Co udaje Przyłębska
Premier chce, by Trybunał mgr Przyłębskiej ochronił rząd przed UE i orzekł, że można jednocześnie akceptować Traktat, ale nie być związanym jego ważnym przepisem. W Unii nikt się na to nie nabierze.
Najmniej groźną konsekwencją wyroku Wysokiego Trybunału mgr Przyłębskiej, jeśli posłucha zmasowanych sił premiera, prezydenta, prokuratora generalnego i marszałkini Sejmu, będzie to, że wystawi Polskę na pośmiewisko. W końcu nie każdy wie na świecie, że pod dumną nazwą „Trybunał Konstytucyjny” kryje się grono nierobów i miernot realizujących zlecenia partyjne. No, ale pośmieje się świat i przestanie – można się pocieszać. Niestety, tak miło nie musi się skończyć. Zgodny z wnioskami wyrok Trybunału może być dla Unii mocnym sygnałem, że Polska wypowiada traktat o UE. Bo do tego w istocie sprowadza się meritum wniosku premiera Morawieckiego.
Zacznijmy jednak od fundamentalnej wady proceduralnej. Zgodnie z ustawą o TK (przyjętą zresztą przez większość PiS-owską), wyroki zmieniające dotychczasową linię orzeczniczą muszą być podejmowane w pełnym składzie (czyli minimum 11 sędziów). Ta decyzja będzie podjęta w składzie pięcioosobowym (mgr Przyłębska odrzuciła wniosek Adama Bodnara o rozszerzenie składu) – a w radykalny sposób zmieni dotychczasowe orzecznictwo Trybunału.
Po pierwsze dlatego, że podważy zgodność z konstytucją pewnych artykułów traktatu o Unii Europejskiej – a traktat został już wcześniej w całości zaakceptowany jako zgodny z konstytucją (w wyroku z 11 maja 2005 r.) Co prawda traktat lizboński został przyjęty już po tamtym wyroku (za ratyfikację chwała prezydentowi Kaczyńskiemu!), ale przejął on artykuły już zatwierdzone przez TK (w każdym razie te, których dotyczy dzisiejsza decyzja).
Po drugie zaś, w tamtej sprawie z 2005 r. TK wyraźnie powiedział, że nie ma kompetencji do oceny konstytucjonalności tzw. prawa pierwotnego Unii (czyli właśnie traktatów) – chyba że następuje to w związku z traktatem akcesyjnym, czyli w związku z przyłączeniem się Polski do Unii. Wniosek premiera dotyczy zaś właśnie traktatu o Unii (a nie w związku z akcesją) – a zatem wyrok będzie mógł być wydany tylko w pełnym składzie.
I na tym można by zakończyć całą sprawę: wyrok będzie bezprawny. Ale niestety to nie wszystko.
Wtorkowa rozprawa była bowiem prymitywną ustawką mającą na celu wyłączenie Polski spod prawa unijnego, gdy tylko rząd polski zechce bezkarnie łamać nie tylko konstytucyjne, ale też traktatowe, zasady niezawisłości sędziów. Bo o to tu naprawdę idzie. Ustawka ta jest panicznym ruchem podjętym przez premiera Morawieckiego na pięć minut przed wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który wedle wszelkich przewidywań uzna za niezgodne z prawem europejskim powołanie nadzwyczajnego „sądu” w postaci inkwizycyjnej Izby Dyscyplinarnej. Ta złowroga Izba Przebierańców jest ukoronowaniem spójnego systemu prześladowania niezależnych sędziów i prokuratorów. Przy czym rychłe orzeczenie TSUE, w przeciwieństwie do wielu poprzednich, nie będzie odpowiedzią na pytania prejudycjalne polskich sędziów (a więc zawierające jedynie wskazówki dla nich), ale będzie podjęte w sprawie skargi Komisji Europejskiej i mające skutek natychmiastowej wykonalności. Z wielkimi karami za niestosowanie się. Jak w przypadku wyrębu Puszczy.
Wniosek do Wysokiego Trybunału mgr Przyłębskiej jest w istocie skierowany przeciw TSUE – i wniosek rządowy wcale tego nie kryje, mówiąc, że krytykowane przez niego normy „powstały w wyniku prawotwórczej działalności TSUE i nie były przedmiotem oceny Trybunału Konstytucyjnego”. Takim chytrym sposobem ominięto kwestię już istniejącego orzeczenia TK w sprawie traktatu: nie o traktat chodzi, słyszymy, ale o orzecznictwo TSUE. Unikając jednego ambarasu, wniosek wpada w kałużę, bo Trybunał Konstytucyjny nie ma kompetencji oceniania zgodności orzecznictwa TSUE z polską konstytucją. Jakkolwiek by się wczytywać w konstytucyjne kompetencje TK – takiego uprawnienia tam nie ma. Równie dobrze TK może sobie oceniać orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, rezolucje Rady Bezpieczeństwa albo decyzje organów UEFA. A zatem kolejna potężna prawnicza wpadka wnioskodawców.
Główny problem polega jednak na tym, że w istocie wniosek premiera jest zakwestionowaniem traktatu. Jakkolwiek by kręcić, jakichkolwiek by sofizmatów używać, Trybunał mgr Przyłębskiej ma stwierdzić, że kluczowy artykuł traktatu jest niezgodny z polską konstytucją. To kłamstwo.
Wniosek używa chytrej formuły pod nazwą „Przepis Rozumiany W Ten Sposób Że” (PRWTSŻ). Ta metoda ma stworzyć wrażenie, że to nie przepis traktatu jest zakwestionowany, ale tylko jego pewna interpretacja, osobliwie przeszkadzająca polskiemu rządowi. W pewnych przypadkach Trybunał rzeczywiście przyjmuje orzeczenia „interpretacyjne”. Jest to jednak pociągnięcie ryzykowne, bo pod pretekstem techniki PRWTSŻ można zanegować istotę danego przepisu.
I tak ma się stać w tym przypadku. Stosując technikę PRWTSŻ, wniosek do TK zakwestionował istotę kluczowego artykułu 19 traktatu, mówiącego o tym, że wszystkie państwa członkowskie muszą zapewnić swym obywatelom i instytucjom „skuteczną ochronę prawną”. Artykuł ten, mówią dzisiaj prawnicy władzy, nie może być rozumiany w ten sposób, by np. sądy mogły kontrolować uchwały neo-KRS dotyczące wniosków do prezydenta o mianowanie sędziego. Ale istota skutecznej ochrony prawnej polega właśnie na tym, że wszystkie decyzje administracyjne (a takimi są uchwały KRS) mogą być podważone przez zainteresowanych przed niezależnym sądem. To największa gwarancja przeciw arbitralności władzy, wymyślona przez państwa praworządne. Tak samo jak gwarancją obywateli jest prawo sędziów do oceniania, czy skład sędziowski w innych instancjach rozpatrywanej sprawy jest zgodny z zasadami konstytucyjnymi. Bo to gwarancja przeciwko przebierańcom paradującym w togach sędziowskich. I takie rozumienie artykułu 19 też jest wykluczone przez dzisiejszy wniosek do mgr Przyłębskiej. Innymi słowy, ma być: artykuł 19 traktatu – tak, ale już jego konsekwencje, dotyczące konkretnych gwarancji ochrony prawnej – nie.
Dlatego, wbrew powierzchownym ocenom, wniosek premiera do mgr Przyłębskiej nie dotyczy wyższości polskiej konstytucji nad prawem unijnym, chociaż jest tak sformułowany. Wedle wniosku pierwsze artykuły traktatu o Unii mogą zobowiązywać organy państwa „do odstąpienia od stosowania Konstytucji RP”. Tak byłoby, gdyby między konstytucją a traktatem była sprzeczność. Żadnej takiej kolizji jednak nie ma. Jest natomiast sprzeczność między PiS-owską praktyką konstytucyjną, bezczelnie łamiącą konstytucję na każdym kroku, a traktatem europejskim, zawierającym gwarancje ochrony prawnej obywateli przed arbitralnym, opresyjnym prawem, sterowanym ręcznie przez polityków.
To nie konstytucja wprowadziła upolityczniony neo-KRS, inkwizytorską Izbę Dyscyplinarną czy zespolenie prokuratury z Ministerstwem Sprawiedliwości, co uczyniło prokuraturę organem ochronnym państwa mafijnego. To nie konstytucja zabrania sędziowskiej kontroli nominacji sędziowskich, ale „ustawa kagańcowa”. To wszystko wprowadziły przepchnięte przez maszynkę legislacyjną PiS ustawy, a wyższość ustaw nad prawem europejskim jeszcze nie jest przez nikogo deklarowana. To tylko rumuński Sąd Konstytucyjny uznał niedawno, że każda ustawa zaakceptowana przez tenże sąd uzyskuje automatycznie rangę konstytucyjną. Wszyscy w Europie z tego wyroku się śmieją – poza Krzysztofem Szczuckim, reprezentantem premiera na rozprawie na al. Szucha, który z powagą się nań powołał.
Jeśli PiS zamknie ostatnią niezależną, krytyczną telewizję, to też nie będzie wina konstytucji, a Marek Suski nie jest jeszcze nadrzędny wobec traktatu europejskiego.
Polski rząd chce się pozbyć gwarancji wynikających z traktatu europejskiego, zgodnego z konstytucją – i uniemożliwić sądom (np. administracyjnym) kontrolę decyzji, które mogą być szkodliwe dla obywateli. Obcinając techniką salami znaczenie centralnego artykułu traktatu, polski rząd za pomocą podległego sobie, zdegenerowanego Trybunału, chroniącego nie obywateli przed rządem, ale rząd przed Unią, chce udać, że jednocześnie akceptuje traktat i nie jest związany jego ważnym przepisem. „Trzonem europejskiego systemu prawnego” – jak powiedział na Szucha Adam Bodnar.
Tak się nie da. Nikt się na to nie nabierze. Polska ratyfikowała traktat o UE. Jeśli rządowi teraz się nie podoba, bo poddaje jego arbitralność ograniczeniom, nie ma rady – stawia się poza UE. Prawo unijne nie przewiduje zastrzeżeń traktatowych już po akcesji, gdy coś w traktacie polityków zaczyna uwierać. Rząd ma wtedy tylko trzy wyjścia z tego dylematu. Zacisnąć zęby i realizować traktat w dobrej wierze. Postarać się zmienić traktat (powodzenia, do tego trzeba jednomyślności wszystkich państw, nawet jeśli nowy traktat zostanie napisany przez kolegę Prezesa).
A trzecie wyjście to właśnie Wyjście. l
Autor jest profesorem filozofii prawa na Uniwersytecie Sydney i profesorem w Centrum Europejskim UW. Polskie tłumaczenie jego „Konstytucyjnego kryzysu Polski” (Oksford 2019) ukazało się w 2020 r. nakładem fundacji Liberté. Twitter @WojSadurski