Talibowie na rozmowach w Moskwie
Rosję trwoży ekspansja islamistów w opuszczanym przez Amerykanów Afganistanie, która zagraża też jej azjatyckim rubieżom. Kreml stara się wysondować intencje talibów i zaprosił ich na rozmowy do Moskwy.
W stolicy Rosji w czwartek i piątek gościła delegacja biura politycznego talibów, funkcjonującego w Katarze. Wysłannicy ruchu oficjalnie uznawanego przez Rosjan za terrorystyczny usiłowali przekonywać, że Afganistan pod ich rządami nie będzie poddany surowym regułom prawa islamskiego i nie zagrozi sąsiadom.
Talibowie zapewnili, że ich siły podporządkowały już sobie 85 proc. powierzchni kraju. Wojska rządowe po tym, jak Afganistan opuściło już około 90 proc. stacjonujących tam żołnierzy USA, kontrolują jeszcze tylko stolice regionów. Co więcej, wojskowi z formacji prezydenta Aszrafa Ghaniego masowo dezerterują lub z bronią przechodzą na stronę „zwycięskiego” ruchu.
Talibowie opanować mieli także niemal wszystkie dystrykty przy granicach z Turkmenistanem, Uzbekistanem i Tadżykistanem, które to kraje Moskwa uważa za swoją strefę wpływów.
Kreml obawia się, że wkrótce talibowie poniosą rewolucję islamską najpierw do sąsiadów, a potem i do muzułmańskich regionów Rosji w Azji, na Powołżu i na Kaukazie Północnym.
Szahabuddin Delawar, szef delegacji, zapewniał, że „emirat islamski”, a państwem o takim ustroju stanie się teraz Afganistan, ma pokojowe intencje. Nie planuje agresji i „będzie patronować międzynarodowej wymianie handlowej”. Talibowie wytoczą, jak obiecywał, wojnę uprawie maku i handlarzom narkotyków. Bo pragną pokazać światu twarz inną od tej sprzed 20 lat, gdy wysadzili w powietrze wykute w VI wieku posągi Buddy w Bamiamie, zamykali szkoły, szpitale, narzucili kobietom średniowieczne prawa.
Teraz, jak zapewniał Delawar, w dystryktach rządzonych przez talibów placówki oświatowe i lecznicze pracują normalnie, a wszyscy, w tym i kobiety, mogą otrzymywać wykształcenie „od szkoły podstawowej do studiów doktoranckich”.
Talibowie w Moskwie przekonywali, że Rosja nie powinna pomagać Amerykanom w realizacji ich planów zainstalowania baz wojskowych w środkowoazjatyckich republikach graniczących z Afganistanem. Jak twierdzi Aleksiej Wieniediktow, naczelny Radia Echo Moskwy, Kreml jest gotów się na to zgodzić, bo stworzenie łańcucha takich stanic leży w interesie bezpieczeństwa Rosji.
O sytuacji w Afganistanie rozmawiali niedawno w Genewie prezydenci Rosji i USA. O ustaleniach jednak nie poinformowano.
Ekspert: Walka z narkotykami? Przecież oni finansują się właśnie z handlu nimi
Narysowana przez wysłanników talibów wizja „liberalnego emiratu” wcale nie uspokoiła Rosjan. Po własnych bolesnych doświadczeniach sprzed trzech dekad dobrze znają zasady, którymi kierują się politycy i dowódcy wojskowi w Afganistanie i z jaką łatwością wycofują się z danych obietnic.
Dziennik „Moskiewski Komsomolec”, pisząc o piątkowych rozmowach i konferencji prasowej talibów, zauważa, że partnerami Rosjan byli przybysze z Kataru, a nie ludzie, którzy dziś zaczynają decydować o losach „emiratu”. Słowa tych pierwszych nijak nie wiążą tych drugich.
Kompetentną analizę sytuacji w Afganistanie przedstawił w „Nowej Gazecie” Wasilij Krawcow, który zajmuje się tym krajem od ponad 40 lat – najpierw jako szpieg KGB, potem doradca wspieranego przez ZSRR rządu afgańskiego i wreszcie dyplomata w ambasadzie w Kabulu. Krawcow przypomina, że talibowie Al-Kaidę zwykli nazywać „Matką”. A z oddziałami Państwa Islamskiego Chorasan ramię w ramię walczą przeciw wojskom rządowym. Kiedy uda się im zdobyć jakieś miasto, zbierają się na placu centralnym na wspólną uroczystość. Grupują się w oddzielne kolumny – każda pod swoim sztandarem, ale świętują razem.
Ich obietnice walki z narkotykami są czcze, bo lwią część dochodów czerpią właśnie z produkcji i sprzedaży opiatów.
Słowem – należy w nich widzieć coraz większą i groźną siłę. Teraz, o co się zresztą usilnie starają, otacza ich nimb pogromców Ameryki, co podnosi ich znaczenie w oczach islamistów z innych części świata. To pod ich skrzydła ciągną niedobitki ISIS z Iraku czy Syrii. W tym i tysiące bojowników pochodzących ze środkowoazjatyckich republik Rosji. „Nad Afganistan nadciąga ciemność” – pisze Krawcow i ostrzega, że coraz bardziej zagrożone są państwa Azji Centralnej.
Rosja czeka
Jeszcze w kwietniu Stanisław Zaś, sekretarz Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB, sojusz zrzeszający Armenię, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Rosję i Tadżykistan), ostrzegał: „Ewakuacja Amerykanów tworzy zagrożenie dla sytuacji wokół Afganistanu”. Planowano, że wyprowadzanie sił USA będzie trwać do symbolicznego dnia 11 września 2021 r., ale ewakuację, która bardziej przypomina ucieczkę, przyspieszono. Wielka baza Bagram jest już dziś składowiskiem porzuconego sprzętu.
Teraz Tadżykistan, w którym o schronienie poprosiło ponad tysiąc żołnierzy armii afgańskiej wypartych przez islamistów, już zwrócił się do Moskwy o pomoc w powstrzymaniu ekspansji talibów. Putin wsparcie obiecał. Tadżykistan, w którym Rosja ma swoją 201. Bazę Wojskową, jest stosunkowo najlepiej chroniony. Nie można tego powiedzieć o Turkmenistanie, który dzieli z Afganistanem 800 km słabo strzeżonej granicy, a sam grzęźnie w demograficznym, społecznym i gospodarczym kryzysie.
Jak zauważa prof. Roman Siłantiew: „Łatwiej jest wojować na granicy z Afganistanem, niź bić się nad Wołgą”. Ale szef dyplomacji Siergiej Ławrow zapowiedział, że Kreml na razie nie zamierza podejmować żadnych działań wobec Afganistanu i będzie obserwować „proces polityczny”, który tam się toczy, póki „nie wykroczy poza granice kraju”.
l