Morawiecki jedzie do Brukseli
Czy Mateusz Morawiecki pomoże w Parlamencie Europejskim odmrozić Krajowy Plan Odbudowy? Rokowania o funduszach z Brukselą mocno spowolniły po ostatniej decyzji Trybunału Konstytucyjnego, ale nadal opierają się na założeniu, że można ją „ominąć”.
Premier Mateusz Morawiecki weźmie w ten wtorek udział w debacie Parlamentu Europejskiego o Polsce w kontekście ostatniej decyzji Trybunału Konstytucyjnego uderzającej w nadrzędność prawa UE. Do naszych rozmówców w Brukseli do poniedziałku nie dotarły żadne sygnały, z jakim konkretnym przesłaniem dla Unii przyjeżdża Morawiecki (oprócz przesłania na użytek wewnątrzkrajowy, czyli „nie ma mowy o polexicie”).
Jednak debata z udziałem Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, w europarlamencie, a potem rozmowy przy okazji szczytu UE w najbliższy czwartek i piątek to ważny czas badania atmosfery i intensywnych nieformalnych dyskusji z Morawieckim. A te będą decydować o tempie podjęcia decyzji przez Brukselę w sprawie – to teraz główne narzędzie nacisku – Krajowego Planu Odbudowy (KPO).
„Z Węgrami łatwiej niż z Polską”
Wznowione we wrześniu rokowania o KPO opierały się na założeniu, że uda się znaleźć sposób, by „wyminąć” spodziewaną wówczas decyzję Trybunału Konstytucyjnego podważającą rolę TSUE w polskim systemie prawnym. Pomysł polegał na tym, by konkretne, zgodne z lipcowymi orzeczeniami TSUE reformy naprawiające sądownictwo wpisać do polskiego KPO łącznie z ich harmonogramem (z końcowym terminem w czerwcu 2022 r.), od którego byłyby uzależnione wypłaty kolejnych transz.
Jednak, jak słyszymy w Brukseli, po decyzji TK z 7 października rokowania – czy też „wymiana propozycji” – między Warszawą i Komisją Europejską „mocno spowolniły”, choć rząd Morawieckiego w ostatni piątek przesłał do Brukseli najnowszy pakiet swoich wyjaśnień dotyczących pomysłów na zapisy praworządnościowe w KPO.
– Teraz z węgierskim KPO jest nam łatwiej niż z polskim – słyszymy w Brukseli. Rozmowy z Budapesztem oprócz – ponoć bliskich rozwiązania – zobowiązań antykorupcyjnych dotyczą teraz sposobów, jak uniknąć skażenia projektów homofobiczną ustawą o ochronie nieletnich.
– Jeśli chodzi o Polskę, zasada pozostaje ta sama. Dla zatwierdzenia KPO potrzeba wiarygodnego pierwszego sygnału czy też mocnego pierwszego kroku w stosunku do Izby Dyscyplinarnej, a resztę możemy ująć w harmonogramie KPO – tłumaczy jeden z naszych rozmówców w instytucjach UE.
Co konkretnie ma być pierwszym krokiem? Pełne „domrożenie” Izby Dyscyplinarnej? Czy także projekt jej likwidacji złożony w Sejmie? A może już jego przegłosowanie? W Brukseli padają na te pytania różne odpowiedzi, ale można je sprowadzić do postulatu, by system dyscyplinarny „już teraz w praktyce przestał robić krzywdę sędziom”.
Aby Polska mogła dostać w tym roku pierwszą, zaliczkową ratę z KPO (3,1 mld euro dotacji plus 1,6 mld euro tanich pożyczek), polski plan musiałby dostać zielone światło od Komisji Europejskiej do połowy listopada, by dać czas pozostałym krajom Unii na zatwierdzenie KPO w Radzie UE.
Praworządność na szczycie UE
Większość przywódców państw Unii była w zeszłym tygodniu niechętna, by temat polskiej praworządności poruszać na czwartkowym szczycie UE. Jednak deklaracja holenderskiego premiera Marka Ruttego, że zgodnie z uchwałą parlamentu Holandii musi podnieść tę kwestię w kontekście polskiego KPO, zaczęła szybko przeważać szalę.
Zanosi się więc na to, że decyzja polskiego TK w jakiejś formie pojawi się na szczycie, choć dla części premierów – czego nie ukrywają podczas nieformalnych konsultacji – temat prymatu prawa UE jest politycznie niewygodny także w ich polityce wewnątrzkrajowej. A np. Niemcy podkreślają, że skoro rokowania o KPO – przynajmniej na tym etapie – pozostają w rękach Komisji Europejskiej, to podgrzewanie sporów na szczycie nie byłoby pożądane. Tak czy inaczej, szczyt będzie dla von der Leyen okazją do co najmniej kuluarowych rozmów z przywódcami kluczowych krajów Unii, co może poważnie wpłynąć na kolejne decyzje Komisji.
Morawiecki w piśmie skierowanym wczoraj do przywódców wszystkich krajów Unii tłumaczy, że Polska przestrzega i nadal zamierza przestrzegać prymatu prawa UE, ale nie rezygnując z konstytucyjnej kontroli, czy instytucje UE, włącznie z TSUE, trzymają się granic kompetencji powierzonych im w traktatach Unii. Polski premier przekonuje, że podobnie jest Niemczech oraz paru innych krajach Unii. I zapewne będzie taką linię prezentować także podczas szczytu UE.
Polska dyplomacja przekonuje teraz w Unii, że Warszawa poczuła się rozczarowana wrześniowymi decyzjami Komisji Europejskiej m.in. co do wniosku o karę finansową do TSUE za niepodporządkowanie się jego decyzji o środku tymczasowym w postaci zamrożenia Izby Dyscyplinarnej. Polski rząd twierdzi, że trwały wówczas zaawansowane rokowania dotyczące wdrożenia orzeczeń TSUE, więc działania Komisji miałyby być nieuzasadnione. Jednak KE odpiera ten zarzut, podkreślając, że dostatecznie długo czekała na podporządkowanie się przez Polskę decyzjom TSUE, więc nie miała już wyboru.
Co z „pieniędzmi za praworządność”?
Kanclerz Angela Merkel w zeszłym tygodniu publicznie przypomniała obietnicę daną premierom Polski i Węgier, że mechanizm „pieniądze za praworządność” nie będzie w pełni używany do czasu spodziewanego wczesną wiosną 2022 r. wyroku TSUE na temat zgodności tego mechanizmu z traktatami.
Jednak Komisję Europejską do działań ostro ponagla europarlament. Najpewniej przed końcem października KE wyśle do Węgier i Polski oficjalne listy z zapytaniem o możliwe defekty praworządności z wpływem na gospodarowanie funduszami.
Zgodnie z przepisami „pieniądze za praworządność” czas od takiego zapoczątkowania działań wobec konkretnego kraju przez Komisję do momentu złożenia wniosków o sankcje to co najmniej pół roku. Równocześnie Bruksela przypomina, że będzie mieć prawo domagać się rzetelnego systemu sądownictwa dla zatwierdzenia przyszłych projektów z polityki spójności.
Debata w europarlamencie i rozmowy na szczycie UE w czwartek i piątek zdecydują o tempie podjęcia przez Brukselę decyzji w sprawie KPO
l