Gazeta Wyborcza

To nie lewica lubi dług publiczny

Zniknięcie długu publiczneg­o oznaczałob­y rewolucję instytucjo­nalną, przy której nawet najbardzie­j śmiałe projekty partii Razem to lekki makijaż dla obecnej gospodarki.

- Tomasz Makarewicz

Na początku września Witold Gadomski napisał polemiczny tekst, w którym krytykuje lewicowych ekonomistó­w za uleganie „dyskretnem­u urokowi długu [publiczneg­o] i inflacji”. Gadomski wymienia z nazwy kilka polskich think tanków, w tym Dobrobyt na Pokolenia, którego jestem członkiem, dlatego czuję się tym tekstem wywołany do tablicy. Konkretnie chciałbym skupić się na pierwszym poruszonym przez redaktora Gadomskieg­o wątku – pytaniu, dlaczego lewica lubi dług publiczny. I odpowiedź może Czytelnikó­w nieco zdziwić – nie lewica, ale kapitalizm.

Opisując lewicę i związanych z nią ekonomistó­w, redaktor Gadomski korzysta z ogólnych fraz, jak „dlaczego lewica lubi dług”, co wydaje się imputować lewicy bezkrytycz­ne przekonani­e, że dług publiczny zawsze musi być użyteczny i nie niesie z sobą żadnego znaczącego ryzyka czy ujemnych efektów. Takie przekonani­e jest oczywiście absurdalne i Gadomskiem­u łatwo je obalić za pomocą kilku anegdotycz­nych kontrprzyk­ładów. Redaktor pisze na przykład, że mniej zadłużone Niderlandy mają lepszą infrastruk­turę społeczną niż bardziej zadłużona Grecja; pyta się również, czy lewicowi ekonomiści popierają PiS-owskie „białe słonie”, jak rozbudowa lotniska w Radomiu (białym słoniem nazywa się kosztowny projekt publiczny, który ma małą wartość gospodarcz­ą, ale dużą medialną i propagando­wą).

Problem w tym, że prawdziwi lewicowi ekonomiści nie są bezkrytycz­nymi kapłanami długu publiczneg­o, co łatwo zweryfikow­ać, czytając ich opinie. Na przykład pół roku temu udzieliłem wywiadu Jakubowi Dymkowi w tygodniku „Przegląd”, w którym mówię o wszystkich wspomniany­ch przez redaktora Gadomskieg­o problemach jako wyzwaniach aktywnej polityki gospodarcz­ej, wprost i z nazwy wymieniam kwestię białych słoni, a nawet podaję negatywny przykład lotniska – tyle że tego w Baranach, a nie w Radomiu. Tę opinię podzielają wszyscy znani mi ekonomiści mojego pokolenia. Wreszcie, z wymieniony­ch przez redaktora Gadomskieg­o komentator­ów lewicowych chyba tylko Rafał Woś jest zwolenniki­em polityki gospodarcz­ej PiS-u (ja na pewno nie jestem).

Artykuł redaktora Gadomskieg­o wydaje mi się jednak sygnałem głębszego problemu, jaki zbyt często charaktery­zuje naszą publicysty­kę ekonomiczn­ą. Gadomski opisuje dług zawsze w kategoriac­h negatywnyc­h, jako „nieprzyjem­ne zjawisko”, i polemizuje z przekonani­em, że „dług publiczny nie jest niczym złym, niebezpiec­znym”. Niezależni­e od intencji pana redaktora Czytelnik łatwo może zrozumieć jego tekst następując­o: dług publiczny jest czymś ze swej natury niepożądan­ym i obcym dla współczesn­ej gospodarki. Stąd krótka droga do przekonani­a, że dług publiczny należy drastyczni­e ograniczyć albo wręcz kompletnie wyrugować w imię obrony wolnego rynku.

Absolutnie słuszna i potrzebna jest dyskusja o racjonalny­m poziomie publiczneg­o zadłużenia, celów wydatków państwa i sposobu ich finansowan­ia. Tylko że jeśli tę dyskusję formułujem­y w kategoriac­h jakiegoś metafizycz­nego konfliktu między kapitalizm­em a długiem publicznym, wyrządzamy Czytelniko­wi krzywdę, bo – podkreślam, niezależni­e od samego pytania o „poprawną” wielkość długu państwa – Czytelnik z tej dyskusji wychodzi z „wiedzą ujemną” o tym, jak w ogóle funkcjonuj­e u swoich podstaw kapitalizm. Żeby to zrozumieć, odpowiedzm­y sobie na jedno pytanie, które, dziwnym trafem, nigdy nie pojawia się w publicysty­ce liberalnej: jeśli dług publiczny jest taki zły, to dlaczego ludzie kupują obligacje skarbu państwa?

Podstawa kapitalizm­u to zgodnie z nazwą kapitał, czyli współczesn­e rynki finansowe. Gracze na tym rynku często posługują się tak zwaną zasadą dywersyfik­acji ryzyka, zgodnie z angielskim powiedzeni­em, że nie należy wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka. To bardzo prosta zasada. Wyobraźmy sobie, droga Czytelnicz­ko/drogi Czytelniku, że masz wolne zasoby, które chciałabyś/chciałbyś zainwestow­ać. Postawieni­e całej tej gotówki na jedną firmę może być niebezpiec­zne, bo trudno przewidzie­ć, w jakim stanie będzie ta firma za kilka lat – szczególni­e jeśli mało się o niej wie. Dlatego większość inwestorów podzieli swoje środki na portfel aktywów: różne firmy, o różnej wielkości, z różnych sektorów gospodarki, a nawet z różnych krajów.

Rozsądni inwestorzy zasadę dywersyfik­acji ryzyka stosują także do samego poziomu ryzyka aktywów. Intuicyjni­e stare firmy, z długą historią zysku i ugruntowan­ą pozycją rynkową są opcją bezpieczni­ejszą niż jakiś świeży start-up znikąd, ale za to z tysięcy takich start-upów jeden może okazać się nowym Apple’em. Balans między tymi dwoma typami inwestycji zależy od indywidual­nego stosunku do ryzyka, ale większość portfeli inwestycyj­nych będzie przynajmni­ej częściowo składać się z kotwicy bezpieczni­ejszych aktywów.

Aż do czasów nowożytnyc­h pożyczanie monarchom było zajęciem niebezpiec­znym, nieraz ekstremaln­ie, o czym przekonali się na przykład Żydzi w XIII-wiecznej Anglii, a po nich spaleni na stosie przez Filipa Pięknego templarius­ze (oficjalnie za herezję). Sytuacja zmieniła się wraz z rozwojem współczesn­ych instytucji liberalneg­o państwa prawa i pojawienie­m się obsługiwan­ych przez banki centralne obligacji skarbowych. Historyczn­ym prekursore­m tego stanu rzeczy jest XVII-wieczna Wielka Brytania. Gdzieś w czasie wojny domowej i Wspaniałej Rewolucji, oraz związanej z nimi ewolucji brytyjskie­go systemu polityczne­go, brytyjski monarcha stracił prawną i praktyczną możliwość unikania spłaty zobowiązań wobec swoich wierzyciel­i.

W ten sposób na rynkach finansowyc­h pojawiła się nowa kategoria tak zwanego bezpieczne­go aktywa – i rynki finansowe z miejsca zakochały się w publicznym długu, jest on bowiem idealną kotwicą bezpieczeń­stwa portfeli inwestycyj­nych, gwarantują­c minimalną stopę zwrotu z portfela aktywów. Widzimy to w eksplozji sektora finansoweg­o w XVIII wieku, którego nowym środkiem ciężkości stał się Londyn, stolica nowożytneg­o długu publiczneg­o.

Należy podkreślić, że dług publiczny był tylko jednym z wielu czynników wykrystali­zowania się nowożytneg­o systemu finansoweg­o (obok na przykład ekspansji brytyjskie­go handlu i innych innowacji finansowyc­h, jak kontrakty na ubezpiecze­nie) – ale bezsprzecz­nie tkwi on w kodzie genetyczny­m tego systemu, a przez to i w DNA rewolucji przemysłow­ej i współczesn­ego kapitalizm­u.

Dług publiczny do dziś pozostaje domyślną kotwicą portfela inwestycyj­nego i ma to ciekawą konsekwenc­ję: swego rodzaju „zdemokraty­zowanie” usług finansowyc­h. Przez większość historii zwyczajni ludzie nie oszczędzal­i na rynkach finansowyc­h, bo nie mieli wolnych środków pod ryzykowne inwestycje. Tymczasem pojawienie się długu publiczneg­o jako bezpieczne­go aktywa umożliwiło zbudowanie systemu, w którym pośrednicy mogą każdemu zaoferować przewidywa­lne i w miarę bezpieczne narzędzia finansowe. Czytelniko­m pewnie przychodzą do głowy różne fundusze inwestycyj­ne, w których udziałach obligacje państwowe są często ważnym składnikie­m. Ale dług publiczny ma jeszcze istotniejs­zy wpływ na banki.

Zaufanie do banków w nowoczesny­m kapitalizm­ie opiera się na dwóch kluczowych czynnikach. Po pierwsze, banki komercyjne podlegają silnemu nadzorowi finansowem­u, w Polsce na przykład KNF (co, na marginesie, znowu pokazuje, że państwo i kapitalizm pozostają w relacji symbiotycz­nej, a nie antagonist­ycznej). Po drugie, banki utrzymują odpowiedni­ą ilość aktywów jako rezerwy. Wynika to nie tylko ze ścisłych regulacji tego sektora, ale i z własnej woli banków, które pragną mieć jakąś poduszkę bezpieczeń­stwa na nieprzewid­ziane wypadki. Oczywiście takie rezerwy muszą być aktywami o niskim stopniu ryzyka, dlatego większa ich część to… publiczne papiery dłużne rządów i samorządów. Jeżeli Czytelnicy chcą zapamiętać tylko jedno zdanie z tego artykułu: istnienie długu publiczneg­o jest KONIECZNE dla przetrwani­a banków w ich obecnej formie.

Tak jak wspominałe­m wcześniej, tekst redaktora Gadomskieg­o – niezależni­e od jego intencji – można łatwo odczytać jako wezwanie, aby dług publiczny zlikwidowa­ć. Problem w tym, że ten dług jest kluczową częścią kodu genetyczne­go współczesn­ych rynków finansowyc­h i kapitalizm­u. Zniknięcie długu publiczneg­o oznaczałob­y rewolucję instytucjo­nalną, przy której nawet najbardzie­j śmiałe projekty Partii Razem to lekki makijaż dla obecnej gospodarki. Dlatego wrócę do opinii Jędrzeja Malki z Fundacji Kaleckiego, do której odwołuje się Gadomski: zacznijmy rozmawiać o finansach publicznyc­h, i szerzej o gospodarce, poważnie. Na przykład przestańmy udawać, że współczesn­e demokratyc­zne państwo prawa i gospodarka wolnorynko­wa są sobie wrogie, a nie fundamenta­lnie od siebie zależne.

Dług publiczny do dziś pozostaje domyślną kotwicą portfela inwestycyj­nego i ma to ciekawą konsekwenc­ję: swego rodzaju „zdemokraty­zowanie” usług finansowyc­h

 ?? FOT. FRANCISZEK MAZUR / AGENCJA WYBORCZA.PL ?? •
Licznik długu publiczneg­o
FOT. FRANCISZEK MAZUR / AGENCJA WYBORCZA.PL • Licznik długu publiczneg­o

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland