By rządzić w nieskończoność
Białoruś. Reformy Łukaszenki Aleksander Łukaszenka imituje „reformę konstytucyjną” obiecaną Władimirowi Putinowi. Gotowy jest projekt ustawy zasadniczej, zgodnie z którym mógłby pozostać prezydentem do 2035 r.
Projekt nowej konstytucji Białorusi został opublikowany w piątek na stronie internetowej organizacji Okrągły Stół Sił Demokratycznych. Ta rezerwa jest zrozumiała, bo nad tekstem ma jeszcze pracować sam Bat’ka, który może go zasadniczo zmienić albo w ogóle wyrzucić do kosza.
Najważniejszą zmianą w ustawie jest ograniczenie do dwóch liczby kadencji prezydenckich sprawowanych przez tę samą osobę. Taki limit obowiązywał do 2004 r., ale w wyniku „referendum” zarządzonego przez Łukaszenkę (rządzi krajem od 1994 r.) wykreślono go. Proponowany teraz powrót do dawnej zasady wcale nie musi oznaczać zmiany na lepsze, bo dyktator wykorzysta go najpewniej po to, by pozostać przy władzy.
Tak postąpił rok temu jego rosyjski kolega, który też ogłosił przeprowadzenie „reformy konstytucyjnej” w Rosji. Ale w ostatniej chwili posłanka do Dumy, kosmonautka Walentyna Tierieszkowa zaproponowała „małą” poprawkę. Zgodnie z nią ograniczenie liczby kadencji prezydenckich do dwóch (wcześniej było „dwóch z rzędu”, co umożliwiło Putinowi powrót na Kreml po przerwie w latach 2008-12) miało nie dotyczyć tych, którzy sprawowali władzę prezydencką za poprzedniej konstytucji.
W ten sposób Putin, który jest głową państwa już czwarty raz, został „wyzerowany” i teraz może rządzić do 2036.
Łukaszenka – jeśli poddani i Moskwa mu na to pozwolą – nie omieszka się też wyzerować, bo za nowej ustawy zasadniczej przecież nie rządził. I zostanie, a przynajmniej zechce pozostać przywódcą do 2035 r.
Przeprowadzenie „reformy konstytucyjnej” wymusił na Łukaszence Putin jeszcze we wrześniu ubiegłego roku.
Wtedy dyktator był w tragicznej sytuacji. Na ulice miast w całym kraju wychodziły setki tysięcy ludzi oskarżających go o bezczelne sfałszowanie sierpniowych wyborów prezydenckich i domagających się jego dymisji.
Dramatycznie potrzebował poparcia politycznego, pieniędzy, co najmniej obietnicy wsparcia policyjnego w walce z opozycją. Wszystko to dostał od gospodarza Kremla, ale ustalił z nim, że po „konsultacjach ze społeczeństwem obywatelskim” przeprowadzi „reformę konstytucyjną”, potem zaś referendum na temat nowej ustawy zasadniczej. Dalej miały być wybory prezydenckie, do których Bat’ka miał już nie stawać...
Od tej pory Łukaszenka, który – po rozgromieniu kolorowej rewolucji – okrzepł, symuluje reformowanie kraju.
„Dialog” w jego wykonaniu ograniczył się do rozmowy w areszcie z uwięzionymi przedstawicielami opozycji. To spotkanie nic konkretnego nie przyniosło, prócz tego, że jeden z jej uczestników, komunista Jurij Waskrasenski, poszedł na współpracę, został uwolniony, a Łukaszenka powierzył mu przygotowanie tekstu nowej konstytucji. Dziś Waskrasenski kieruje Okrągłym Stołem Sił Demokratycznych, który w piątek opublikował projekt dokumentu.
„Dialogiem” miało być lutowe Wszechbiałoruskie Zgromadzenie Ludowe, na którym dyktator zapewniał 2700 starannie dobranych słuchaczy, że władzy nie odda, póki w kraju nie „zapanuje pokój i porządek”. „Reformę konstytucyjną” odkładał wtedy co najmniej na koniec roku.
Putin jednak nalega. Jak oceniają ekonomiści w Moskwie, utrzymywanie sąsiedniego poddawanego coraz ostrzejszym sankcjom kraju kosztowałoby Rosję od siedmiu do dziesięciu miliardów dolarów. A Kremla na wydawanie takich sum w imię utrzymania Białorusi w „ruskim mirze” nie stać.
Potrzebne są więc zmiany, które pozwoliłyby gospodarce kraju jako tako samodzielnie stanąć na nogi. Póki jednak w Mińsku rządzi dyktator zabijający poddanych, porywający samoloty, pędzący w stronę Europy nielegalnych migrantów, sankcje będą coraz bardziej dotkliwie.
I to właśnie w sprawie „reformy”, obiecanych jeszcze we wrześniu kolejnych zmian, Łukaszenka został we wtorek wezwany do Sankt Petersburga, gdzie przez 5,5 godz. za zamkniętymi drzwiami rozmawiał z Putinem. Nieprzypadkowo już trzy dni po tym spotkaniu światło dzienne ujrzał projekt nowej konstytucji Białorusi...
Teraz nad dokumentem popracuje dyktator i jego ludzie. Potem musi się odbyć „referendum konstytucyjne”, które we wciąż niespokojnym kraju jest procedurą dla władzy bardzo ryzykowną i może wzbudzić nową falę protestów.
W Mińsku mówi się, że Łukaszenka „ucieknie do przodu” i referendum przeprowadzi już 17 września (rocznica agresji Armii Czerwonej na Polskę w tym roku po raz pierwszy będzie obchodzona jako Dzień Jedności Narodowej).
Jak pisze na witrynie Belaruspartizan Artiom Agafonow, przyspieszając bieg spraw, dyktator nie daje czasu opozycji na przygotowanie akcji protestacyjnych. A on sam, jak wiele na to wskazuje, już rozpoczął przygotowania.
– Nowa czystka ma być szokowym uderzeniem w przeciwników politycznych, co w najbliższym czasie nie pozwoli im podnieść głowy – uprzedza Agafonow.