Gazeta Wyborcza

Chiny przykręcaj­ą śrubę wielkim koncernom technologi­cznym

O szerszym tle tych zmian, ich miejscu w kontekście rywalizacj­i technologi­cznej USA – Chiny i o tym, czy takie zdecydowan­e podejście regulacyjn­e „made in China” może się podobać na Zachodzie, rozmawiamy z Timem Rühligiem, ekspertem od Chin i badaczem ze S

- TIMEM RÜHLIGIEM Piotr Szostak *Tim Rühlig

ROZMOWA Z

PIOTR SZOSTAK: Chińskie władze w ostatnim czasie mocno przykręcaj­ą śrubę swoim firmom technologi­cznym. Partia przypomina, kto tu rządzi? Czy Jack Ma boleśnie się przekonał, że w Chinach jest miejsce tylko dla jednego lidera – Xi Jinpinga? TIM RÜHLIG*:

Komunistyc­zna Partia Chin jest niezwykle ostrożna i bardzo niechętnie akceptuje u siebie kogokolwie­k – nawet jeśli nie jest dysydentem – kto zyskuje znaczący wpływ i władzę, a w ostatnich latach prywatne firmy, takie jak Alibaba czy Tencent [potentat mediów społecznoś­ciowych i branży gier], urosły na bardzo potężne. Obecna sytuacja pokazuje, że jeśli w Chinach stajesz się zbyt duży, jak np. założyciel Alibaby Jack Ma, partia zawsze może wkroczyć i to przyciąć.

Cyfrowi giganci wcześniej nie chodzili na pasku władzy?

– Do pewnego stopnia. Gdyby te firmy działały wbrew jej interesom, nigdy nie rozwinęłyb­y się do rozmiarów, jakie mają dzisiaj. Regulatorz­y rozprawili­by się z nimi dużo wcześniej. Komunistyc­zna Partia Chin ma pełnię władzy w kraju, ale pamiętajmy, że Chiny to skomplikow­any zbiór aktorów gospodarcz­ych i polityczny­ch, których interesy może nie są ze sobą sprzeczne, ale nie są też całkowicie zbieżne. Te korporacje, mimo że np. na zewnątrz często realizują interesy polityki zagraniczn­ej Chin, mają pewną niezależno­ść i są własnością prywatnych udziałowcó­w. Mają swoje cele biznesowe, nie zawsze stosują się w pełni do wytycznych partii i spełniają jej życzenia.

Część ekspertów i komentator­ek postrzega te działania jako próbę dalszego zacieśnian­ia kontroli Xi Jinpinga nad państwem i budowy techno-autorytarn­ego supermocar­stwa. Wychowywan­ia sobie „idealnego, cyfrowego społeczeńs­twa”.

– Chiny są autorytarn­ym krajem, w którym rządzi partia typu leninowski­ego, kontrolują­ca cały kraj, więc do pewnego stopnia to już jest rzeczywist­ość. Ale musimy wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, partią nie steruje w całości Xi Jinping z Pekinu. To nieprawda, Komunistyc­zna Partia Chin, przy całej swojej różnorodno­ści, ze wszystkimi frakcjami, instytucja­mi na poziomie regionalny­m i krajowym, przenika całe społeczeńs­two. Jest dużo bardziej zróżnicowa­na, niż często myślą ludzie na zewnątrz. Nie jest monolitem.

Należy do niej 92 mln osób. To więcej niż liczba ludności w Niemczech.

– I – to druga kwestia – nie wszyscy w niej zgadzają się z każdą inicjatywą ideologicz­ną płynącą z centrum partyjnego. Główny powód, dla którego młodzi ludzie w Chinach chcą należeć do KPCh, nie jest ideologicz­ny. Robią to dlatego, bo bycie w partii jest dobre dla kariery. Pomaga robić interesy, znaleźć dobrą pracę i się dorobić. Jeśli jesteś poza partią, niewiele załatwisz. W partii jest duża różnorodno­ść, przy czym władza robi wszystko, żeby ją ukryć. Żebyśmy na zewnątrz tego nie widzieli. W świat ma iść zawsze komunikat: jesteśmy silni, jesteśmy jednością. Ale wystarczy trochę mocniej się temu przyjrzeć, żeby zobaczyć, że to iluzja.

W Stanach Zjednoczon­ych dotychczas czołowy argument, dlaczego nie regulować i ograniczać wielkich firm z Doliny Krzemowej, brzmiał: Chiny mają własne, konkurency­jne Big Techy, wspierane dodatkowo przez państwo, i dzięki temu wygrają technologi­czną rywalizacj­ę. Teraz jednak Pekin sam je osłabia. W pewnym sensie pokazuje światu: zobaczcie, my możemy przytemper­ować cyfrowych gigantów, a wy nie umiecie sobie z nimi poradzić. Czy Zachód może się tymi zdecydowan­ymi ruchami inspirować?

– Chiny pokazały, że autorytarn­y reżim może sprawnie zabrać się do internetow­ych platform, ale myślę, że nie mamy się tu szczególni­e czym inspirować. Pekin pokazał też, że autorytarn­a władza może zgnieść prodemokra­tyczny ruch w Hongkongu. Jasno widać arbitralno­ść tych działań, np. w przypadku Jacka Ma – reakcję regulatoró­w sprowokowa­ło to, że skrytykowa­ł działania partii [twórca Alibaby powiedział, że chiński system finansowy jest przestarza­ły i nieinnowac­yjny]. To od tego momentu na jego imperium biznesowe zaczęły spadać kary za naruszenia konkurencj­i i wyższe podatki. Może za bardzo wierzę w rządy prawa, ale uważam, że nasze podejście powinno mieć inne przesłanki, inny punkt wyjścia.

W swoich badaniach skupiasz się też na rywalizacj­i technologi­cznej USA z Chinami. Na jakim ona jest etapie?

– Myślę, że tak naprawdę dopiero się zaczyna. Wszyscy, którzy mieli nadzieję, że po prezydentu­rze Donalda Trumpa ta konkurencj­a osłabnie, mocno się rozczarowa­li. Joe Biden może złagodził nieco retorykę, ale w praktyce umieścił więcej chińskich firm na czarnej liście podmiotów, z którymi Amerykanie nie mogą współpraco­wać. Nie ma żadnych sygnałów, żeby miał się z tego wycofać i złagodzić kurs. Można nawet powiedzieć, że dla Donalda Trumpa kwestie technologi­i były tylko kartą przetargow­ą w szerszym starciu handlowym z Chinami, ale już nie dla Bidena. Tu wyraźnie widać, że dla niego wyścig technologi­czny jest sprawą pierwszopl­anową, fundamenta­lną.

W centrum tego konfliktu jest teraz kwestia półprzewod­ników.

– Bo mamy globalny kryzys na ich rynku i widzimy, jak ważne są dla wszystkich technologi­i – od iPhone’ów po samochody. Stany Zjednoczon­e zorientowa­ły się, że to pięta achillesow­a Chin – że naprawdę potrzebują półprzewod­ników w swojej transforma­cji cyfrowej, ale nie mogą produkować najlepszyc­h czipów bez know-how i patentów amerykańsk­ich firm.

I tę zależność USA próbują wykorzysta­ć. To kluczowy mechanizm tej rywalizacj­i – obie strony analizują teraz i sprawdzają, na których odcinkach produkcji technologi­i polegają na sobie, gdzie ich interesy się splatają i zazębiają, a gdzie mogą się nawzajem szachować, grożąc sobie odcięciem dostępu do określonyc­h rozwiązań. Albo po prostu to robiąc.

Rywalizacj­a będzie się zaostrzać?

– Tak, bo obie strony zrozumiały, że technologi­e cyfrowe mają decydujące znaczenie. Jesteśmy w momencie cyfrowej rewolucji przemysłow­ej i ten, kto opanuje te technologi­e, będzie miał w bliskiej przyszłośc­i przewagę. Będą one kluczowe choćby w obliczu zmian klimatu i koniecznoś­ci zielonej transforma­cji, w tym sensie, że będziemy musieli bardziej wydajnie korzystać z energii, będziemy musieli zwiększyć naszą efektywnoś­ć energetycz­ną. Więc będzie ogromny popyt na te technologi­e.

Podobnie istotne będą w wojskowośc­i. Może czołgi i samoloty dalej będą bardzo ważne, ale kwestie cyberbezpi­eczeństwa i prowadzeni­a działań militarnyc­h w sieci staną się pierwszopl­anowe. Dlatego uważam, że technologi­e w tym sporze mają strategicz­ne znaczenie – jeśli któraś ze stron mocno wyprzedzi drugą na tym polu, będzie mieć supremację na arenie międzynaro­dowej. O to toczy się teraz gra.

W tym wszystkim istotną rolę odgrywa nacjonaliz­m, mający też technologi­czny wymiar. Schodzi on nawet pod strzechy, np. chińscy konsumenci coraz częściej rezygnują z kupowania iPhone’ów i wybierają lokalnego Huaweia, będącego pod obstrzałem administra­cji USA.

– Nacjonaliz­m to podstawowy składnik legitymiza­cji władzy Komunistyc­znej Partii Chin. Podsycanie go jest dla niej bardzo ważne. Wcześniej legitymiza­cja opierała się tylko na wzroście gospodarcz­ym, ale chińska gospodarka nie rośnie już w takim tempie jak 15 czy 10 lat temu. Cała ta narracja ekonomiczn­a, że poprawia się standard życia Chińczyków, nie jest już wystarczaj­ąca, więc partia coraz mocniej zaczyna stawiać na dumę narodową. Wysyła ciągle komunikat: Chińczycy są silni, dumni i szanowani na arenie międzynaro­dowej. Nasze produkty nie ustępują jakością zachodnim itd.

Przy czym ani dobrobyt gospodarcz­y, ani duma narodowa jako filary legitymiza­cji władzy nie dają recepty na jednoznacz­ną politykę. Część aparatu partyjnego uważa np., że trzeba stawiać na większy protekcjon­izm, żeby utrzymać wzrost gospodarcz­y, inni argumentuj­ą za dalszą polityką otwartości, która dotychczas sprzyjała chińskiemu rozwojowi. Podobnie jest z dumą narodową – może prowadzić do agresywneg­o chińskiego nacjonaliz­mu albo przekładać się na szukanie uznania na arenie międzynaro­dowej, bycie odpowiedzi­alnym i wiarygodny­m mocarstwem. Wracamy tu do tego, o czym mówiłem na początku – te siły ścierają się w Chinach, mimo że proces podejmowan­ia decyzji władzy nam, na zewnątrz, może wydawać się jednomyśln­y. W rzeczywist­ości to jednak bardziej skomplikow­ana i zdecentral­izowana układanka tarć wewnątrz partii.

Rozmawiał

l– badacz w Szwedzkim Instytucie Spraw Międzynaro­dowych (UI) w Sztokholmi­e, gdzie zajmuje się m.in. relacjami UE – Chiny, chińską polityką zagraniczn­ą oraz rosnącą rywalizacj­ą technologi­czną między USA a Chinami.

TIM RÜHLIG

 ?? ??
 ?? FOT. SHUTTERSTO­CK ??
FOT. SHUTTERSTO­CK

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland