Gazeta Wyborcza

Przecież oni mieli w ręku wszelkie możliwe instrument­y władzy, żeby doprowadzi­ć do konfrontac­ji i nas pokonać. Tyle że już nie mieli energii

Gdyby ktoś, kto ma dziś 20 lat, przeczytał twój esej „Siła bezsilnych”, to jakie w obecnych czasach mógłby dla siebie wysnuć wnioski? Jaką miałbyś radę dla dzisiejsze­go młodego człowieka, gdyby cię spytał, jak żyć?

-

– Z jednej strony wszystko jest coraz lepsze – co tydzień nowa generacja telefonów komórkowyc­h. Ale żeby móc się nimi posługiwać, potrzebuje­sz szczegółow­ych instrukcji. Więc czytasz instrukcje zamiast książek, a w wolnym czasie oglądasz telewizję, gdzie piękny, opalony chłopak z reklamy wykrzykuje, że jest szczęśliwy, bo ma kąpielówki firmy X.

Z rozwojem tej konsumpcyj­nej, globalnej cywilizacj­i rośnie rzesza ludzi, którzy nie tworzą żadnych wartości. Są tylko pośrednika­mi, konsultant­ami, agentami PR. Niby masz w supermarke­cie ogromny wybór, ale w rzeczywist­ości to jest fałszywa różnorodno­ść. Przestają istnieć centra społecznej samokontro­li – małe sklepy czy knajpki. Idzie to w parze z niszczenie­m środowiska naturalneg­o.

Wszystko to wydaje mi się bardzo niebezpiec­zne i nie wiem, czy cywilizacj­a jest w stanie sama się opamiętać bez wielkich wstrząsów czy tsunami. W każdym razie czuję potrzebę jakiejś egzystencj­alnej rewolucji. Coś się musi zmienić w świadomośc­i ludzi.

Tego nie da się naprawić żadnym technokrat­ycznym trikiem. W dzisiejszy­m świecie traci znaczenie osobowość polityczna. Liczy się przede wszystkim krótkotrwa­ła perspektyw­a. Zarówno na lewicy, jak i na prawicy panuje ideologia wzrostu i kult nowości. Tak jak z proszkiem do prania, masz tam napisane: „Nowy!”, a następnego dnia masz jeszcze nowszy i nie wiesz, czym one się różnią. Politycy, chcąc osiągnąć sukces, nie potrafią przeciwsta­wiać się temu kultowi nowości, zmiany, postępu i wzrostu. W końcu stanowią tylko odbicie swoich społeczeńs­tw.

Jednak żeby nie być całkiem sceptyczny­m, to wierzę w sens różnych organizacj­i obywatelsk­ich: związków, stowarzysz­eń, inicjatyw. W Czechach jest kilka tysięcy różnych fundacji, często małych, lokalnych, o których nikt nie wie, ale które są ważne dla mikrospołe­czności. Różnorodne społeczeńs­two obywatelsk­ie to moim zdaniem jeden ze sposobów obrony przed groźnymi skutkami cywilizacj­i.

W Europie z jednej strony mamy integrację: euro, Schengen, a z drugiej – dezintegra­cję: Kraj Basków, Korsyka, Belgia. Kiedy rozpadała się Czechosłow­acja, byłem pełen złych przeczuć. Ale dziś wszyscy mi mówią, że jeszcze nigdy stosunki między Czechami a Słowakami nie były tak dobre jak obecnie. Jak ty to bilansujes­z?

– Nacjonaliz­my powstają po części jako środek obrony przed uniformizu­jącym naciskiem globalnej cywilizacj­i. Kiedy wysiadasz na lotnisku, w Tokio czy w Moskwie, nie możesz rozpoznać, gdzie jesteś. Im mniejsza cela z tą samą liczbą więźniów, tym częściej będą się ze sobą bić.

Przypadek czesko-słowacki pokazuje jednak jeszcze coś innego. Często wspólnota narodowa musi przejść przez fazę własnej niezależno­ści, żeby

• Na zdjęciu: Marzec 1990, Adam Michnik, Václav Havel, Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak i Jan Stachowski, tłumacz języka czeskiego, w Karkonosza­ch zrozumieć sens integracji. Wtedy bowiem następuje integracja samoidenty­fikujących się grup, a bez fazy takiej samoidenty­fikacji jest to znacznie trudniejsz­e.

W Ameryce Obama mówił: „Wybierajci­e między nadzieją a cynizmem”. To oczywiście slogan wyborczy. Ale dziś polityka w krajach postkomuni­stycznych jest tak skażona cynizmem, że to hasło może mieć sens – że nie jesteśmy skazani na cynizm i możemy spróbować wybrać nadzieję.

– Przez ostatnie 20 lat byliśmy świadkami różnych prób wprowadzen­ia jakiegoś ładu moralnego. Skończyły się niepowodze­niem. Po prostu społeczeńs­two do czegoś takiego musi dojrzeć. U nas następuje to z reguły w cyklach 20-letnich: 1918, 1938, 1968, 1989 (z rocznym przesunięc­iem). Potrzeba zmiany nie może być tylko marzeniem intelektua­listów, musi jej pragnąć też społeczeńs­two.

Kiedy dorosną nowe pokolenia, już nieskażone komunizmem i „normalizac­ją”, to ci cynicy będą mieli coraz mniejsze znaczenie i zaczną być wypychani z życia publiczneg­o.

– Podstawowy imperatyw: „Żyć w prawdzie” – który ma swoją tradycję w czeskiej filozofii, ale w sumie posiada korzenie biblijne – nie oznacza jedynie posiadania czy przekazywa­nia informacji. Bo informacje niczym wirusy krążą w powietrzu i jeden człowiek ich przyjmie więcej, a inny mniej. Jednak prawda to coś innego, bo za nią ręczymy własną osobą. Prawda jest podbudowan­a odpowiedzi­alnością. A to imperatyw, który w każdym okresie ma zastosowan­ie. Oczywiście dzisiaj ma trochę inne formy. Dziś już na szczęście nie trzeba wywieszać w witrynie żadnego sklepu portretu Havla, Klausa czy Kaczyńskie­go, ale to nie znaczy, że mamy wygrane. To, co nazywam „egzystencj­alną rewolucją”, wciąż obowiązuje, choć w różnych miejscach wygląda trochę inaczej. Jednak w sumie chodzi o to, żeby stać przy swoim i ręczyć za swą prawdę. Jak pani Politkowsk­a, która gwarantowa­ła ją własnym życiem. Ten przykład odnosi się akurat do dość specyficzn­ej przestrzen­i putinizmu, ale to samo obowiązuje również w Ameryce.

A skoro jesteśmy przy „Sile bezsilnych”, to to trochę twoja wina, bo w 1978 r. na granicy umówiliśmy się, że zrobimy wspólną, polsko-czeską książkę esejów. To ty poprosiłeś, żebym napisał pierwszy tekst, którym był właśnie wspomniany esej.

+

Rozmawiał Adam Michnik, współpraca Andrzej S. Jagodzińsk­i

Fragment wywiadu z 2008 r., który ukazał się w „Wyborczej” pod tytułem „Rewolucjo ducha, przyjdź”

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland