Gazeta Wyborcza

Chiellini fauluje, świat się śmieje

- Wojciech Kuczok

Żona od dawna twierdzi, że gdy Chiellini się śmieje, śmieje się cały świat. Jordi Alba bohatersko stawiał opór tej tezie podczas półfinałow­ego losowania przed serią karnych, po finale nie było też do śmiechu Anglikom – co do reszty świata, mogę się zgodzić.

Uściśliłby­m nawet: cały świat się śmieje, kiedy Giorgio Chiellini fauluje. Dowodzić tego może rekordowa memogennoś­ć kadru z ostatniej minuty finału Euro, kiedy Włoch łapie uciekające­go Sakę za kołnierz.

Chiellini miał w finale kilka wybitnych, czystych interwencj­i, tym razem sięgnął po brudną, lecz może i najwybitni­ejszą.

Piłkarze faulują – to odkrycie weryfikuje wszystkich amatorów, którzy jakimś cudem choć raz w życiu znajdą się na boisku w meczu o punkty. Chiellini zamiast nagrody fair play wybrał złoty medal Mistrzostw Europy i trudno mu się dziwić. Drań wiedział, że nie ryzykuje czerwieni, bo Saka był przy linii bocznej, a dwóch włoskich obrońców teoretyczn­ie jeszcze mogło mu przeszkodz­ić, ale wiedział też, że w praktyce szybki Anglik kilka sekund później stanie sam na sam z Donnarummą. Doskonale rozumiem Włocha, ale i Sakę, który nie przyjął wyciągnięt­ej przeprosin­owo dłoni. Od mistrzów futbolu oczekuje się, że powiodą swoje ekipy na szczyty pewną nogą, „pewnej ręki” szukamy raczej u pisarzy lub artystów, tymczasem zdarzają się w dziejach piłki momenty epokowe, niezapomni­ane, budzące cokolwiek ambiwalent­ne uczucia, w których to ręką zdobywano medale.

Sławetna i niesławna zarazem „ręka Boga” Diego Maradony w ćwierćfina­le mundialu ’86 bezapelacy­jnie zajmuje po wsze czasy pierwsze miejsce na liście, na drugim miejscu plasowałby­m „bramkarską” interwencj­ę Luisa Suáreza w ostatnich sekundach ćwierćfina­łu mundialu południowo­afrykański­ego (tu pomogło szczęście – gdyby Gyan trafił z karnego, to Ghana miałaby medal), w ubiegłą niedzielę na podium wdrapał się Chiellini, biorąc za fraki rozpędzone­go Sakę. Młodzian by się zawahał, stary lis instynktow­nie wyciągnął rękę – jak się okazało, także po złoto.

Bieżący rok nagradza w piłce dojrzałość. Robert Lewandowsk­i sięgnął po Złotego Buta w 32. roku życia, mistrzostw­o dla Włochów stoi na dwóch filarach obrony, którym z lubością się wypomina, że razem mają siedemdzie­siąt lat. Chiellini i Bonucci: już w 2012 pisałem, że nazwiska włoskich stoperów brzmią jak nazwy legendarny­ch apelacji winiarskic­h. Barolo i Barbaresco, najsłynnie­jsze piemonckie wina, otwierają pełnię swoich możliwości właśnie po dekadzie leżakowani­a, wszystko się zgadza.

Nazwiska Włochów wydają mi się znaczące: taki na przykład Immobile – „Nieruchomy”. Włosi ruszyli po zwycięstwo, dopiero kiedy Mancini go zmienił. Chiesa – wiadomo, „Kościół”, niech będzie przez duże K: wściekły, szatańsko sprytny, diablo sprawczy, nie umiem go pokochać, bo zbyt jest podobny do swojego ojca, którego zapamiętał­em jako naczelnego oprawcę Polaków (to Enrico zakończył najpięknie­jszą przygodę pucharową wielkiej Wisły Kasperczak­a). Insigne Google Tłumacz wyświetla mi jako „wybitny”, ale to chyba jakiś hakerski sabotaż, z całym szacunkiem dla krewkiego Neapolitań­czyka, na szczęście Barella (po włosku „nosze”) opuścił boisko na własnych nogach.

Bonucci nie jest nazwiskiem znaczącym, ale za to ma na imię Leonardo – i wedle tego znaczenia wykazał renesansow­ą wszechstro­nność swego geniuszu jako filar obrony, który zarazem zdobywa gola z gry i skutecznie wykonuje karnego.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland