Krowy są ciekawskie
– Mój film to nie wegańska propaganda. Mięso to śmierć – to po prostu fakt. A życie krów na farmach przypomina los podręcznych – mówi nam Andrea Arnold. Laureatka Oscara pokazała w Cannes swój dokument „Krowa”.
Ten film to próba dostrzeżenia krów. Zobaczenia ich piękna i wyzwań, z jakimi się w życiu mierzą – Andrea Arnold, laureatka Oscara, pokazała w Cannes swój dokument „Krowa” ►
Ten film to próba dostrzeżenia krów. Zbliżenia nas do nich. Zobaczenia ich piękna i wyzwań, z jakimi się w życiu mierzą. Nie w sensie romantycznym, ale naprawdę. To film o rzeczywistości jednej mlecznej krowy i uznanie jej wielkiej służby wobec człowieka. Kiedy patrzę na naszą krowę Lumę, widzę w niej cały świat”. Tak o filmie „Krowa” („Cow”) pisze Brytyjka Andrea Arnold. Twórczyni głośnych i nagradzanych fabuł „Fish Tank”, „American Honey” i „Wichrowych wzgórz”, nagrodzona Oscarem za krótki film „Osa” w wieku 60 lat debiutuje w Cannes w roli dokumentalistki. Za zdjęcia odpowiada Polka Magdalena Kowalczyk.
Kamera Kowalczyk cierpliwie śledzi dojenie, czyszczenie kopyt, wizyty weterynaryjne, wypalanie rogów, transport. Cały ten gnój i znój. Nie ma tu podkręcającej akcji muzyki ani ekspansywnego montażu. A jednak widz przez cały seans siedzi na brzegu krzesła, cały w emocjach, o których wywołaniu również pokazywani w Cannes „Szybcy i wściekli 9” mogą tylko pomarzyć. Może i w „Krowie” główną rolę gra krowa, ale to film tak ludzki, jak to tylko możliwe.
ANNA TATARSKA: Jak przeprowadza się casting na pierwszoplanową rolę krowią? ANDREA ARNOLD: Kiedy odwiedza się farmę mleczną lub hodowlę, trudno jest dostrzec pojedyncze krowy. Przed oczami rozpościera się ruchome morze czarno-białych ciał. Dlatego musiałam znaleźć krowę, która będzie się w tym tłumie wyróżniać, by widz mógł ją rozpoznać podczas seansu. Zależało mi też, by ta krowa była ciężarna, bo film zaczyna się od narodzin. To akurat nie był żaden problem, bo na farmach ciężarnych krów jest całe mnóstwo; rodzenie to jedno z ich zadań. Mieliśmy też nadzieję, że urodzi się cielątko płci żeńskiej, żebyśmy mogli potem obserwować jego losy.
I tak znaleźliśmy Lumę. Uwiodła nas jej wyjątkowo piękna twarz – wokół oczu ma jakby kreski z eyelinera.
A skąd pomysł, by zrobić dokument o krowie mlecznej?
– Miałam głęboką potrzebę zrobienia takiego filmu. Sama zastanawiałam się dlaczego – aż dotarłam do swego dzieciństwa. Mieszkałam na sporym osiedlu w północnym Kencie. Otaczały je fascynujące dla dziecka tereny: trochę postindustrialnych ruin, trochę pól podziurawionych dołami po wydobyciu wapienia i żwiru. Spotkanie przemysłu i natury, przenikanie tego, co miejskie i wiejskie. Moi rodzice byli młodymi ludźmi, mama urodziła mnie jako szesnastolatka, miałam troje rodzeństwa. Ojca całymi dniami nie było w domu, nasza sytuacja życiowa była raczej niestabilna. Nikt mnie nie pilnował. Spędzałam całe dnie na dworze.
Dzięki tamtemu włóczęgostwu poczułam głęboką więź z naturą. Od najmłodszych lat znajduję w niej źródło ukojenia. Na łonie natury mogłam być, kim tylko chcę. Natura nauczyła mnie być czujną i uważną. Nauczyła mnie też myśleć o świecie obrazami. Bez tamtych doświadczeń robiłabym inne filmy.
W „Krowie” natura nie przypomina obrazków, jakie widać w reklamach produktów mięsnych i mlecznych. Żadnych wiejskich chatek i pastwisk w Alpach. W dzisiejszych gospodarstwach nie ma miejsca na sielskość.
– Naszą codzienną więź z natur romantyzujemy. Ale odsuwanie się od natury to świadomy krok – po prostu wolimy o pewnych rzeczach nie wiedzieć, bo tak jest łatwiej. Moja „Krowa” to nie tylko skok w naturę, ale też aktywne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym ona dziś jest. Widzów zapraszam, by zrobili to samo.
Zaskakująco dużo obserwacji poczynionych w „Krowie” można odnieść do ludzi.
– Długo walczyłam z tytułem tego filmu. Gdybym nazwała go numerkiem mojej bohaterki, sugerowałoby to podejście mechaniczne i bezosobowe. Gdybym za tytuł wzięła jej imię, zaraz ktoś powiedziałby, że to manipulacja, że ją uczłowieczam i chcę wziąć widza na litość. Ale tak, film mógłby się nazywać „Ludzie”. Na ekranie nie lubię jednak za dużo tłumaczyć, wolę pokazywać – z nadzieją, że widz sam wyciągnie własne wnioski.
Mój pierwszy wniosek: życie krów przypomina losy bohaterek „Opowieści podręcznej”.
– Nie da się uniknąć takich skojarzeń. Macierzyństwo definiuje życie krów. Całe życie są zapładniane, potem ciężarne, następnie rodzą, by dźwigać napęczniałe wymiona, z których maszyna odciąga mleko. Cielęta są im od razu zabierane – nie mają z nimi kontaktu. I tak w kółko, niektóre przechodzą ten cykl 15 razy.
Weterynarze koncentrują się wyłącznie na zdrowiu macicy, jajników, kolorze upławów, farmakologicznym przywróceniu owulacji. Płodzenie, rodzenie, płodzenie, rodzenie. Na tym polega ich życie. Zadaniem farmy jest utrzymanie płynności tego cyklu.
Pani operatorka Magda Kowalczyk chyba kilka razy dostała od bohaterek z kopyta. Nikomu nic się na planie nie stało?
– Ach, Magda! Piękna dusza, niesamowity człowiek. Krowy pokochały ją ze wzajemnością. Była niesamowicie zaangażowana, chyba w pewnym momencie sama myślała już, że jest krową, ha ha! Pewnego letniego dnia kręciłyśmy scenę na polu. Wpuszczono na nie młodego byka, jego zadaniem było zapładnianie jałówek. Ale chłopak, chyba w szale młodzieńczych hormonów, za lepszy pomysł uznał natarcie na nas. Ruszyłyśmy, że tak powiem, z kopyta – ja za kierownicą, Magda na pace z kamerą. Na błotnistym polu nie ma jak rozwinąć prędkości. Byk kilkakrotnie szarżował, uderzając w auto, po czym zawracał i znowu nas atakował. W pewnym momencie krowy z pola za nim ruszyły i pod koniec goniło nas ich kilkaset. One nie robią tego ze złym zamiarem, po prostu są strasznie ciekawskie. I mają w sobie mnóstwo entuzjazmu, zachowują się jak duże psy.
Moja „Krowa” to nie tylko skok w naturę, ale też aktywne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym ona dziś jest. Widzów zapraszam, by zrobili to samo
I po takim stresie wy pewnie idziecie na drinka, a krowy wracają do stajni, gdzie relaksują się przy utworach Rihanny i One Direction...
– To jest autentyczna muzyka, nic nie wmontowywałam. Wśród pracowników farmy jest wielu młodych ludzi. Najbardziej pasuje im repertuar Radio 1, pełny chwytliwych utworów o miłości, pożądaniu i złamanych sercach. Ta playlista wydała mi się dziwacznie adekwatna, kiedy pomyślałam, o czym opowiadam. Tak więc
ANDREA ARNOLD
„Krowa” to film o krowach z masą głośnego popu w tle.
Farmerzy, których pani pokazuje, nie mieli nic przeciwko pani obecności?
– Dlaczego mieliby mieć? Oni wykonują swoją pracę. Chcę podkreślić, że jest ona niezwykle trudna i wymagająca fizycznie. Pobudki przed wschodem słońca, cały dzień na nogach, przesuwanie i przegrupowanie zwierząt, dojenie, w tym czasie kontrola stanu zdrowia krów... To dobrzy, uczciwi ludzie, niektóre rodziny zajmują się tym od pokoleń. W hodowli zwierząt życie i śmierć to dwa równorzędne żywioły – każdy z nich to wie.
Pytam, bo po pani filmie na pewno pojawią się głosy, że zachęca pani do przejścia na weganizm, pokazuje okrucieństwa przemysłu mlecznego i tak dalej...
– Nie o to mi chodziło. Celowo od początku nie mówię o tym, jakich sama dokonuję wyborów żywieniowych, bo ten film nie jest bronią w walce światopoglądowej. Zauważmy też, że farma mleczna, którą pokazujemy, nie jest zaniedbana, zwierzęta traktuje się tam humanitarnie, są zadbane. W wielu miejscach krowy traktowane są gorzej, znacznie mocniej eksploatowane. Pracowników farmy także pokazujemy z należnymi im szacunkiem i sympatią.
Co jednak nie wpływa na to, że przede wszystkim interesuje mnie prawda. A prawdą jest nie tylko etyka pracy, ale też charakter tej pracy i system, w ramach którego funkcjonuje to miejsce. Krowy się bawią, wygłupiają, uśmiechają. Mają swoje gusta i antypatie. Ale traktujemy je całkiem inaczej niż psy. Bo tak jest nam wygodnie. Mięso na naszym talerzu pojawia się, bo zabite zostało zwierzę: to fakt, nie propaganda.
Film kończy się śmiercią głównej bohaterki. Niby wiemy, że to kwestia czasu, ale i tak jest to trudny moment.
– Jej śmierć jest bardzo szybka. Luma nie wie, co ją czeka, niczego się nie spodziewa. Dzień jest słoneczny. Właściwie każdy z nas mógłby sobie życzyć, by w słoneczny dzień, po smacznym posiłku, bam, umrzeć bez żadnej zapowiedzi, bez cierpienia. Poza tym Luma ma zapalenie gruczołu mlekowego, jej wymiona są ogromne, nabrzmiałe. Na farmie mlecznej krowa, która nie daje mleka, jest zbędna. Najczęściej takie zwierzęta odsyła się do rzeźni. To kolejna składowa prawdy, którą opowiadam.
Pandemia nam o tym ostatnio gwałtownie przypomniała.
– Oczywiście. Ale to nie koniec pandemicznych skojarzeń. Wie pani, że farmerzy zajmujący się hodowlą bydła są odbiorcami większości produkowanych na świecie antybiotyków? W USA to 70 proc. rynku. Bydłu i innym zwierzętom daje się je nie w reakcji na konkretny problem, ale na co dzień, by utrzymać sprawne funkcjonowanie farmy, uniknąć zagrożeń. Ludzie zjadający to mięso zjadają te antybiotyki. I niektórzy z nich rozwijają antybiotykoodporność. To jest realny problem, który w kontekście globalnej pandemii nabrał jeszcze znaczenia.