Formuła 1 sportem dla dziecka bogaczy
Gdy kierowca McLarena Lando Norris próbował podczas zamieszek po finale Euro na Wembley wsiąść do swojego supersamochodu za prawie 1 mln zł, stracił zegarek za 215 tys. zł.
Kierowca Formuły 1 próbował ewakuować się z trybun do garażu, gdzie zaparkował swojego McLarena GT. W holu stadionu zaatakowali go chuligani. Jeden obezwładnił kierowcę, a drugi zerwał mu zegarek z nadgarstka, prototypowy Richard Mille, którego cena katalogowa wynosi 40 tys. funtów (215 tys. zł). Na szczęście poza utratą zegarka i dumy nic mu się nie stało.
Klub nieprzytomnie bogatych biznesmenów
Choć nieznane są szczegóły reklamowych kontraktów Norrisa i innych zawodników Formuły 1, najprawdopodobniej ani samochód, ani zegarek nie były własnością kierowcy, lecz zostały użyczone przez firmę chronometrażową oraz samochodową. Oraz odpowiednio ubezpieczone. Norris pochwalił się zegarkiem na Instagramie, co dobrze zrobiło producentowi, skoro konto kierowcy śledzi 3,4 mln kibiców.
Przypadek Norrisa mówi nie tylko o szokującym powrocie bandytyzmu do angielskiego futbolu, ale też o charakterze Formuły 1, sportu dla dzieci bogaczy i samych bogaczy, zadziwiającego połączenia ultranowoczesności z bizantynizmem, zimnej praktyki z blichtrem, kultu wyniku z efekciarstwem. I z nierównościami rasowymi, wywodzącymi się z nierówności szans na społeczny awans. W Formule 1 w różnych zespołach i firmach związanych z tym sportem pracuje około 40 tys. osób i tylko 1 proc. spośród nich jest czarna. W historii Formuły 1 jest wciąż tylko jeden czarny kierowca, Lewis Hamilton.
Za jego pieniądze i pod jego patronatem po 10 miesiącach pracy powstał raport mówiący o nieprzystępności Formuły 1 dla czarnych. I dla mniej zamożnych. Według raportu Formuła 1 stała się klubem nieprzytomnie bogatych biznesmenów.
W londyńskim „The Times” Lawrence Stroll, ojciec kierowcy Lance’a, jeżdżącego w zespole Aston Martin, należącym do taty, przyznał rację Hamiltonowi. – Tylko bardzo bogaci podołają Formule 1 i jej kosztom – powiedział właściciel kilku wielkich marek odzieżowych, prezes zarządu Astona Martina. Stroll mówił bardziej o swoim doświadczeniu jako szefa zespołu, który musi zainwestować 150 mln funtów w budynek z tunelem aerodynamicznym i superkomputerami, a to tylko część kosztów.
Tak właśnie jest i z kierowcami. Znane są słowa Norrisa, który po podpisaniu kontraktu z McLarenem powiedział, że nie wierzy, aby pieniądze mogły decydować o sukcesie w Formule 1. A jednak i on nie mógłby dostać się do tego świata bez pieniędzy ojca Adama Norrisa, przedstawiciela jednej z najbogatszych rodzin w Wielkiej Brytanii, którego osobisty majątek oceniany jest na blisko 200 mln funtów.
W raporcie Hamiltona jest o tym, że o ile białe dziecko niezamożnych rodziców musi taranem rozbić mur otaczający F1, to przed czarnym dzieckiem stoją jeszcze przed tym murem zasieki nie do przejścia.
Robert Kubica i pieniądze ojca
Sam Hamilton pierwszy samochód – sterowany radiowo elektryk – otrzymał od ojca, gdy miał pięć lat. Jego historia, dziecka ze Stevenage, miasta jak polski Słupsk czy Jaworzno, jest wyjątkowa i kierowca pisze o tym już na pierwszej stronie raportu. W szkole nauczyciele zawsze kierowali go do grup o najniższym poziomie, dla niezaawansowanych, powtarzali, że jest niezbyt bystry, bez potencjału intelektualnego i bez przyszłości. „Wyrzucono mnie ze szkoły [czasowo] za coś, czego nie zrobiłem. Przestałem wierzyć w siebie, byłem przekonany, że Mercedes wykluczy mnie ze swojego programu dla młodych kierowców – pisze Hamilton i dodaje: – Dziś jestem siedmiokrotnym mistrzem świata z największą liczbą zwycięstw, pole positions i podium”.
W Polsce bez pieniędzy ojca, producenta płyt CD na początku lat 90. (oraz rzecz jasna bez jego poświęcenia), niezwykły talent Roberta Kubicy nie miałby szans na rozwinięcie się, a kierowca na ściganie się w F1.
I on, i Lewis Hamilton zaczynali od kartingu. Dziś budżet startów w gokartach na porządnym poziomie w Europie to około 1,5 mln zł.
Dławiona kosztami jest Formuła 1 na wielu poziomach, w tym na poziomie dostępu do tego sportu. Przecież w sporcie zawsze chodzi o to, aby był on jak najbardziej dostępny. A jest wybitnie ekskluzywny, hermetyczny, sprofilowany na bogactwo, a co za tym idzie – wykluczający. Akurat aspekt rasowy tych wykluczeń w wyścigach – nie tylko chodzi o garstkę kierowców (stanowią ułamek promila zatrudnionych w F1) – bierze się według raportu z wykluczenia na innych poziomach w Wielkiej Brytanii.
Dzieci czarnych Brytyjczyków dużo rzadziej niż inne dzieci uczą się lub studiują w dziedzinach technicznych, skąd z kolei czerpią inżynierów firmy pracujące w Formule 1. A jeśli już dostaną się na takie studia, istnieje znacznie większe ryzyko wyrzucenia z nich niż w przypadku innych studentów. – Jedna trzecia karaibsko-afrykańskich studentów jest usuwana ze szkoły. Wiem, jakie ma to konsekwencje dla psychiki – pisze Hamilton.
Otworzyć i przewietrzyć
Siedziby firm najczęściej są oddalone od czarnych, wielkomiejskich społeczności, co utrudnia ich zatrudnienie. Tu raport wskazuje Silverstone, gdzie mieści się sporo zespołów wyścigowych i biznesów motorowych.
Według Hamiltona i twórców raportu – przygotowanego we współpracy z Royal Academy of Engineering – potrzeba więcej różnorodności w zespołach F1, które muszą się otworzyć na różnego rodzaju staże i programy wspierające, również dla mniej zamożnych. Powinna od nich tego wymagać FIA, czyli Światowa Federacja Samochodowa. Hamilton zamierza pomagać swoim majątkiem.
Tylko że zespoły F1 właśnie zgodziły się na odgórne okrojenie kosztów, co samo w sobie jest dobre. Ale jednocześnie oznacza, że każde euro i każdego funta szefowie zespołów będą oglądać siedem razy, aż w końcu zainwestują go tak, aby samochód jechał szybciej.