Jak ożywić dzieci w pandemii
– Z badań wiemy, że 40 proc. dzieci wymaga pomocy psychologicznej. Kto jej udzieli? Znajdzie się tylu specjalistów? Trzeba im pomóc inaczej – mówi prezeska Fundacji Rozwoju Dzieci i zachęca do udziału w akcji „Dzieci mają wychodne”.
Żłobki, przedszkola i szkoły pozostaną zamknięte do 18 kwietnia. Co dalej? Dowiemy się od rządu w przyszłym tygodniu. – Jestem przekonany, że od kwietnia wrócimy do nauki stacjonarnej i w przedszkolach, i w szkołach – zapewnił na antenie portalu PolskieRadio24.pl minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Dodał, że w jego przekonaniu rok szkolny dokończymy stacjonarnie.
W tym samym tonie wypowiadał się minister zdrowia Adam Niedzielski podczas środowej konferencji: – Mam nadzieję, że jeszcze w kwietniu przedszkola i klasy I-III wrócą do nauczania – przedszkola w trybie zwykłym, a klasy I-III – co najmniej w trybie hybrydowym.
Powrót do szkoły. Co mówią naukowcy?
Szybki powrót do normalności uzależniony jest jednak od stanu epidemii i kondycji służby zdrowia.
Prof. Magdalena Marczyńska z Rady Medycznej, specjalistka chorób zakaźnych wieku dziecięcego z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, przyznała w rozmowie z „Wyborczą”, że dzieci chorują tak samo jak dorośli. – Te dane są proporcjonalne. A wzrost obserwowaliśmy po otwarciu klas I-III. Dużą rolę odgrywa mobilność, ruch związany z zawożeniem dzieci do placówek – tłumaczyła.
Prof. Marczyńska podkreślała, że żłobki, przedszkola i szkoły powinny pozostać zamknięte tak długo, aż nie ustabilizuje się sytuacja w służbie zdrowia. – Istotne jest, iloma łóżkami z respiratorami dysponujemy. Innym wskaźnikiem jest też wyszczepienie ludzi powyżej 60. roku życia. Bo to oni są najbardziej narażeni na ciężki przebieg choroby – dodała.
Z kolei prof. Tyll Krüger z Katedry Automatyki, Mechatroniki i Systemów Sterowania Politechniki Wrocławskiej i grupy MOCOS uważa, że do końca maja nie powinniśmy luzować obostrzeń. – Obostrzenia trzeba wprowadzać dwa tygodnie wcześniej, niż robi to rząd. Politycy, nie tylko w Polsce, reagują za późno – powiedział na antenie Radia TOK FM.
Dzieci mają wychodne!
Tyle że psycholodzy alarmują, że przedłużająca się izolacja dramatycznie obniża samopoczucie i rozwój dzieci. Według danych UNESCO cytowanych przez „DGP” polscy uczniowie należą do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o długość nauki zdalnej.
W ich przypadku trwa ona już 35 tygodni.
Co zrobić, żeby poprawić samopoczucie dzieci podczas kolejnych zdalnych dni? Dać im wychodne! – proponuje Fundacja Rozwoju Dzieci im. Jana Amosa Komeńskiego. Jej akcja „Dzieci mają wychodne” skierowana jest do wszystkich. W szczególności do rodziców młodszych dzieci i dyrektorów żłobków, przedszkoli i szkół podstawowych. Chodzi o to, by zapewnić dziecku jak najwięcej aktywności na zewnątrz. Co najmniej trzy godziny w tygodniu.
Rodzice zachęcani są do tworzenia „wychodnych” grup sąsiedzkich, które będą wspierać się nawzajem. Dyrektorom placówek zaproponuje się ustalenie jednego dnia w tygodniu, który podopieczni spędzą całkowicie na zewnątrz, niezależnie od pogody. „Wychodne” środa czy piątek miałyby na stałe wpisać się w praktykę szkół i przedszkoli.
Dlaczego to takie ważne? Pytamy prezeskę fundacji Monikę Rościszewską-Woźniak.
KAROLINA SŁOWIK: Ta akcja to sposób na przetrwanie kolejnego lockdownu? MONIKA ROŚCISZEWSKA-WOŹNIAK: Niekoniecznie, bo nie ma ona trwać dwa czy trzy miesiące. Stawiamy sobie długofalowy cel, by dzieci więcej, znacznie więcej, przebywały w otoczeniu przyrody.
Teraz mamy ostry stan chorobowy – dzieci są po prostu zamknięte w domach przez ponad rok. I już widzimy tego dramatyczne skutki: psychika po prostu siada, energii im brak. Siedzą w bezruchu, są słabe fizycznie, zaczynają mieć problemy z układem kostno-stawowym.
Nauczyciele też są potwornie wyczerpani intelektualnie i zniechęceni do jakiegokolwiek wysiłku. Gdy oni wszyscy pojawią się w takim stanie w szkole, znowu w ławkach, to będzie dramat. Dlatego mówimy: „Wychodne”.
To takie proste? Lek na wszystkie dolegliwości?
– Ano tak, bo gdzie jest ta energia? W ekranach? W szkolnych murach? W domu z przemęczonymi i zniechęconymi rodzicami? Prawda jest na zewnątrz. Energia słońca, wiosna, budząca się przyroda – to wszystko mówi nam: „Żyj!”. I tego nam właśnie trzeba, żeby dzieci nam ożyły. To nasze pierwsze podstawowe zadanie: sprawić, żebyśmy wszyscy ożyli, skontaktowali się ze sobą, nawiązali ponownie relacje. Mamy poczuć się znowu ludźmi, usiąść na trawie, poczuć wiatr, zimno, ciepło.
Młodsze dzieci rozwijają się głównie dzięki doświadczeniom sensorycznym. I każdy z nas czegoś takiego potrzebuje: nasze ciało kontaktuje się z nami za pomocą zmysłów. Jeśli uaktywnimy nasze zmysły, to uaktywnimy też mózg.
Żeby sobie to uświadomić i zachęcić rodziców i pedagogów do wychodzenia z domów, powstała grupa na Facebooku „Dzieci mają wychodne”.
– Rodzice dzielą się tam swoimi trudnościami i obawami. Ostatnio była dyskusja o tym, jak wyciągnąć na spacer dziecko, któremu nic się nie chce. A ruszyć je musimy. Bo gdy się nie ruszamy, w głowie też nam się nic nie ruszy. Ruch oznacza dotlenienie, nowe myśli, radość. I nie chodzi nam o piętnastominutowy spacerek, tylko o trzygodzinną przygodę!
Tyle rzeczy może zdarzyć się podczas takiej wyprawy! Najlepiej w nieznane. Im więcej niespodzianek, tym większa szansa, że wszyscy się wybudzą. Niech złapie nas deszcz, może uda się zobaczyć jakieś zwierzę, posłuchać ptaków, może trzeba będzie wybrać, w którą stronę pójść. Bez takiej terapii nie ma co do szkoły wracać.
Dlaczego?
– Bo nie ma domu bez fundamentów. Mózg przyciśnięty psychiką nie ma ciekawości świata, nie ma gotowości do nauki, do zmiany. Dominuje lęk, niechęć, znudzenie. Po zdalnym roku dzieci inaczej wyglądają, inaczej się ruszają. Jak można odbudować społeczność klasy, jeśli usadzi się ich z powrotem w ławkach? Przerażające. Na to żadna poradnia nie pomoże.
Jestem psycholożką kliniczną. Z badań wiemy, że 40 proc. dzieci wymaga pomocy psychologicznej. Kto jej udzieli? Znajdzie się tylu specjalistów? Mieszkam w Warszawie, mam znajomości, a nawet ja mam trudności w upchnięciu znajomych dzieciaków w gabinetach. Trzeba im pomóc inaczej: poprzez ruch, budowanie szałasów i przedzieranie się przez krzaki, przez wspólnotę przygód i radości.
Do akcji dołączają żłobki, przedszkola i szkoły.
– Teraz prowadzimy pilotaż z dziesięcioma placówkami z całej Polski. Udział bierze m.in. publiczne przedszkole spod Białegostoku, zainteresowana jest podstawówka w Olsztynie. Mamy kontakt z innymi podstawówkami, przedszkolami i żłobkami, które są gotowe do udziału i piszą nam, że dzieciaki reagują najlepiej na takie zadania, które wymagają wyjścia na zewnątrz: robienia zielników, zbierania kamyków. Dla najmłodszych dzieci wypełnianie zeszytu ćwiczeń przy komputerze przez cały rok to dewastacja umysłowa.
Bez sensownych rodziców, którzy nadadzą kontekst temu wypełnianiu zadań przez internet, dzieciaki się zagubią. One zapamiętają nazwy wiosennych kwiatków, ale tylko w tym wirtualnym wymiarze. Nie połączą same kropek, nie powiążą tego ze swoimi doświadczeniami. One muszą uczyć się przez doświadczenie i własne działanie.
Psycholodzy alarmują, że przedłużająca się izolacja dramatycznie obniża samopoczucie i rozwój dzieci. Polscy uczniowie należą do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o długość nauki zdalnej
Od września chcecie rozszerzyć swoją akcję na większą liczbę placówek.
– Nasz długofalowy cel to upowszechnienie akcji. By w ramach realizacji podstaw programowych każda klasa wychodziła raz w tygodniu na trzy, cztery godziny i realizowała program poprzez doświadczanie w okolicznościach przyrody. Licealiści sami mogą pójść nad rzekę czy w góry, małe dzieci same sobie tego nie zorganizują.
Zgłaszają się do nas szkoły społeczne, które praktykują to już od dawna. A nam w fundacji zależy na tym, żeby to były działania powszechne, żeby wszystkie dzieci miały równe szanse, niezależnie od tego, do jakiej szkoły chodzą i w jakim środowisku wzrastają.
l