią początek kwalifikacji mundialu, to na kolejne zgrupowanie, tuż przed Euro 2020, przylecą zdołowani – zagrożeni osunięciem się w otchłań na kilka lat.