Ostatnie kremlowskie ostrzeżenie
Putin grozi Ukrainie Ukraina za sprawą swych zachodnich mocodawców staje się „anty-Rosją”. Moskwa na to nie pozwoli i grozi sąsiedniemu państwu rozbiorem. Taki jest przekaz artykułu Władimira Putina.
Zapowiedziany w czasie niedawnej „Linii bezpośredniej”, czyli dorocznego telewizyjnego spotkania prezydenta z narodem, tekst „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców” został opublikowany na kremlowskiej witrynie internetowej od razu w dwóch językach – rosyjskim i ukraińskim.
Chociaż nie. Autor w tekście pisze przecież, że języka ukraińskiego w ogóle nie ma. Jest tylko „gowor”, czyli gwara, odmiana rosyjskiego, narzecze, jakim posługuje się bratni naród. Chociaż też nie naród, bo przecież, jak przekonuje gospodarz Kremla, Rosjanie i Ukraińcy to mimo drobnych różnic jedna nacja.
Putin dowodzi tego w długim „historycznym” wywodzie, w którym przywołuje starannie „pod tezę” dobrane fakty z przeszłości od momentu założenia Rusi Kijowskiej do dziś.
W tym ponadtysiącletnim kalejdoskopie wydarzeń szczególny nacisk kładzie na starania wrogów Moskwy, którzy „tworzyli” Ukrainę, starając się wbić klin w kulturową, językową, religijną jedność „ruskiego” narodu. Autorką tego zamysłu była, jak pisze Putin, Rzeczpospolita. Potem ideę przechwyciły Austro-Węgry. Dla Warszawy i dla Wiednia „sztuczny” twór nad Dnieprem miał być „anty-Moskwą”.
Wielki udział w rozbijaniu jedności „jednego narodu” mieli też bolszewicy. To oni stworzyli – wprawdzie „radziecką”, ale formalnie posiadającą prawo do opuszczenia ZSRR, a po wojnie i przedstawicielstwo w ONZ – republikę ukraińską. Oni uczyli w szkołach ukraińskiego, „ukrainizowali” rdzennie rosyjskie terytoria.
Lenin i Stalin włączali do Ukraińskiej SRR obszary na wschodzie i południu, których nigdy wcześniej Ukrainie nie przypisywano. Apogeum tego „okradania” Rosji było podporządkowanie Kijowowi Krymu, czego w 1954 r. dokonał gensek Nikita Chruszczow, który zresztą, jak podkreśla Putin, swą karierę polityczną robił w Ukrainie (określeniem „w Ukrainie” autor posługuje się w ukraińskiej wersji traktatu, w rosyjskiej jest niemiłe dla uszu Ukraińców „na Ukrainie”). I z tymi wszystkimi szczodrymi podarkami Ukraina 30 lat temu wyszła ze wspólnego radzieckiego domu.
Ganiąc bolszewików za ich hojność i proukraińskość, Putin starannie przemilcza to, czym budzili wrogość poddanych znad Dniepru. A zatem ani słowa o czystkach, o tym, że działacze ukraińskiego ruchu narodowego siedzieli w najcięższych łagrach niemal do chwili rozpadu ZSRR. A o ludobójstwie Wielkiego Głodu, który na żyznej Ukrainie pochłonął ponad 3 mln ofiar, wspomniał jedynie jako o „fałszywym” argumencie propagandowym, którym dziś posługują się Kijów i Zachód, by wbijać klin w jedność przedzielonego granicą, ale wciąż jednolitego narodu.
Sam gospodarz Kremla wytłumaczył w wywiadzie dla swojej telewizji, czemu chwycił za pióro. „Bo powstaje sytuacja jakościowo inna od tego, z czym mieliśmy do czynienia jeszcze niedawno. Zaczęła się aktywna robota nad projektem »anty-Rosja«, i to nie może nie budzić niepokoju” – ocenił Putin.
A jak napisał w swym elaboracie, Ukraina „znalazła się pod bezpośrednim zewnętrznym zarządem” i pełną parą idzie dziś „wojenne zagospodarowanie terytorium kraju, budowa w nim infrastruktury NATO”.
Ludność jest, jego zdaniem, nastawiana przeciw Moskwie, a tym, którzy myślą inaczej, władza zamyka usta. Tu Putin przywołuje przykład likwidowanego przez Kijów imperium medialnego swego kuma Wiktora Medwedczuka. Oburza się też na ustawy o języku znacznie ograniczające choćby nauczanie po rosyjsku w szkołach Ukrainy. Gniew prezydenta Rosji wzbudziła też niedawno przyjęta ustawa o rdzennych narodach Ukrainy. Do „rdzennych” nie zaliczono bowiem Rosjan, tylko te małe narody (Tatarzy Krymscy, Karaimi i Krymczacy), które nie mają swoich państw. Na liście nie mogli się więc znaleźć także choćby Polacy czy Węgrzy.
W swym oburzeniu Putin wydaje się zapominać, że u siebie już dawno wydeptał przestrzeń medialną, sam ma ustawę o rdzennych narodach Rosji, do których nie zaliczył ukraińskiego, w Rosji, gdzie mieszka około 4 mln Ukraińców, nie ma ani jednej szkoły z językiem ukraińskim (dzieci rosyjskie w Ukrainie wciąż, choć w mniejszym zakresie, mogą się uczyć w państwowych szkołach po rosyjsku). Swój historyczno-polityczny wywód Putin podsumowuje srogimi pogróżkami pod adresem Kijowa.
„Nigdy nie pozwolimy, by nasze historyczne terytoria i mieszkających tam bliskich nam ludzi wykorzystywano przeciw Rosji. A tym, którzy podejmą takie próby, chcę powiedzieć, że w ten sposób niszczą swój kraj. Prawdziwą suwerenność bowiem Ukraina może osiągnąć tylko w partnerstwie z Rosją” – ostrzega gospodarz Kremla.
Putin w swych wywodach przywołuje i podpisuje się pod słowami swego byłego szefa, mera Sankt Petersburga Anatolija Sobczaka, zgodnie z którymi Ukraina, wychodząc z ZSRR, powinna była wrócić do tych granic, w jakich wchodziła do Związku w 1922 r. Musiałaby więc wyzbyć się nie tylko Krymu, ale też, jak sugeruje prezydent Rosji, Donbasu.
Na tych rozliczeniach Moskwa w rzeczywistości mogłaby stracić, bo musiałaby oddać rejony wokół Szacht i Taganrogu przejęte w 1925 przez radziecką republikę rosyjską.
Gospodarz Kremla w swym tekście otwarcie zgłasza pretensje terytorialne pod adresem sąsiadów. Pisze wprost, że Donbas jest Ukrainie „po prostu niepotrzebny”.
Czy Putin napisał swój artykuł jedynie po to, by – jak uważa spora część obserwatorów – przed wrześniowymi wyborami zagrać na imperialnych sentymentach marzącego o rewanżu elektoratu?
Innego zdania jest bliski Kremlowi komentator dziennika „Moskiewski Komsomolec” Michaił Rostowski, według którego prezydent postawił Ukrainie „ostateczne ultimatum”.
„Jesteśmy na progu czegoś bardzo wielkiego. Wielkich wstrząsów. Jeśli Wołodymyr Zełenski i stojący za nim Zachód nie zrozumieją właściwie sygnałów wysłanych im przez Putina i nie zareagują prawidłowo, te wielkie wstrząsy nastąpią. Kreml świadomie stawia sprawę na ostrzu noża. Nie doszliśmy jeszcze do punktu, zza którego nie da się już zawrócić. Ale on już majaczy na horyzoncie” – ostrzega publicysta.
Gospodarz Kremla w swym tekście otwarcie zgłasza pretensje terytorialne pod adresem sąsiadów. Pisze wprost, że Donbas jest Ukrainie „po prostu niepotrzebny”
l