Bomba zrzucona na Croisette
Złota Palma dla Julii Ducournau za wybuchowy, feministyczny horror „Tytan”. To dopiero druga kobieta, która triumfowała w 74-letniej historii festiwalu w Cannes.
– „Tytan” wielu może wydawać się filmem potworem – mówiła 37-letnia Francuzka, odbierając Złotą Palmę. – Dziękuję, że tą nagrodą jury zwróciło uwagę na tak palącą dziś potrzebę bardziej inkluzywnego, otwartego świata. Dziękuję za dowartościowanie potworów.
Szok!
Właściwie wszystko podczas sobotniej gali zamknięcia festiwalu wywoływało poruszenie. Najpierw przewodniczący jury Spike Lee źle zrozumiał prośbę gospodyni wieczoru, aktorki Dorii Tillier, i na samym początku ceremonii, bez ceregieli, ogłosił laureata Złotej Palmy. Jak wyzłośliwia się „Le Figaro”, „błąd popełnił amerykański reżyser w pstrokatym garniturze i czapce wiejskiego policjanta”.
Inni pisali o „canneńskim »La La Landzie«”, nawiązując do afery z rozdania Oscarów w 2017 r., kiedy to statuetkę w najważniejszej kategorii omyłkowo wręczono niewłaściwemu filmowi.
Jednak weteran czarnego amerykańskiego kina tytułu nie pomylił. Pod koniec gali Sharon Stone wręczyła Złotą Palmę właśnie Julii Ducournau, reżyserce „Tytanu”. Po 28 latach od nagrody dla „Fortepianu” Jane Campion znów przy bulwarze La Croisette triumfowała kobieta; w dodatku 37-letnia, z filmem, którego niemal wszystkie francuskie recenzje zaczynały się od słowa „szok”.
„To niespodzianka. Sama widziałam, jak z seansu »Tytanu« ludzie wychodzili zniesmaczeni scenami przemocy, a strażacy pomagali widzom, którzy mdleli albo wymiotowali” – relacjonowała (moim zdaniem, mocno ubarwiając rzeczywistość) Olivia Salazar-Winspear z telewizji France 24.
Z klasą z całej sprawy wyszedł Peter Bradshaw z „Guardiana”, który wcześniej w recenzji nazwał film Julii Ducournau „idiotycznym i bezsensownym”. „Nie jestem fanem tego filmu – przyznał. – Jednak jestem fanem przekraczania granic i obalania tyranii anemicznego »dobrego smaku«. Wciąż nie uważam »Tytanu« za najlepszą konkursową propozycję, ale ma ona w sobie szwung, siłę i antropo-motorowe hybrydowe diabelskie dziecko”.
Cienie epidemii
Jeszcze „Le Monde”: „Ceremonia rozdania nagród – zarówno z jej gafami, jak i finałem – stała się logicznie nielogicznym podsumowaniem tej wyjątkowej edycji festiwalu”. To prawda.
Tegoroczne Cannes było dziwne. Odbywało się w cieniu informacji o nowej fali zakażeń koronawirusem – a była to pierwsza tak duża i tak „niezabezpieczona” impreza od wybuchu epidemii. Na ekranie spotykały się filmy nowe z koronawirusowymi półkownikami. Bohaterowie nagrodzonego za scenariusz „Drive My Car” Ryûsuke Hamaguchiego na początku filmu nie noszą maseczek, ale pod koniec zakrywają już usta i nos.
W Cannes w pomieszczeniach obowiązywał nakaz używania maseczek, a jednocześnie świat obiegały zdjęcia dyrektora imprezy Thierry’ego Frémaux, który przytula się z ekipą filmu „Anette”, po czym wszyscy, w towarzystwie francuskiej minister kultury, z odsłoniętymi twarzami wchodzą do wypchanej po brzegi sali na 2,3 tys. osób. „Czy we Francji nawet wirus ma charakter klasowy?” – pisali komentatorzy na Twitterze. Nie do końca wiadomo, ile przypadków zakażeń wykryto w festiwalowym punkcie wymazów. Niechętnie podawane przez organizatorów liczby wahają się między 12 a 70 – na wcale nie tak wielką liczbę testów.
Widzowie, którzy często po raz pierwszy wybrali się do kina od półtora roku, łaknęli na ekranie świeżości. Przez pierwsze dni męczyły ich jednak staromodne (np. „Trzy piętra” Nanniego Morettiego) lub nieudane produkcje (np. „Wyspa Bergmana” Mii Hansen-Love czy „Podział” Catherine Corsini). Dopiero druga połowa festiwalu przyniosła odmianę. A w finale jury, podejmując takie, a nie inne decyzje, szeroko otworzyło na oścież okno w dusznym pokoju.
Cały werdykt, z wyróżnieniami m.in. dla „Bohatera” Asghara Farhadiego, „Memorii” Apichatponga Weerasethakula, „Annette” Leosa Caraxa czy laurami dla aktorki Renate Reinsve z „Najgorszego człowieka świata” Joachima Triera – był znaczący. Jurorzy uchwycili rozchwianie naszych czasów: niepewność połączoną z pragnieniem zmian i zbudowania rzeczywistości od nowa.
Horror artystyczny
O co tyle hałasu wokół „Tytanu”? Powiedzieć, że to film nieszablonowy, to nic nie powiedzieć. W pierwszych minutach młodziutka Alexia jedzie z ojcem samochodem. Dochodzi do wypadku. W czasie operacji lekarze wszczepiają dziewczynce tytanową płytkę w mózgu. Po tym prologu dorosła już Alexia tańczy w klubie ze striptizem. Wije się na maskach samochodów przed klientami. Ale po godzinach nie jest już w stanie znieść sprowadzania kobiety do roli obiektu seksualnego. Bez mrugnięcia okiem zabija napastliwego typa na parkingu, a małą orgię zamienia w krwawą jatkę.
Przemoc jest tu jednak wzięta w nawias. Podobnie jak wszystko inne. Ducournau buduje filmową rzeczywistość z genderowych stereotypów, kulturowych przedstawień męskości, kobiecości, seksualności. Może właśnie dlatego prawdziwą seksualną rozkosz bohaterka może przeżyć tylko z tak fetyszyzowanymi w naszej kulturze autami?
Poszukiwana przez policję morderczyni podszywa się pod zaginionego dekadę wcześniej chłopca i trafia do domu jego ojca – strażaka. Dostaje pracę w komendzie, wśród muskularnych chłopaków w mundurach. Do tego jest w ciąży, a z jej piersi zamiast mleka wypływa czarna maź. Ta sama, która sączy się z jej blizn.
Wszystko to jedynie ułamek fabularnych wolt i symbolicznych tropów, które serwuje widzom Ducournau w „filmie potworze”. Po Złotej Palmie dla „Parasite” Bong Joon-ho w 2019 r. czy weneckim triumfie „Jokera” Todda Phillipsa canneński bank rozbił feministyczny horror – połączenie stylistyki Davida Cronenberga z nowoczesną myślą społeczną. Albo inaczej: emancypacyjna bomba, która w kostycznym, elitarnym Cannes może wysadzić w powietrze wszelkie zastałe hierarchie.
To wreszcie manifest w sprawie prawa do decydowania o własnym ciele i własnej tożsamości. Julia Ducournau nie zaprasza do dyskusji. Kobiety, społeczność LGBT+, imigranci poświęcili całe dekady na dyskutowanie. Teraz czas wyszarpać swoje prawa za wszelką cenę. Bo – parafrazując pewnego polityka – jest rok 2021.
Zakończmy wreszcie XX wiek
Zabawne, że swoje podziękowania za Złotą Palmę Ducournau zakończyła słowami: „inny świat jest możliwy”. Tymi samymi, które w 2016 r. wypowiedział, odbierając nagrodę za „Ja, Daniel Blake”, wówczas 80-letni mistrz brytyjskiego kina Ken Loach. To pragnienie ułożenia rzeczywistości na nowo czuło się w tym roku w Cannes bardzo mocno – czas wreszcie na dobre zamknąć wiek XX i stawiać czoło wyzwaniom wieku XXI.
– Przypomina mi się, jak miałem 14 lat i zrobiłem swój pierwszy krótki metraż – mówił Irańczyk Asghar Farhadi, laureat Grand Prix, czyli drugiej najważniejszej nagrody festiwalu. – Następnych 36 lat poświęciłem na pisanie i kręcenie filmów. Na przekór przeciwnościom losu, wielu naciskom, presji. Ale nie umiem przestać tego robić, bo ciągle wierzę, że mogą one coś dobrego zrobić dla mojego kraju.
„Bohater” to kwintesencja stylu dwukrotnego zdobywcy Oscara: realistyczna opowieść, w której złamani przez system ludzie próbują ratować resztki swojej moralności.
Mężczyzna znalazł się w więzieniu przez niespłaconą pożyczkę. Szlachetny uczynek, dostrzeżony przez media, ma się dla niego stać przepustką do wolności. Tyle że każdy opowiada tę historię w inny sposób i próbuje wykorzystać do własnych celów. Nad sporem między dłużnikiem a wierzycielem wisi czapa skorumpowanych, uwikłanych w układy urzędników.
Oczywiście Iran jest autorytarnym państwem, jednak między demokracją a autorytaryzmem jest wiele odcieni szarości, o czym w Polsce przekonujemy się na co dzień. Symbolem innego współczesnego reżimu stało się puste krzesło na pokazie pominiętej przez jurorów „Wyspy Pietrowa”. Reżyser Kiriłł Sieriebriennikow został w Rosji skazany za rzekome malwersacje finansowe na trzy lata więzienia w zawieszeniu. Ma zakaz opuszczania kraju.
Zmiana skali
Reżyserzy najciekawszych filmów podkreślali, jak bardzo społeczna rzeczywistość odbija się na naszej prywatności. Wielkim przegranym tego festiwalu stał się Sean Baker. W „Red Rocket” reżyser „Mandarynki” i „Florida Project” znów sportretował białe amerykańskie niziny społeczne, zwane „white trash”. – Wiem, że po tym filmie wyleje się na mnie mnóstwo hejtu – komentował autor na konferencji prasowej.
W świetnym do oglądania, pełnym humoru i popkulturowych gier filmie sportretował ludzi, którymi na co dzień nikt się nie interesuje. Praca seksualna i dilerka to ich szalupy ratunkowe, aby dotrwać do pierwszego. Dopóki kompletnie nie wywieszą białej flagi, będą desperacko łapać się wszelkich szans na zmianę życia. I tylko w jednej z pierwszych scen Baker ironicznie pokazuje fragment billboardu: „Make America Great Again”.
To kultura, jak podkreślają artyści, uczy nas przeżywania emocji, daje wzory relacji z innymi. Nagrodzona aktorską Palmą Renate Reinsve w „Najgorszym człowieku świata” Joachima Triera wcieliła się w 30-latkę z Oslo. Pewnie gdyby należała do starszego pokolenia, dawno byłaby „ustatkowana”. Pozostaje jednak zagubiona, wciąż ma w życiu więcej znaków zapytania niż kropek.
Z kolei bohaterami zarówno „Annette” wyróżnionego za reżyserię Leosa Caraxa, jak i we wspomnianym już japońskim „Drive My Car” (według opowiadania Harukiego Murakamiego) są artyści. We francuskiej rock operze ze świetną rolą Adama Drivera szlachetne uczucia zostają zabite przez klasycznie „męskie” atrybuty: ambicję, skłonność do rywalizacji, rozrośnięte ego, zawiść. A może nawet są w stanie popchnąć celebrytę, który również cynicznie wykorzystuje talent swojego dziecka, do zbrodni?
W „Drive My Car” podobny kryzys męskości zostaje pokazany w dużo chłodniejszy sposób. Dwa lata po śmierci żony ceniony reżyser i aktor znajduje w sobie siłę i pokorę, by skonfrontować się z przeszłością. Ryûsukemu Hamaguchiemu udaje się stworzyć opowieść o dźwiganych przez nas traumach i o pokorze pozwalającej dostrzec własne błędy. Przede wszystkim jednak o wierności własnym uczuciom. Miłość w tym filmie to umiejętność pokazania drugiej osobie własnych wad i zaakceptowania jej mrocznej strony.
Polskie premiery filmów „Tytan”, „Bohater”, „Drive My Car”, „Memoria” i „Anette” odbędą się na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu (12-22 sierpnia); ostatni z tytułów wejdzie do naszych kin 20 sierpnia.
+
To ja jestem tym gościem, który na koniec meczu nie trafia rzutu za trzy punkty
SPIKE LEE o swojej gafie